Love is an ocean
Wide enough to forget
Even when we think we can't
Obudziłam się na kanapie, z jakąś dziewczyną opartą o moje
ramię i chłopakiem, który zrobił sobie z moich kolan poduszkę. Dobrą chwilę
zajęło mi zebranie myśli i zorientowanie się, ze wciąż jestem w mieszkaniu
Spike’a. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy, ale nikogo nie
rozpoznałam. Więc tak to się skończyło, James nie wrócił. Tylko dlaczego? Co
takiego powiedziałam? Albo czego nie zrobiłam? Miałam zbyt wiele pytań bez
odpowiedzi. Nie wiedziałam dlaczego mnie zostawił, wiedziałam jedynie, że byłam
bardzo rozczarowana jego zachowaniem. Wciąż słyszałam w głowie jego słowa, te,
które od zawsze chciałam usłyszeć. To nie miało znaczenia, że wypowiadając je był
pod wpływem alkoholu. W jego błękitnych oczach widziałam, że wszystko co mówił, było jak najbardziej szczere.
Delikatnie strąciłam z siebie śpiących na mnie ludzi, i
uważając na tych, którzy zasnęli na podłodze, wróciłam do swojego mieszkania. W
przeciwieństwie do tego, jak było piętro wyżej, tutaj zastałam jedynie Claire
odsyłającą do domu ostatnich gości. Mimo to, na samą myśl o czekającym nas
sprzątaniu, rozbolała mnie głowa. Wyjęłam z lodówki butelkę wody, chcąc jak
najszybciej ugasić pragnienie i połknąć jakieś tabletki przeciwbólowe. Tak właśnie
wyglądało dotrzymywanie złożonych samej sobie obietnic, że nie będę aż tyle
piła.
-To już wszyscy. -Claire zatrzasnęła drzwi i oparła się o
nie, wydając westchnienie ulgi.
-Może tutaj tak- wzruszyłam ramionami. -Byłaś u Spike’a?
-Nie, nie miałam czasu tam zajrzeć.
-Żałuj, wszyscy śpią tam jak niemowlęta.
-Cóż, to już nie nasz problem, prawda? Trzeba tutaj
posprzątać. -Położyła ręce na biodrach i przyjrzała się bałaganowi, jaki
zostawili po sobie goście. -Zabierzmy się za to jak najszybciej, kumpel
pożyczył mi auto, żeby pomóc z przeprowadzką i muszę mu je jutro oddać.
-Myślałam, że jeszcze trochę ze mną pomieszkasz- przyznałam.
-W przyszłym tygodniu chcę już móc przenieść się tam na
dobre- odparł stanowczo.
-Jasne, rozumiem.- Nie rozumiałam. Zaczęłam odnosić
nieodparte wrażenie, jakby Claire najzwyczajniej w świecie chciała ode mnie
uciec, zupełnie się odseparować, całkiem zapominając o naszej przyjaźni. -A tak
przy okazji, nie widziałaś nigdzie Jamesa?
-Masz na myśli...?
-Tak, jego.
-Wyszedł jeszcze w nocy, jakoś dziwnie się zachowywał.
-Och. -Poczułam w gardle ucisk, który najczęściej towarzyszy
wstrzymywanemu płaczowi.
-Nie rób takiej miny, jakbym powiedziała ci, że się już
nigdy nie zobaczycie. -Spojrzała na mnie z nieukrywaną pogardą, sprawiając, że
poczułam się jeszcze gorzej.
-Po prostu myślałam, że będę mogła z nim spędzić trochę
więcej czasu- odparłam, starając pozbyć się chęci rozpłakania się. Tak bardzo
ucieszyłam się na wieść, że przyjedzie, po czym spędziłam z nim najwyżej
godzinę, nie wyjaśniając sobie najważniejszych kwestii.
-To James ci nie powiedział?- Spojrzała na mnie z kpiącym
uśmiechem. -No proszę, a podobno jesteś jego bliską przyjaciółką.
-Czego mi nie powiedział?- zapytałam zdziwiona.
-Nie wiem czy mogę... Może on nie chciał, żebyś się
dowiedziała.
-Powiedz mi, Claire. Jesteś moją przyjaciółką czy nie?
-James zostaje w Nowym Jorku jeszcze dwa tygodnie.
-Naprawdę?- Nie mogłam w to uwierzyć. Co prawda, wspominał o
urlopie, ale nie dał mi jasno do zrozumienia, że ma go zamiar spędzić właśnie
tutaj.
-Tak wczoraj twierdził.
-Muszę do niego później zadzwonić. Wyszlibyśmy gdzieś razem
albo...- W mojej głowie już rodził się plan, jak dobrze wykorzystać każdy z
tych kilkunastu dni, w których miałam szansę, by słowa przemienić w czyny, i
chociaż na chwilę być razem, tak naprawdę, jak kobieta i mężczyzna.
-Millie, daj sobie spokój- westchnęła Claire, widząc mój
entuzjazm.
-Czemu?
-Nie rób z siebie takiej. Przejrzyj w końcu na oczy. Nie
widzisz, że James po prostu cię nie chce?
-To ciekawe, bo wczoraj powiedział mi co innego. -Nie miałam
zamiaru jej o tym wspominać, ale po takich słowach, musiałam jakoś zareagować.
-Co?- W życiu nie widziałam Claire tak zaskoczonej. -O Boże,
Millie, czy ty naprawdę sądzisz, że skoro przez tyle lat miał cię gdzieś, to
teraz nagle zmienił zdanie? Bo co? Bo nagle za tobą zatęsknił? Bo zobaczył, że
nie będziesz zawsze przy nim? Proszę cię. Kiedy byłam w Las Vegas, ani słowem o
tobie nie wspomniał. Wiem, że pewnie masz wciąż liczysz, że to dla ciebie tu
przyjechał, ale im szybciej przestaniesz robić sobie niepotrzebną nadzieję, tym
lepiej.
-Od kiedy go tak dobrze znasz, co?- Byłam na nią wściekła. Gdyby
nie to, że wciąż tu mieszkała, wyrzuciłabym ją za drzwi.
-Wiem, że nie chcesz mnie słuchać, bo to prawda, a prawda
boli, ale jako przyjaciółka, muszę ci to powiedzieć. Jeśli nie ja, to nikt inny
tego nie zrobi. To nie jest łatwe, ale musisz go sobie odpuścić. Nie warto
marnować swojego życia na kogoś, kto nie jest ciebie wart. Pomyśl o tym. Masz
22 lata, jesteś piękną, zdolną dziewczyną i gwarantuję ci, że znalazłoby się
wielu facetów, którzy mogliby uczynić się w końcu szczęśliwą. Ale ty, spośród
nich wszystkich musiałaś wybrać tego jednego, którego nie obchodzisz. Taka jest prawda, Millie. Nie interesuje mnie, co James ci powiedział. Czyny mówią
głośniej niż słowa, a czy on kiedyś coś dla ciebie zrobił? Poświęcił coś, tak
jak ty dla niego? Pamiętam, że na początku waszej znajomości mogło się wydawać,
że coś z tego będzie. Ale skoro przez tyle lat nie było, to nie oczekuj cudów.
Przestań żyć przeszłością, bo straciłaś przez niego już za dużo najlepszych
lat. W końcu trzeba ruszyć naprzód. Dziewczyno, jesteś w Nowym Jorku. Pamiętasz
chociaż, po co tu przyjechałaś? Żeby zostawić wszystko, co wydarzyło się w Las
Vegas za sobą, żeby zacząć od nowa. Bez twojego ojca, bez Jamesa. Chciałaś się
od nich uwolnić, tak? A znowu wracasz do
tego samego i ani się obejrzysz, znowu będziesz siedziała w swoim domu,
słuchając kolejnej litanii o tym, jaka jesteś bezużyteczna. Tego chcesz? Chyba
nie. Posłuchaj, kiedy się wyprowadzę, będziesz miała całe mieszkanie dla
siebie. Wykorzystaj to. Maluj, szukaj okazji, żeby pokazać swoje prace. Nie uda
się raz, drugi, trzeci, ale może za dziesiątym już tak. Nie pozwól, żeby twój
talent się zmarnował. W końcu ktoś cię dostrzeże, jestem o tym przekonana. Ale
nie zapominaj też o sobie. Zamiast marzyć o Jamesie, zacznij wychodzić do
ludzi, nawiązywać nowe znajomości. Dawaj innym szanse, baw się. To, ze kogoś
poznasz nie znaczy od razu, że musisz z nim być. Wcale nie ma nic złego w tym,
że co tydzień będziesz miała innego. Któryś z nich okaże się w końcu właściwym.
Życie jest piękne, nie daj jednemu facetowi sprawić, że myślisz inaczej. Zapomnij
o nim, a wszystko zacznie się układać. To jego strata, że cię nie chce, nie
twoja. Tyle lat miał szansę, ale jej nie wykorzystał. Najwyraźniej nie było to
wam pisane. Przemyśl to, proszę cię. Zasługujesz na więcej, niż on mógłby ci
dać. Wiem to, po prostu wiem. -Uśmiechnęła się ciepło. -No, a teraz idę
poodkurzać w salonie. Samo się nie zrobi.
Zniknęła za drzwiami, a ja wciąż stałam z butelką wody w
dłoni, nie chcąc przyznać przed samą sobą, ile w słowach Claire było bolesnej
racji.
Autobus zatrzymał się na przystanku, otwierając drzwi na
zupełnie niezachęcającą do wysiadania ulicę, skąpaną w strugach popołudniowego
deszczu. Oczywiście w pośpiechu, z jakim wyszłam z mieszkania, nie pomyślałam o
zabraniu ze sobą parasola i teraz musiałam za moją bezmyślność płacić. Mimo
wszystko, deszcz był wtedy moim ostatnim zmartwieniem. Kiedy robiłyśmy z Claire
porządki, uświadomiłam sobie, że nigdzie nie ma mojego szkicownika. Przeszukałyśmy
dokładnie mieszkanie, sprawdziłam każdą torebkę i nic. Zniknął bez śladu. Wiedziałam,
że jeśli nie ma go w domu, to istniało jeszcze tylko jedno miejsce, do którego
można byłoby zajrzeć- Gilbert’s. Liczyłam,
że z roztrzepania zostawiłam szkicownik na stoliku w ten wieczór, kiedy James
zadzwonił i zapowiedział swój przyjazd.
Obawiałam się, że o tak wczesnej porze bar nie będzie
jeszcze otwarty, ale kiedy przebiegłam przez ulicę i dotarłam do drzwi, nad
którymi wisiał zielony szyld, okazało się, że nie miałam o co się martwić. Weszłam
do środka. Tym razem lokal świecił pustkami.
-Przepraszam. -Zagadnęłam barmana, ustawiającego butelki na
półkach. -Czy ktoś, albo pan, nie znalazł przypadkiem grubego, czarnego zeszytu
ze złotym napisem na okładce? Wydaje mi się, że go tutaj ostatnio zostawiłam.
-Nie, nic takiego nie widziałem- odpowiedział.
-No trudno, dziękuję.
Było mi niesamowicie smutno na myśl, że chyba nie odzyskam
mojego szkicownika. Zupełnie nie miałam pojęcia, gdzie jeszcze mogłabym go
poszukać, ten bar był ostatnim z wytypowanych przeze mnie miejsc.
Wyszłam na zewnątrz, na wzmagającą się ulewę, wpatrzona w
swój telefon. Pisałam Claire wiadomość, że po szkicowniku nie ma ani śladu.
-Ostrożnie. -Wpadłam na kogoś wchodząc po schodach.
-Przepraszam- odparłam automatycznie, zanim podniosłam głowę
i zorientowałam się, że tą osobą jest mój ulubiony model. Zadziwiające, że
zjawiał się tak wcześnie. Cóż, chyba naprawdę przesiadywał w barze od południa
do nocy.
-Nic się nie stało. -Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie
w nieśmiałym uśmiechu, choć ciężko było to dostrzec z uwagi na jego coraz
gęstszy zarost. Nie wiem czemu, ale pomyślałam wtedy, że musi mieć jakiś dobry
powód, żeby tak się zaniedbywać i spędzać tyle czasu, rozmyślając nad szklanką
szkockiej.
Chciałam go wyminąć, ale zatarasował mi przejście.
-Właściwie to dobrze, że na siebie wpadliśmy- stwierdził, i
widząc moją minę, szybko rozwinął swoją myśl. -Chyba znalazłem coś, co należy
do ciebie.
-Szkicownik?- Poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić w
reakcji na tą wiadomość.
-Może wejdziemy do środka?-zasugerował, przypominając mi tym
samym, że wciąż pada, a my stoimy na tym deszczu, nie bardzo wiedząc, jak się
zachować.
Zgodziłam się.
-Czego się napijesz?- zapytał, gdy podeszliśmy do baru. -Kawy?
Coli? Może czegoś mocniejszego?
-Cola będzie okej- zapewniłam, siadając na moim stałym
miejscu.
Po chwili przyszedł, położył szklanki na stoliku i usiadł
naprzeciwko mnie, chyba nie do końca wiedząc, jak zacząć rozmowę.
-Więc... To twoje, o ile się nie mylę. -Sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej znajomy przedmiot. Podał mi szkicownik, a ja
uśmiechnęłam się szeroko, czując pod palcami tłoczoną skórę jego okładki. -Zostawiłaś
go wtedy, kiedy tak nagle wyszłaś rozmawiając z kimś przez telefon. Pomyślałem,
że szkoda by było, gdyby się zgubił. Miałem go przy sobie już wczoraj. Nie
przyszłaś, ale czułem, że w końcu się zjawisz. Poza tym, świetnie rysujesz.
-Zaglądałeś do środka?- zapytałam z wyrzutem.
-Wybacz, nie powinienem. -Wyglądał na zmieszanego.
Sama nie wiedziałam, co mam myśleć. Czułam się bardzo
niezręcznie wiedząc, że widział te wszystkie szkice, których znaczna większość przedstawiała właśnie jego.
-Po prostu ciągle siedziałaś pochylona nad tym zeszytem i
nie do końca wiedziałem, co robisz. To znaczy, może to dziwnie zabrzmi, ale
przez jeden moment przemknęło mi przez myśl, że moja żona cię wynajęła, czy
coś... Nieważne- zakończył, pewnie widząc moją minę. Zupełnie nie pojmowałam,
co ten człowiek chciał mi powiedzieć. I nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć.
-Przepraszam, ale nie mam pojęcia, o co chodzi- odparłam,
chowając szkicownik do torebki i szykując się do wyjścia. Coś w tym człowieku,
i sposobie w jaki się na mnie patrzył, sprawiało, że dziwnie się czułam.
-Poczekaj- poprosił łagodnie. -Wyjaśnijmy to sobie. Nie
wynajęła cię moja żona, tak? Nie pracujesz dla niej?
-Nie znam twojej żony- oświadczyłam. -I naprawdę niczego z
tego nie rozumiem. Chciałam tylko odzyskać swój szkicownik.
-Rozumiem, wybacz. Zabrzmię pewnie niedorzecznie, ale kiedy
zaczęłaś tu przychodzić i mi się przyglądać, a potem powiedziałaś, że jesteś z
Las Vegas, wszystko ułożyło mi się w logiczną całość. Myślałem, że Tana mnie
sprawdza, albo...- westchnął. -Ostatnio mamy mały kryzys, po tylu latach musiał
w końcu przyjść, ale sam nie wiem, co robić. Nie wiem, czy słusznie postąpiłem.
Nie chcę, żeby ona myślała, że po prostu uciekłem od niej i od problemów. Może
gdybym został w domu...- popatrzył na mnie, jakby z nadzieją, że dam mu jakąś
radę. -Właściwie nie wiem, po co zawracam ci tym głowę.
-Nie, nic nie szkodzi. Mam czas- zapewniłam, widząc jak
desperacko poszukiwał on kogoś, z kim mógłby porozmawiać, zamiast spędzać
kolejny wieczór, zapijając smutki. -Czasami dobrze jest powiedzieć o swoich
problemach komuś, kogo to zupełnie nie dotyczy. To pozwala spojrzeć na sprawy z
innej perspektywy. Poza tym, znalazłeś mój szkicownik. Teraz moja kolej, żeby
zrobić coś dla ciebie.
Niemal usłyszałam, jak kamień spada mu z serca, gdy się do
niego ciepło uśmiechnęłam. Pierwszy raz w życiu ktoś obcy wydał mi się o wiele
bliższy, niż niejeden znajomy. Było to niesamowicie dziwne i równocześnie mocne
uczucie, któremu całkowicie się poddałam. Może miało to związek z tym, że w
jakimś stopniu nasze problemy były podobne i dobrze wiedziałam, co dzieje się w
jego głowie, kiedy myśli o ukochanej osobie. Nic nie zbliża ludzi tak, jak
odczuwanie tego samego bólu.
-Masz rację, może kiedy to z siebie wyrzucę, poczuję się
lepiej.
-Na pewno.
-Chodzi o to, że nigdy przedtem nie myślałem nawet o pewnych
rzeczach, bo wydawały mi się oczywiste. Teraz jest inaczej. Zacząłem wątpić, a
to chyba najgorsze, co może się przytrafić, gdy jakaś osoba dla ciebie bardzo
wiele znaczy. Powiedziała mi, że wciąż zastanawia się czy jeszcze mnie kocha. A
ktoś powiedział kiedyś...
-...że w chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się czy kogoś
kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze. -Dokończyłam cytat, nie będąc
nawet pewną, kto jest jego autorem.
-Właśnie. W życiu nie spodziewałbym się usłyszeć od niej
czegoś takiego. To dlatego wyjechałem, żeby dać jej czas na przemyślenie
pewnych spraw. Odpocząć od siebie, zatęsknić i wrócić. Tego bym chciał.
Siedziałam i słuchałam, co miał do powiedzenia, zastanawiając
się, jaki był powód tego wszystkiego. Co musiało się wydarzyć, skoro widziałam
w jego przepełnionych smutkiem oczach, że kocha żonę. Nie wydawało mi się, że
byłby w stanie ją zdradzić, na pewno nie.
W końcu zrobiło się tak późno, że zgodnie stwierdziliśmy, iż
pora iść. Wyjaśnił, że mieszka w okolicy i postanowił poczekać ze mną na
autobus.
-Przepraszam, że zająłem ci tyle czasu.
-Nie, dobrze było chociaż raz z kimś porozmawiać, zamiast
tylko rysować- odparłam z serdecznym uśmiechem.
-Cóż, nie będę ukrywał, że byłem pod ogromnym wrażeniem
twojego talentu.
Zarumieniłam się. Dobrze, że było ciemno i pewnie tego nie
zauważył.
-Dziękuję.
-Cieszę się, że byłem w błędzie- dodał. -I że byłaś na tyle
wyrozumiała.
-Jak już mówiłam, miałam wobec ciebie dług wdzięczności.
-Ale chyba nie znaczy to, że jutro, jeśli w ogóle
przyjdziesz, nie będziesz już chciała razem posiedzieć? To znaczy, zrozumiem
to, oczywiście.
-Pewnie przyjdę- odpowiedziałam. -Tylko mam nadzieję, że
pozwolisz mi dalej rysować.
Pierwszy raz naprawdę szczerze i szeroko się uśmiechnął.
-Miło było poznać. -Mój autobus zatrzymał się na przystanku.
-Właściwie to nawet nie wiem, jak się nazywasz- odparł
rozbawiony.
-Millie Harding. -Uścisnęłam jego dłoń, już wsiadając do
pojazdu.
-Brandon Flowers- przedstawił się, a ja poczułam, jakby
wszystkie elementy układanki nagle zostały dopasowane. Spojrzałam na niego
zdziwiona, ale nie zdążył tego dostrzec, gdyż kierowca zamknął drzwi autobusu.
Brandon Flowers, powtórzyłam
w myślach. Wiedziałam, że skądś znam tą twarz. Usiadłam na najbliższym wolnym
siedzeniu i uśmiechnęłam się sama do siebie.
Życie bywało jednak zaskakujące.
Flowers ty ciapoooo! -.-
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i wciąż!;3