piątek, 31 sierpnia 2012

IV


Love is an ocean 
Wide enough to forget
Even when we think we can't



Obudziłam się na kanapie, z jakąś dziewczyną opartą o moje ramię i chłopakiem, który zrobił sobie z moich kolan poduszkę. Dobrą chwilę zajęło mi zebranie myśli i zorientowanie się, ze wciąż jestem w mieszkaniu Spike’a. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy, ale nikogo nie rozpoznałam. Więc tak to się skończyło, James nie wrócił. Tylko dlaczego? Co takiego powiedziałam? Albo czego nie zrobiłam? Miałam zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Nie wiedziałam dlaczego mnie zostawił, wiedziałam jedynie, że byłam bardzo rozczarowana jego zachowaniem. Wciąż słyszałam w głowie jego słowa, te, które od zawsze chciałam usłyszeć. To nie miało znaczenia, że wypowiadając je był pod wpływem alkoholu. W jego błękitnych oczach widziałam, że wszystko co mówił, było jak najbardziej szczere.
Delikatnie strąciłam z siebie śpiących na mnie ludzi, i uważając na tych, którzy zasnęli na podłodze, wróciłam do swojego mieszkania. W przeciwieństwie do tego, jak było piętro wyżej, tutaj zastałam jedynie Claire odsyłającą do domu ostatnich gości. Mimo to, na samą myśl o czekającym nas sprzątaniu, rozbolała mnie głowa. Wyjęłam z lodówki butelkę wody, chcąc jak najszybciej ugasić pragnienie i połknąć jakieś tabletki przeciwbólowe. Tak właśnie wyglądało dotrzymywanie złożonych samej sobie obietnic, że nie będę aż tyle piła.
-To już wszyscy. -Claire zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie, wydając westchnienie ulgi.
-Może tutaj tak- wzruszyłam ramionami. -Byłaś u Spike’a?
-Nie, nie miałam czasu tam zajrzeć.
-Żałuj, wszyscy śpią tam jak niemowlęta.
-Cóż, to już nie nasz problem, prawda? Trzeba tutaj posprzątać. -Położyła ręce na biodrach i przyjrzała się bałaganowi, jaki zostawili po sobie goście. -Zabierzmy się za to jak najszybciej, kumpel pożyczył mi auto, żeby pomóc z przeprowadzką i muszę mu je jutro oddać.
-Myślałam, że jeszcze trochę ze mną pomieszkasz- przyznałam.
-W przyszłym tygodniu chcę już móc przenieść się tam na dobre- odparł stanowczo.
-Jasne, rozumiem.- Nie rozumiałam. Zaczęłam odnosić nieodparte wrażenie, jakby Claire najzwyczajniej w świecie chciała ode mnie uciec, zupełnie się odseparować, całkiem zapominając o naszej przyjaźni. -A tak przy okazji, nie widziałaś nigdzie Jamesa?
-Masz na myśli...?
-Tak, jego.
-Wyszedł jeszcze w nocy, jakoś dziwnie się zachowywał.
-Och. -Poczułam w gardle ucisk, który najczęściej towarzyszy wstrzymywanemu płaczowi.
-Nie rób takiej miny, jakbym powiedziała ci, że się już nigdy nie zobaczycie. -Spojrzała na mnie z nieukrywaną pogardą, sprawiając, że poczułam się jeszcze gorzej.
-Po prostu myślałam, że będę mogła z nim spędzić trochę więcej czasu- odparłam, starając pozbyć się chęci rozpłakania się. Tak bardzo ucieszyłam się na wieść, że przyjedzie, po czym spędziłam z nim najwyżej godzinę, nie wyjaśniając sobie najważniejszych kwestii.
-To James ci nie powiedział?- Spojrzała na mnie z kpiącym uśmiechem. -No proszę, a podobno jesteś jego bliską przyjaciółką.
-Czego mi nie powiedział?- zapytałam zdziwiona.
-Nie wiem czy mogę... Może on nie chciał, żebyś się dowiedziała.
-Powiedz mi, Claire. Jesteś moją przyjaciółką czy nie?
-James zostaje w Nowym Jorku jeszcze dwa tygodnie.
-Naprawdę?- Nie mogłam w to uwierzyć. Co prawda, wspominał o urlopie, ale nie dał mi jasno do zrozumienia, że ma go zamiar spędzić właśnie tutaj.
-Tak wczoraj twierdził.
-Muszę do niego później zadzwonić. Wyszlibyśmy gdzieś razem albo...- W mojej głowie już rodził się plan, jak dobrze wykorzystać każdy z tych kilkunastu dni, w których miałam szansę, by słowa przemienić w czyny, i chociaż na chwilę być razem, tak naprawdę, jak kobieta i mężczyzna.
-Millie, daj sobie spokój- westchnęła Claire, widząc mój entuzjazm.
-Czemu?
-Nie rób z siebie takiej. Przejrzyj w końcu na oczy. Nie widzisz, że James po prostu cię nie chce?
-To ciekawe, bo wczoraj powiedział mi co innego. -Nie miałam zamiaru jej o tym wspominać, ale po takich słowach, musiałam jakoś zareagować.
-Co?- W życiu nie widziałam Claire tak zaskoczonej. -O Boże, Millie, czy ty naprawdę sądzisz, że skoro przez tyle lat miał cię gdzieś, to teraz nagle zmienił zdanie? Bo co? Bo nagle za tobą zatęsknił? Bo zobaczył, że nie będziesz zawsze przy nim? Proszę cię. Kiedy byłam w Las Vegas, ani słowem o tobie nie wspomniał. Wiem, że pewnie masz wciąż liczysz, że to dla ciebie tu przyjechał, ale im szybciej przestaniesz robić sobie niepotrzebną nadzieję, tym lepiej.
-Od kiedy go tak dobrze znasz, co?- Byłam na nią wściekła. Gdyby nie to, że wciąż tu mieszkała, wyrzuciłabym ją za drzwi.
-Wiem, że nie chcesz mnie słuchać, bo to prawda, a prawda boli, ale jako przyjaciółka, muszę ci to powiedzieć. Jeśli nie ja, to nikt inny tego nie zrobi. To nie jest łatwe, ale musisz go sobie odpuścić. Nie warto marnować swojego życia na kogoś, kto nie jest ciebie wart. Pomyśl o tym. Masz 22 lata, jesteś piękną, zdolną dziewczyną i gwarantuję ci, że znalazłoby się wielu facetów, którzy mogliby uczynić się w końcu szczęśliwą. Ale ty, spośród nich wszystkich musiałaś wybrać tego jednego, którego nie obchodzisz. Taka jest prawda, Millie. Nie interesuje mnie, co James ci powiedział. Czyny mówią głośniej niż słowa, a czy on kiedyś coś dla ciebie zrobił? Poświęcił coś, tak jak ty dla niego? Pamiętam, że na początku waszej znajomości mogło się wydawać, że coś z tego będzie. Ale skoro przez tyle lat nie było, to nie oczekuj cudów. Przestań żyć przeszłością, bo straciłaś przez niego już za dużo najlepszych lat. W końcu trzeba ruszyć naprzód. Dziewczyno, jesteś w Nowym Jorku. Pamiętasz chociaż, po co tu przyjechałaś? Żeby zostawić wszystko, co wydarzyło się w Las Vegas za sobą, żeby zacząć od nowa. Bez twojego ojca, bez Jamesa. Chciałaś się od nich uwolnić, tak? A  znowu wracasz do tego samego i ani się obejrzysz, znowu będziesz siedziała w swoim domu, słuchając kolejnej litanii o tym, jaka jesteś bezużyteczna. Tego chcesz? Chyba nie. Posłuchaj, kiedy się wyprowadzę, będziesz miała całe mieszkanie dla siebie. Wykorzystaj to. Maluj, szukaj okazji, żeby pokazać swoje prace. Nie uda się raz, drugi, trzeci, ale może za dziesiątym już tak. Nie pozwól, żeby twój talent się zmarnował. W końcu ktoś cię dostrzeże, jestem o tym przekonana. Ale nie zapominaj też o sobie. Zamiast marzyć o Jamesie, zacznij wychodzić do ludzi, nawiązywać nowe znajomości. Dawaj innym szanse, baw się. To, ze kogoś poznasz nie znaczy od razu, że musisz z nim być. Wcale nie ma nic złego w tym, że co tydzień będziesz miała innego. Któryś z nich okaże się w końcu właściwym. Życie jest piękne, nie daj jednemu facetowi sprawić, że myślisz inaczej. Zapomnij o nim, a wszystko zacznie się układać. To jego strata, że cię nie chce, nie twoja. Tyle lat miał szansę, ale jej nie wykorzystał. Najwyraźniej nie było to wam pisane. Przemyśl to, proszę cię. Zasługujesz na więcej, niż on mógłby ci dać. Wiem to, po prostu wiem. -Uśmiechnęła się ciepło. -No, a teraz idę poodkurzać w salonie. Samo się nie zrobi.
Zniknęła za drzwiami, a ja wciąż stałam z butelką wody w dłoni, nie chcąc przyznać przed samą sobą, ile w słowach Claire było bolesnej racji.

Autobus zatrzymał się na przystanku, otwierając drzwi na zupełnie niezachęcającą do wysiadania ulicę, skąpaną w strugach popołudniowego deszczu. Oczywiście w pośpiechu, z jakim wyszłam z mieszkania, nie pomyślałam o zabraniu ze sobą parasola i teraz musiałam za moją bezmyślność płacić. Mimo wszystko, deszcz był wtedy moim ostatnim zmartwieniem. Kiedy robiłyśmy z Claire porządki, uświadomiłam sobie, że nigdzie nie ma mojego szkicownika. Przeszukałyśmy dokładnie mieszkanie, sprawdziłam każdą torebkę i nic. Zniknął bez śladu. Wiedziałam, że jeśli nie ma go w domu, to istniało jeszcze tylko jedno miejsce, do którego można byłoby zajrzeć- Gilbert’s. Liczyłam, że z roztrzepania zostawiłam szkicownik na stoliku w ten wieczór, kiedy James zadzwonił i zapowiedział swój przyjazd.
Obawiałam się, że o tak wczesnej porze bar nie będzie jeszcze otwarty, ale kiedy przebiegłam przez ulicę i dotarłam do drzwi, nad którymi wisiał zielony szyld, okazało się, że nie miałam o co się martwić. Weszłam do środka. Tym razem lokal świecił pustkami.
-Przepraszam. -Zagadnęłam barmana, ustawiającego butelki na półkach. -Czy ktoś, albo pan, nie znalazł przypadkiem grubego, czarnego zeszytu ze złotym napisem na okładce? Wydaje mi się, że go tutaj ostatnio zostawiłam.
-Nie, nic takiego nie widziałem- odpowiedział.
-No trudno, dziękuję.
Było mi niesamowicie smutno na myśl, że chyba nie odzyskam mojego szkicownika. Zupełnie nie miałam pojęcia, gdzie jeszcze mogłabym go poszukać, ten bar był ostatnim z wytypowanych przeze mnie miejsc.
Wyszłam na zewnątrz, na wzmagającą się ulewę, wpatrzona w swój telefon. Pisałam Claire wiadomość, że po szkicowniku nie ma ani śladu.
-Ostrożnie. -Wpadłam na kogoś wchodząc po schodach.
-Przepraszam- odparłam automatycznie, zanim podniosłam głowę i zorientowałam się, że tą osobą jest mój ulubiony model. Zadziwiające, że zjawiał się tak wcześnie. Cóż, chyba naprawdę przesiadywał w barze od południa do nocy.
-Nic się nie stało. -Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie w nieśmiałym uśmiechu, choć ciężko było to dostrzec z uwagi na jego coraz gęstszy zarost. Nie wiem czemu, ale pomyślałam wtedy, że musi mieć jakiś dobry powód, żeby tak się zaniedbywać i spędzać tyle czasu, rozmyślając nad szklanką szkockiej.
Chciałam go wyminąć, ale zatarasował mi przejście.
-Właściwie to dobrze, że na siebie wpadliśmy- stwierdził, i widząc moją minę, szybko rozwinął swoją myśl. -Chyba znalazłem coś, co należy do ciebie.
-Szkicownik?- Poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić w reakcji na tą wiadomość.
-Może wejdziemy do środka?-zasugerował, przypominając mi tym samym, że wciąż pada, a my stoimy na tym deszczu, nie bardzo wiedząc, jak się zachować.
Zgodziłam się.
-Czego się napijesz?- zapytał, gdy podeszliśmy do baru. -Kawy? Coli? Może czegoś mocniejszego?
-Cola będzie okej- zapewniłam, siadając na moim stałym miejscu.
Po chwili przyszedł, położył szklanki na stoliku i usiadł naprzeciwko mnie, chyba nie do końca wiedząc, jak zacząć rozmowę.
-Więc... To twoje, o ile się nie mylę. -Sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej znajomy przedmiot. Podał mi szkicownik, a ja uśmiechnęłam się szeroko, czując pod palcami tłoczoną skórę jego okładki. -Zostawiłaś go wtedy, kiedy tak nagle wyszłaś rozmawiając z kimś przez telefon. Pomyślałem, że szkoda by było, gdyby się zgubił. Miałem go przy sobie już wczoraj. Nie przyszłaś, ale czułem, że w końcu się zjawisz. Poza tym, świetnie rysujesz.
-Zaglądałeś do środka?- zapytałam z wyrzutem.
-Wybacz, nie powinienem. -Wyglądał na zmieszanego.
Sama nie wiedziałam, co mam myśleć. Czułam się bardzo niezręcznie wiedząc, że widział te wszystkie szkice, których znaczna większość przedstawiała właśnie jego.
-Po prostu ciągle siedziałaś pochylona nad tym zeszytem i nie do końca wiedziałem, co robisz. To znaczy, może to dziwnie zabrzmi, ale przez jeden moment przemknęło mi przez myśl, że moja żona cię wynajęła, czy coś... Nieważne- zakończył, pewnie widząc moją minę. Zupełnie nie pojmowałam, co ten człowiek chciał mi powiedzieć. I nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć.
-Przepraszam, ale nie mam pojęcia, o co chodzi- odparłam, chowając szkicownik do torebki i szykując się do wyjścia. Coś w tym człowieku, i sposobie w jaki się na mnie patrzył, sprawiało, że dziwnie się czułam.
-Poczekaj- poprosił łagodnie. -Wyjaśnijmy to sobie. Nie wynajęła cię moja żona, tak? Nie pracujesz dla niej?
-Nie znam twojej żony- oświadczyłam. -I naprawdę niczego z tego nie rozumiem. Chciałam tylko odzyskać swój szkicownik.
-Rozumiem, wybacz. Zabrzmię pewnie niedorzecznie, ale kiedy zaczęłaś tu przychodzić i mi się przyglądać, a potem powiedziałaś, że jesteś z Las Vegas, wszystko ułożyło mi się w logiczną całość. Myślałem, że Tana mnie sprawdza, albo...- westchnął. -Ostatnio mamy mały kryzys, po tylu latach musiał w końcu przyjść, ale sam nie wiem, co robić. Nie wiem, czy słusznie postąpiłem. Nie chcę, żeby ona myślała, że po prostu uciekłem od niej i od problemów. Może gdybym został w domu...- popatrzył na mnie, jakby z nadzieją, że dam mu jakąś radę. -Właściwie nie wiem, po co zawracam ci tym głowę.
-Nie, nic nie szkodzi. Mam czas- zapewniłam, widząc jak desperacko poszukiwał on kogoś, z kim mógłby porozmawiać, zamiast spędzać kolejny wieczór, zapijając smutki. -Czasami dobrze jest powiedzieć o swoich problemach komuś, kogo to zupełnie nie dotyczy. To pozwala spojrzeć na sprawy z innej perspektywy. Poza tym, znalazłeś mój szkicownik. Teraz moja kolej, żeby zrobić coś dla ciebie.
Niemal usłyszałam, jak kamień spada mu z serca, gdy się do niego ciepło uśmiechnęłam. Pierwszy raz w życiu ktoś obcy wydał mi się o wiele bliższy, niż niejeden znajomy. Było to niesamowicie dziwne i równocześnie mocne uczucie, któremu całkowicie się poddałam. Może miało to związek z tym, że w jakimś stopniu nasze problemy były podobne i dobrze wiedziałam, co dzieje się w jego głowie, kiedy myśli o ukochanej osobie. Nic nie zbliża ludzi tak, jak odczuwanie tego samego bólu.  
-Masz rację, może kiedy to z siebie wyrzucę, poczuję się lepiej.
-Na pewno.
-Chodzi o to, że nigdy przedtem nie myślałem nawet o pewnych rzeczach, bo wydawały mi się oczywiste. Teraz jest inaczej. Zacząłem wątpić, a to chyba najgorsze, co może się przytrafić, gdy jakaś osoba dla ciebie bardzo wiele znaczy. Powiedziała mi, że wciąż zastanawia się czy jeszcze mnie kocha. A ktoś powiedział kiedyś...
-...że w chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze. -Dokończyłam cytat, nie będąc nawet pewną, kto jest jego autorem.
-Właśnie. W życiu nie spodziewałbym się usłyszeć od niej czegoś takiego. To dlatego wyjechałem, żeby dać jej czas na przemyślenie pewnych spraw. Odpocząć od siebie, zatęsknić i wrócić. Tego bym chciał.
Siedziałam i słuchałam, co miał do powiedzenia, zastanawiając się, jaki był powód tego wszystkiego. Co musiało się wydarzyć, skoro widziałam w jego przepełnionych smutkiem oczach, że kocha żonę. Nie wydawało mi się, że byłby w stanie ją zdradzić, na pewno nie.
W końcu zrobiło się tak późno, że zgodnie stwierdziliśmy, iż pora iść. Wyjaśnił, że mieszka w okolicy i postanowił poczekać ze mną na autobus.
-Przepraszam, że zająłem ci tyle czasu.
-Nie, dobrze było chociaż raz z kimś porozmawiać, zamiast tylko rysować- odparłam z serdecznym uśmiechem.
-Cóż, nie będę ukrywał, że byłem pod ogromnym wrażeniem twojego talentu.
Zarumieniłam się. Dobrze, że było ciemno i pewnie tego nie zauważył.
-Dziękuję.
-Cieszę się, że byłem w błędzie- dodał. -I że byłaś na tyle wyrozumiała.
-Jak już mówiłam, miałam wobec ciebie dług wdzięczności.
-Ale chyba nie znaczy to, że jutro, jeśli w ogóle przyjdziesz, nie będziesz już chciała razem posiedzieć? To znaczy, zrozumiem to, oczywiście.
-Pewnie przyjdę- odpowiedziałam. -Tylko mam nadzieję, że pozwolisz mi dalej rysować.
Pierwszy raz naprawdę szczerze i szeroko się uśmiechnął.
-Miło było poznać. -Mój autobus zatrzymał się na przystanku.
-Właściwie to nawet nie wiem, jak się nazywasz- odparł rozbawiony.
-Millie Harding. -Uścisnęłam jego dłoń, już wsiadając do pojazdu.
-Brandon Flowers- przedstawił się, a ja poczułam, jakby wszystkie elementy układanki nagle zostały dopasowane. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale nie zdążył tego dostrzec, gdyż kierowca zamknął drzwi autobusu.
Brandon Flowers, powtórzyłam w myślach. Wiedziałam, że skądś znam tą twarz. Usiadłam na najbliższym wolnym siedzeniu i uśmiechnęłam się sama do siebie. 
Życie bywało jednak zaskakujące.

1 komentarz: