sobota, 8 września 2012

V

If you don't bring up those lonely parts
This could be a good time 

-To już ostatnie z tych ważniejszych. -Wraz z Claire załadowywałyśmy pudełka z jej rzeczami do samochodu. -Resztę zabiorę przy okazji, chyba nie będzie ci to bardzo przeszkadzać?
-Nie- zapewniłam, obserwując, jak układa kartony w pojemnym bagażniku. -Idziemy w piątek do jakiegoś klubu?- zapytałam. Wieki minęły od kiedy razem gdzieś byłyśmy, a wiedziałam, że Claire nigdy nie odmówi, jeśli w grę miała wchodzić dobra zabawa. Poza tym po cichu liczyłam, iż uda mi się namówić na wyjście również Jamesa, o czym oczywiście wolałam na razie nie wspominać.
-Cóż, nie wiem, Millie. Na dzień dzisiejszy jakoś nie mam ochoty na zabawę w klubach. Pewnie będę zmęczona przeprowadzką, sama rozumiesz- odparła. Odkąd wróciła, wydawało mi się, że nie jest już tą samą Claire, którą znałam z Vegas i z każdym dniem dawała mi więcej powodów, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że faktycznie się zmieniła. 
-Jasne, tak tylko zaproponowałam. Pomyślałam, że masz rację i dobrze byłoby kogoś poznać, zamiast siedzieć w czterech ścianach, a może przy okazji i tobie byśmy kogoś znalazły...
Zatrzasnęła bagażnik i spojrzała na mnie odrobinę zbita z tropu.
-Tak właściwie to mam już kogoś na oku- wyjaśniła, odwracając wzrok.
-Naprawdę? Szybko się pozbierałaś.
-Wiedziałam, że tak powiesz, więc nawet o tym nie wspominałam.
-Nie, bardzo się cieszę. Zdradź mi chociaż, jak ma na imię ten szczęśliwiec.
-Jeszcze nie teraz, okej? Nie chcę zapeszać, to naprawdę początek znajomości i zapowiada się zbyt obiecująco, żeby to zmarnować.
-Sekretny chłopak, rozumiem- uśmiechnęłam się.
-Tobie też jakiegoś znajdę, nie martw się o to- puściła mi oczko, wsiadając do samochodu. -A może sam się znajdzie, w najmniej oczekiwanym miejscu i czasie.
Pomachałam jej na pożegnanie, poczekałam, aż auto zniknie za zakrętem i wróciłam do mieszkania, które od teraz należało już tylko do mnie. Mimo to, nie miałam ochoty na przeprowadzanie drastycznych zmian w wystroju wnętrza. Z resztą na zrobienie czegokolwiek, potrzebne były pieniądze, których nie miałam i pewnie jeszcze długo nie miałam mieć. Moje fundusze topniały z dnia na dzień i wiedziałam, że wkrótce nadejdzie ten moment, kiedy będzie trzeba rozejrzeć się za prawdziwą pracą, zamiast spełniać się artystycznie. Cudownie byłoby robić to, co się kocha i jeszcze na tym zarabiać, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, jak wielkie trzeba mieć szczęście, aby żyć ze swojej pasji.
Zrobiłam sobie mocną kawę i rozłożyłam się na fotelu w salonie, włączając telewizję. Chwilę poskakałam po kanałach, decydując się w końcu obejrzeć jakiś dokument o handlarzach ludźmi w Europie Wschodniej. Szybko jednak złapałam się na tym, że zamiast skupiać się na programie, moje myśli błądziły wokół tego, co wydarzyło się ostatnio w barze. Wciąż ciężko było mi uwierzyć, że naprawdę spotkałam samego Brandona Flowersa, muzyka, do którego na świecie wzdychało tysiące nastolatek, o czym miałam okazję się przekonać, czytając o nim trochę w sieci. Nie chodziło jednak o sam fakt, kim był. Bardziej zaskakiwało mnie to, że im dłużej o nim myślałam, tym mniejsze znaczenie miało to, że jest sławny. Może gdyby pierwsze mi się przedstawił,albo jeśli sama bym go rozpoznała, bardziej odczuwałabym ten dreszczyk podniecenia, który towarzyszy zawsze spotkaniom z osobami znanymi. Jednak najpierw poznałam go jako anonimowego człowieka ze smutną historią, która kazała mi na niego spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Za każdym razem, kiedy o nim myślałam, nie miałam przed oczami mężczyzny z teledysków emitowanych w stacjach muzycznych. Nie, ten aspekt jego życia właściwie mnie nie obchodził. Wiedziałam, że dla mnie zawsze będzie on tym zamyślonym facetem przy barze, którego portrety zajmowały tak wiele stron mojego szkicownika.
Ale mimo to, gdzieś głęboko czułam, że dziwnie będzie usiąść naprzeciwko niego i udawać, że ta znajomość nie budzi we mnie fascynacji.

Nie mogłam skupić się na malowaniu. Stałam przed sztalugą, po raz kolejny zamalowując całą powierzchnię płótna na inny odcień zieleni, nie potrafiąc zastanawiać się, czy dobrze zrobiłabym, dzwoniąc do Jamesa. Wiedza, że jest gdzieś tam, w tym samym mieście sprawiała, że myślałam o nim stanowczo za często i za dużo.
Odłożyłam paletę z farbami na bok i sięgnęłam w końcu po telefon, odszukując na liście kontaktów jego imię. Tak bardzo kusiło mnie, aby wcisnąć przycisk połączenia, umówić się na kawę, żeby porozmawiać i wyjaśnić sobie wszystko, co powiedzieliśmy sobie podczas imprezy. Bez problemu potrafiłam wyobrazić sobie, jak to by wyglądało. Usiedlibyśmy naprzeciwko siebie, nachyleni nad stolikiem, on, patrząc mi prosto w oczy, wyjaśniłby, że musiał wtedy wyjść, bo nie przypuszczał, że jego uczucie do mnie jest takie silne, że uświadomił sobie, jak przez te wszystkie lata bardzo mnie krzywdził. Wybaczyłabym mu wszystko, jakżeby inaczej. I wyszlibyśmy z tej kawiarni, już jako coś więcej, niż tylko przyjaciele.
Zanim jednak zdążyłam podjąć decyzję, na wyświetlaczu pojawił się jakiś nieznany  numer.
-Tak?- odebrałam.
-Amelia, to ja- usłyszałam ciepły głos mamy, który sprawił, ż automatycznie się rozpromieniłam.
-Znowu zmieniłaś numer- zauważyłam, czekając na jakieś wyjaśnienie.
-Ja i Antoine jesteśmy w Ameryce, skarbie- odparła. Antoine był jej nowym partnerem, przez którego zostawiła tatę i wyjechała do Australii.
-Gdzie?
-Aktualnie w okolicach Filadelfii, ale kierujemy się do ciebie. Cieszysz się?- zapytała, jak zawsze wesoła. Jedno było pewne, charakteru po niej niestety nie odziedziczyłam.
-Tak, ale poczekaj mamo, bo nie bardzo rozumiem, co się w ogóle dzieje. Co robicie w Stanach?- Połowy świata nie przemierza się tylko po to, by odwiedzić córkę, więc byłam ciekawa, na jaki pomysł dała się namówić swojemu facetowi tym razem.
-Antoine zdecydował się na zamknięcie swojej galerii w Melbourne i przeniesieniu jej do Nowego Jorku, więc wyobraź sobie, jak blisko znowu będziemy.
-Fantastycznie -odparłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego nagle wszystkich wzięło na masową przeprowadzkę, i to dziwnym trafem właśnie teraz, kiedy ja zdecydowałam się przenieść do NY. Czekałam jeszcze tylko na dzień, kiedy mój ojciec, wraz z sąsiadami zawitają w moich progach.
-A teraz opowiadaj mamie o swoich sukcesach. -Pałała takim entuzjazmem, że aż zrobiło mi się przykro, bo na dobrą sprawę nie miałam o czym opowiadać. -Jak farby, które ci ostatnio podesłałam? Przydały się?
-Już dawno je zużyłam- zaśmiałam się nerwowo.
-Czyli nie przestajesz malować? Bardzo dobrze to słyszeć.
-Oczywiście, że nie. To jest to, czego chciałam.
-Nawet nie masz pojęcia, jaka jestem z ciebie dumna, moja artystko. Zawsze wierzyłam, że dopniesz swego i pójdziesz właściwą drogą, skarbie. Wyprowadza od ojca pomogła, prawda?
-Tak- odparłam krótko, nie chcąc poruszać tego tematu.
-Oni nigdy nie rozumiał pewnych rzeczy- westchnęła ciężko. -Wychodzi z założenia, że albo jest się naukowcem, jak twoi bracia, albo nikim- powiedziała na głos to, co zawsze myślałam.
-Może kiedy zobaczy, że z tego, co robię też da się żyć...- zasugerowałam.
-Jeszcze w to wierzysz, kochanie? Nie licz, że twój ojciec się zmieni. Nawet gdybyś została milionerką, powiedziałby, że to przez naiwność ludzi, a nie twój talent. Skończony idiota.
-Mamo- upomniałam ją. Ja i tata nie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach i musiałam przyznać, że nie przepadałam za jego towarzystwem, ale mimo wszystko był jedną z najbliższych mi osób i to on wychowywał mnie przez te wszystkie lata, kiedy mama postanowiła nas zostawić i przeżyć drugą młodość.
-Przepraszam, skarbie. W każdym razie cieszę się, że w końcu nie stoi nad tobą i możesz się w pełni realizować. A teraz powiedz mi, jak sobie radzisz. Pokazywałaś już gdzieś swoje prace?- Doszliśmy do kolejnego pytania, na które wolałam nie musieć udzielać odpowiedzi.
-Właściwie to nie- odparłam, wyobrażając sobie zawód, jaki teraz poczuła mama. -Przez pewien czas miałam zastój twórczy i stwierdziłam, że najpierw należy się z tym uporać, a dopiero później zacząć działać- wytłumaczyłam się. Jak miałam przekonać kogoś do swoich obrazów, kiedy sama w nie nie wierzyłam?
-Może to nawet dobrze się składa- stwierdziła, najwyraźniej po chwili namysłu. -Ja i Antoine mamy dla ciebie pewną propozycję, ale lepiej będzie porozmawiać o tym twarzą w twarz, kiedy już przyjedziemy.
-Mamo- spojrzałam na zegarek. -Pewnie nie będzie mnie w domu, kiedy przyjedziecie. Naprawdę nie możesz teraz wyjaśnić mi, o co chodzi?
-Powiedz jej, Helen- usłyszałam w tle. Był to zapewne Antoine, którego, jak sobie uświadomiłam, jeszcze nigdy nie miałam okazji poznać osobiście, mimo tego, że był partnerem mamy już od wielu lat.
-No dobrze- uległa w końcu. -Nigdzie obecnie nie pracujesz, prawda?
Potwierdziłam.
-Zależy nam na tobie, Amelio. Antoine widział obrazy, których zdjęcia mi wysłałaś i jest pod wrażeniem twojego talentu. Co byś powiedziała, gdyby pozwolił ci wystawić kilka dzieł w swojej galerii?
-Naprawdę?- Zaskoczyła mnie ta niecodzienna propozycja.
-Zgódź się, skarbie. Nowa galeria będzie miała doskonałą lokalizację na Manhattanie. Masz pewność, że przewinie się przez nią wiele osobistości i ktoś na pewno doceni twoje zdolności. I znajdą się też kupcy, jestem pewna. Wszystko, co będziesz musiała zrobić w zamian to po prostu tam pracować. Ładnie wyglądać, uśmiechać się i być miłą dla potencjalnych klientów. Potrzebujemy kogoś zaufanego, a ja nie będę mogła siedzieć tam codziennie. Co ty na to?
-Mamo, to brzmi fantastycznie i jestem bardzo wdzięczna za danie mi takiej szansy, ale będę musiała to przemyśleć- odparłam. Miałam mętlik w głowie, nie chciałam pochopnie podejmować decyzji, której mogłabym później żałować. Czułam, że w pewnym sensie wyrażenie zgody byłoby pójściem na łatwiznę, a tego przecież obiecywałam sobie unikać.
-Dobrze, zastanów się. Przyjedziemy i wtedy na spokojnie wszystko omówimy. Wciąż mamy sporo do zrobienia z urządzeniem galerii, na zdjęciach wyglądało na to, że przydałby się mały remont. Na szczęście znaleźliśmy umeblowany apartament i chociaż o to nie muszę się martwić.
-Zawsze mogę pomóc- zaoferowałam.
-Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć. Widzimy się jutro na obiedzie?
-Jasne. Jeszcze się zdzwonimy.
-W takim razie do zobaczenia. Kocham cię, skarbie.
-Ja ciebie też, mamo- odparłam, odkładając telefon.
Uświadomiłam sobie, że od pewnego czasu, w moim życiu zaczęło się niesamowicie wiele dziać. Ale może to dobrze, pomyślałam, może to był znak, że w końcu coś się zmieni.
Na lepsze.

Weszłam do Gilbert’s, od razu przyciągając spojrzenie Brandona, który tym razem, zamiast swojego stałego miejsca przy barze, zajął lożę pod ścianą, naprzeciwko wejścia. Pomyślałam, że chyba na mnie czekał i uśmiechnęłam się do niego serdecznie.
-Cieszę się, że przyszłaś-powiedział, gdy usiadłam obok niego. Mimo, że na jego ustach również gościł uśmiech, smutne oczy ukazywały, co naprawdę czuje.
Miałam rację, że będę czuła się przy nim bardziej niezręcznie, niż zanim dowiedziałam się, kim jest. Moje kontakty z płcią przeciwną zawsze ograniczałam do koniecznego minimum. Nie byłam typem dziewczyny, która potrafi podjąć luźną rozmowę z dopiero co poznanym facetem, a z resztą nawet przy tych bardziej znajomych, nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Prawda była taka, że najlepiej czułam się w swoim własnym towarzystwie.
-Zamówię sobie tylko drinka.- Sięgnęłam do torebki po portfel, ale Brandon już stał, pytając czy chcę to, co zwykle. Skinęłam w odpowiedzi głową, zaskoczona tym, że najwyraźniej własna szklanka whisky nie była wszystkim, na co wydawał się zwracać uwagę.  
Nie spuszczałam z niego wzroku, kiedy czekał przy barze na zamówienie i postukiwał placami o drewniany blat. Brandon Flowers. Mężczyzna na życiowym zakręcie, który zupełnie nieświadomie przyczynił się do tego, że pokonałam mój zastój twórczy.
-Proszę. -Położył przede mną truskawkowe mojito, a ja odwdzięczyłam się szerokim uśmiechem.
Patrzyliśmy na siebie przed długą chwilę, a ja rozpaczliwie starałam się poruszyć jakiś neutralny temat dla przełamania ciszy.
-Chyba nie masz nic przeciwko...?- Wyjęłam szkicownik.
-Nie, oczywiście, nie przeszkadzaj sobie- odparł. -A zamierzasz mnie narysować?- zaśmiał się nerwowo.
-Może nie tym razem- odparłam, starając się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem. To było urocze, że siedzący przede mną mężczyzna zupełnie nie przypominał tego pewnego siebie gwiazdora, w którego zamieniał się po wyjściu na scenę. Tutaj był tylko nieśmiałym facetem szukającym kogoś, komu mógłby się zwierzyć z nękających go problemów.
-Zadzwoniłem dziś do żony- oznajmił, i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to było właśnie to, co chciał mi powiedzieć od kiedy tylko weszłam do baru.
-I co powiedziała?
Westchnął.
-Zupełnie nic- odparł. -To był mój jeden wielki monolog, w którym powiedziałem jej, że chciałbym wszystko naprawić, a ona w pewnej chwili po prostu się rozłączyła. Już chyba lepiej bym się poczuł, gdyby stwierdziła, że nie chce mnie widzieć na oczy. Przynajmniej wiedziałbym, na czym stoję, a tak...
-Może potrzeba jej więcej czasu, żeby wszystko przemyśleć- zasugerowałam. Nie miałam pojęcia, co mam mu doradzić, nigdy nie będąc w podobnej sytuacji. Nie wiedziałam, co robić w takich przypadkach. Ja umiałam jedynie przyzwyczajać się do tkwienia w beznadziejności, oswajać się z tym, że pewne rzeczy nigdy się nie zdarzą, pewne osoby nigdy nie staną się częścią mojego życia, a inne szybko zapomną, że kiedykolwiek w nim były. Tak, w tym byłam dobra. W zatapianiu się w smutku i czynieniu z niego mojego nieodzownego towarzysza. Łatwiej było go bowiem oswoić, niż starać się zrobić coś, aby z nim walczyć.
-Tak, to na pewno kwestia czasu- przytaknął, jakby bardzo chciał wmówić sobie, że mam rację. -A jak tobie minął dzień?
-Nic szczególnego. Pomagałam przyjaciółce w przeprowadzce.
-Gdzie się przeprowadzała?
-Cóż, na pewno z dala ode mnie- odparłam, stanowczo za głośno zamykając szkicownik.
-Dotychczas razem mieszkałyście, tak?
-Tak, i chodzi o to, że... Nie chcę się nad sobą użalać.
-Jeśli któreś z nas się nad sobą użala, to z pewnością nie jesteś to ty. Obiecuję, że nie potraktuję tego w ten sposób.
-Gdybym opowiedziała ci o tym, musiałabym również poruszyć kilka innych tematów. Nie jestem pewna, czy naprawdę chcesz marnować na mnie swój czas.
-Spójrz na mnie. Od miesiąca spędzam każdy mój wieczór siedząc tutaj i bijąc się z własnymi myślami. I to jest prawdziwe marnowanie czasu. Nigdzie mi się nie spieszy, mogę tu siedzieć to rana, jeśli zajdzie taka potrzeba. Mów.
Wlepiłam wzrok w moją szklankę.
-Przecież to ty stwierdziłaś, że czasami dobrze wygadać się komuś obcemu- zachęcił, przez co pozbyłam się resztek niepewności i wzięłam głęboki oddech.
-W porządku, masz rację- przyznałam.
Opowiedziałam mu wszystko o mojej przyjaźni z Claire, o tym, jakie snułyśmy razem plany na przyszłość i jak zmieniła się od chwili przeprowadzki do Nowego Jorku. Wyznałam mu, jak fatalnie czuję się nie mając nawet pojęcia, jaka była prawdziwa przyczyna tego, że zdecydowała się znaleźć sobie inne mieszkanie, i że tak mnie od siebie odsunęła. Wspomniałam też co nieco o Jamesie, nie dałam mu jednak bezpośrednio do zrozumienia, ile ten człowiek dla mnie znaczy. Mimo to, przy Brandonie łatwiej było mi mówić o swoich uczuciach i wątpliwościach, jakie mnie ciągle nachodziły. Może to dlatego, że byliśmy dwiema zagubionymi duszami w tym wielkim mieście, w którym całkowicie niemożliwym wydaje się bycie samotnym.
-Najgorsze w tym wszystkim jest to, że za dużo wydarzeń nałożyło się na siebie w czasie. Ta wyprowadzka Claire, pojawienie się Jamesa, dzisiaj ten telefon od mamy i propozycja wystawienia moich obrazów w galerii jej nowego partnera... Nie wiem, co mam myśleć, co robić. Nic nie wiem.
-Nie chcesz skorzystać z tej szansy?
-Jeszcze nie podjęłam decyzji. Nie jestem pewna, czy to będzie w porządku.
-W stosunku do twojego ojca?- zapytał, a ja poczułam, jakby czytał mi w myślach. Wytrącił mnie tym pytaniem z równowagi. Ale być może znaczyło to, że nie tylko ja to dostrzegam.
-Też. -Nie było sensu zaprzeczać. -Zawsze chciałam być niezależna, sama na wszystko zapracować i nie iść na łatwiznę. A czuję, że jeśli przystanę na tą propozycję, to wybiorę najprostszą drogę. I to już nie będzie smakowało jak sukces, który zawdzięczam tylko sobie.
-Nie będę cię pouczał ani doradzał, nie powiem ci nawet, jak zachowałbym się na twoim miejscu. Nie od tego tu jestem. Ale jest jedna rzecz, którą mogę zrobić. Może mój przypadek nie jest najlepszy, żeby to zobrazować, bo mieliśmy to szczęście, że udało mi się osiągnąć sukces już z pierwszym zespołem. Mimo to, dobrze wiem, jak to wygląda. Nieistotne czy śpiewasz, grasz, piszesz, malujesz, w tym wszystkim chodzi o wykorzystywanie szans, jakie dostajesz. Ludzie gotowi są zrobić okropne rzeczy, żeby ich imię pojawiło się na plakatach. Sprzedają siebie w najgorszy z możliwych sposobów. Niestety, tak to działa i albo się na to godzisz, albo wciąż jesteś nikim. Pamiętaj, że każda decyzja należy tylko do ciebie, ale ja widzę to w ten sposób. O tym, co ci zaproponowano, na pewno marzy wielu młodych artystów. Nic dwa razy się nie zdarza, taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć. Oczywiście, tak samo możesz kiedyś trafić na lepszą, ale co masz teraz tak naprawdę do stracenia? Zupełnie nic, a pomyśl o ty, co byś zyskała. Czy sądzisz, że za kilka lat, kiedy będziesz już znana, ktokolwiek wytknie ci to, jak zaczynałaś? Jestem pewien, że nawet nie skojarzy faktów, przecież macie inne nazwiska. A nawet jeśli, to co z tego? Przecież to w żaden sposób nie neguje tego, że masz talent i umiesz go wykorzystać.
Potrzebowałam chwili, żeby zastanowić się nad jego niewątpliwie mądrymi słowami.
-Dziękuję. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że słusznie będzie przyjąć tą propozycję, ale najwyraźniej potrzebowałam kogoś, kto potrafiłby przekonać mnie do tego, że nie ma w tym nic złego.  
-Absolutnie nic złego- potwierdził, dopijając swoje piwo. -Chcesz już iść do domu? Odprowadzę cię na przystanek.
-Tak, byłoby miło.
-Mam jedynie nadzieję, że masz w zanadrzu jeszcze kilka ciekawych historii ze swojego życia...
-Nie wiem, czy można je nazwać ciekawymi- przyznałam. -Ale jeśli tam masz zamiar zapytać się, czy jutro też przyjdę, to odpowiedź brzmi tak.
Zauważyłam, że w końcu w jego ciemnych oczach pojawił się cień uśmiechu, który już od jakiegoś czasu gościł na ustach. Oczywiście, że miałam zamiar kolejny wieczór spędzić w jego towarzystwie. A potem następny, i następny, i tak już zawsze, kiedy tylko będzie chciał. Bo okazało się, że zwykłym wysłuchaniem historii drugiego człowieka i okazaniem mu wsparcia, można pomóc nie tylko jemu, ale również i sobie.

1 komentarz:

  1. Och. No czekam na więcej, co mogę więcej napisać? Ty wiesz, co ja myślę o Twoim pisaniu! <3

    OdpowiedzUsuń