poniedziałek, 24 września 2012

VII

Turn me into someone like you
Find a place that we can go to
Run away and take me with you
Don't let go I need your rescue 

 

Tym oto sposobem, w moim życiu nadszedł moment stabilizacji. Może wkradła się do niego również rutyna i w pewnej chwili spostrzegłam, że nie potrafię już odróżnić dnia od dnia, lecz nieszczególnie mi to przeszkadzało.
Wpadłam w wir pracy, ale w absolutnie pozytywnym znaczeniu tego stwierdzenia. Spędzałam godziny na malowaniu, albo stojąc przed sztalugą i pociągnięciami pędzla uwieczniając moje pomysły na płótnie, albo w galerii, pokrywając ściany świeżą warstwą farby. I tu, i tu, wszystko szło idealnie i zgodnie z planem. Już po dwóch tygodniach galeria była odnowiona i urządzona w minimalistycznym stylu, a jedna ze ścian tylko czekała, aby zawisły na niej moje obrazy. Mama dbała o to, by zaproszenia na wielkie otwarcie trafiły do odpowiednich osób, podczas gdy mnie nic nie stresowało tak, jak konieczność pojawienia się na tym wydarzeniu. Nie miałam pojęcia, co powinnam ubrać, jak zachowywać się pośród tych wszystkich ludzi, których uwaga będzie skupiona również na mnie i moich pracach. Paradoksalnie, najgorzej czułam się z myślą, że ktoś kupi któryś z obrazów. Te, które dotychczas sprzedałam, nie miały dla mnie zbyt wielkiego znaczenia, a co za tym idzie, zupełnie nie przejęłam się tym, że zamiast u mnie, będą wisieć na ścianie u kogoś innego. Wiedziałam, że na wystawę muszę wybrać najlepsze prace, a te były równocześnie moimi ulubionymi, i w duchu miałam nadzieję, że nikt nie pokusi się na ich kupno. Albo przynajmniej, że nie stanie się to zbyt szybki i zdążę nacieszyć się jeszcze ich widokiem w galerii.
Oprócz malowania i pomaganie mamie oraz jej, z czym wciąż bardzo ciężko było mi się pogodzić, przyszłemu mężowi, pod koniec każdego dnia znajdowałam czas, aby pójść do Gilbert’s. Od kiedy Brandon postanowił skorzystać z mojej rady i przestał wydzwaniać do żony, również w naszych rozmowach już o niej prawie wcale nie wspominał. Wiedziałam, że nie było to dla niego łatwe i cały czas myślał o niej i dzieciach. Widziałam to w jego stale smutnym spojrzeniu i im dłużej go znałam, tym bardziej pragnęłam móc zrobić coś, aby mu w jakiś sposób pomóc. Przez te kilka tygodni tak się do niego przywiązałam, że czasy, gdy obserwowałam go z boku, przesiadującego przy barze, wydawały mi się tak odległe, że nie potrafiłam już nawet przypomnieć sobie, jak się wtedy czułam.
Ale teraz wiedziałam. Wiedziałam, że gdyby nie on, prawdopodobnie nie podjęłabym decyzji o wystawieniu moich obrazów i najpewniej wróciłabym do Las Vegas, zostawiając tu Jamesa i wszystko, o co przyjechałam walczyć. Brandon był, najprościej rzecz ujmując, moim darem od losu. Pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale samą swoją obecnością pomógł mi dużo bardziej, niż bym się tego spodziewała. Najpiękniejsze było w nim to, że zawsze przeczuwał, jakiego zachowania od niego oczekuję. Nawet gdy sama nie byłam pewna, on wiedział. Po prostu wiedział, jakby potrafił przeniknąć do mojej podświadomości, co czasami mnie trochę przerażało, ponieważ był to główny powód, dla którego nie umiałam zrezygnować z jego obecności w moim życiu. Ale kto by potrafił, skoro on zawsze wiedział, czy akurat chcę się tylko wypłakać w jego ramię, czy potrzebuję słów, dzięki którym w końcu wezmę się w garść.  
A co najistotniejsze, podczas tych naszych rozmów, czasem na naprawdę błahe tematy zauważyłam, że Brandon jest jedyną osobą, przy której chociaż na chwilę udaje mi się zapomnieć o Jamesie..

-Co właściwie ubiera się na taką imprezę?- zapytała Claire, kiedy weszłyśmy do centrum handlowego w poszukiwaniu czegoś, co można byłoby założyć na otwarcie galerii, które zbliżało się wielkimi krokami.
-Liczyłam, że ty będziesz miała jakiś pomysł- przyznałam, wchodząc do pierwszego sklepu. -Sądząc po nazwiskach, które widziałam na liście gości, przydałaby się sukienka od projektanta.
-Chcę więcej szczegółów, Millie. Muszę być gotowa na Brada Pitta.
-Obawiam się, że on nie będzie mógł wpaść. Co powiesz na tą?- Pokazałam jej granatową sukienkę z długim rękawem.
-Nudna- stwierdziła, rzucając na nią okiem. -Nie pasuje do ciebie. To też twoja wystawa, musisz błyszczeć.
-Wolałabym, żeby to moje obrazy przyciągały uwagę, nie ja.
-Nie każę ci od razu zakładać lateksowej mini, ale powinnaś przyciągać spojrzenia. Myślisz, że mogłabym przyjść w tej łososiowej?- Wskazała na wieszak ze śliczną sukienką, którą sama z chęcią bym założyła. -Wciąż jest lato, może być coś zwiewnego.
-Powinnaś ją przymierzyć- odparłam.
-Zaraz. Najpierw muszę znaleźć coś dla ciebie. Może ta czerwona?
-Za krótka. To nie jest impreza w klubie, potrzebuję czegoś naprawdę eleganckiego.
-Sądziłam, że wolałabyś założyć jednak coś seksownego...- powiedziała, przyglądając się cekinowej sukience.
-Dlaczego tak myślałaś?- zapytałam zbita z tropu.
-Nie wiem, tak po prostu.
-Rozmawiałaś z Jamesem, tak? Wiesz, że go zaprosiłam.
-No cóż, to chyba nie jest jakaś wielka tajemnica, prawda? Poza tym, on sam o tym wspomniał, ja o nic go nie wypytywałam. Z resztą dobrze wiesz, co o tym wszystkim myślę. Prawda jest taka, że jeszcze będziesz tego żałować.
-Nie martw się, nie będę- zapewniłam.
-Zobaczysz. Miałam nadzieję, że ostatnim razem udało mi się przemówić ci do rozsądku, ale najwyraźniej jego jedna głupia decyzja wszystko zmieniła.
-Zmieniła, bo tą głupią decyzją jest coś poważnego, Claire. James znowu jest na wyciągnięcie ręki.
-Skoro dalej chcesz się łudzić, to twój wybór. Ja tylko mówię, że nie wyniknie z tego nic dobrego i ty doskonale o tym wiesz, tylko wolisz, żeby znowu rozpieprzył ci najpierw życie.
-Wiesz, czasami odnoszę wrażenie, że znasz go zadziwiająco dobrze, jakby był twoim przyjacielem, nie moim.
-Po prostu uważnie obserwuję- wzruszyła ramionami. -I dziwię ci się, że nazywasz go przyjacielem, po tym, jak o tobie zupełnie zapomniał. Chociaż prawda jest taka, że on nigdy się za bardzo tobą nie przejmował, sama przyznaj.
-Może czas wtedy nie był odpowiedni, ale teraz dużo się zmieniło.
-A on ciągle jest taki sam. Daj sobie z nim raz na zawsze spokój, mówię poważnie. Zasługujesz na dużo więcej.
-Ale chcę jego, rozumiesz?- odparłam szorstko, lekko poirytowana tą rozmową. -Nie odpuszczę, nie teraz.
-Zrobisz, jak uważasz. Żeby tylko później nie było, że cię nie ostrzegałam.
-Jeszcze się zdziwisz, Claire.
-Żebyś ty się przypadkiem nie zdziwiła- powiedziała bardziej do siebie, niż do mnie i poszła oglądać sukienki wystawione w głębi sklepu.
Zaczynałam żałować, że ją tu ze sobą zabrałam, bo rozmowa o Jamesie zawsze sprawiała, że rozstawałyśmy się skłócone. Spodziewałam się jednak po niej więcej zrozumienia, ale najwyraźniej jeśli dotyczyło to Jamesa, nie potrafiła mi go okazać. I to właśnie był kolejny powód, dla którego sto razy bardziej wolałam opowiadać o swoich problemach Brandonowi. On nigdy nie narzucał mi swoich opinii.
-Znalazłam coś idealnego dla ciebie!- Usłyszałam Claire, która po chwili podeszła do mnie z długą białą sukienką.
-Nie wychodzę za mąż- odparłam, siląc się na uśmiech, chociaż w świetle ostatnich wydarzeń nic, co kojarzyło mi się ze ślubem nie wprawiało mnie w dobry nastrój.
-No przymierz, co ci szkodzi- nalegała, prawie wpychając mnie do przymierzalni z wybraną przez nią sukienką. -Ja przymierzę tą różową i zaraz ocenimy, okej?
Zaciągnęłam zasłonę i z ciężkim westchnieniem zaczęłam zdejmować z siebie ubrania. Chyba przestało mnie już tak naprawdę obchodzić, w czym przyjdę na otwarcie galerii. Chciałam tylko, żeby wieczór nastał jak najszybciej, i żebym mogła pójść do Gilbert’s, może zabierając ze sobą szkicownik i odpocząć na chwilę od farb, których zapach w ostatnim czasie towarzyszył mi nieustannie.
-Gotowa?- zapytała Claire z kabiny obok.
-Już, jeszcze sekundę- odparłam, zakładając wybraną przez nią sukienkę. Zapięłam zamek, przygładziłam ją na biodrze, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i automatycznie pomyślałam o Jamesie. Czy powiedziałby mi, że pięknie w tej sukience wyglądam? Czy wodziłby za mną wzrokiem? Czy mniej lub bardziej dyskretnie zerkałby w dekolt? Czy w końcu zdjąłby ją ze mnie, stojąc na środku sypialni?
-No pokaż się, Millie.
Odsłoniłam zasłonę i spojrzałam na przyjaciółkę ubraną w kusą różową sukienkę, która idealnie podkreślała jej oliwkową karnację.
-O mój Boże, wyglądasz przepięknie!- stwierdziła, oglądając mnie z każdej strony.- Jakby była szyta specjalnie na ciebie.
-No nie wiem. -Po raz kolejny przejrzałam się w lustrze. -Nie uważasz, że jest zbyt odważna?
-Jest idealna. Mogłabyś w niej pojawić się na czerwonym dywanie, jest olśniewająca. Nawet nie waż się jej nie kupić.
-Widziałaś cenę?- spojrzałam niepewnie na metkę, przerażona kwotą, jaka na niej widniała.
-Nie patrz na to, tylko zdejmuj ją z siebie i idziemy do kasy. Wkrótce zostaniesz przecież sławną malarką i będzie cię stać na setki takich sukienek. Ja też biorę moją, jest genialna- stwierdziła, znikając za zasłoną.
Zrobiłam to samo. Zdejmując z siebie sukienkę, wyobrażałam sobie dłonie Jamesa na moim ciele. Nie mogłam się doczekać, aby mu się pokazać.  

Po raz setny wyjęłam z torebki telefon, sprawdzając czy nikt nie próbował się do mnie dodzwonić albo nie wysłał mi wiadomości i po raz kolejny na wyświetlaczu nie pojawiło się żadne powiadomienie.
-Nie denerwuj się tak. -Mama podeszła do mnie, uspokajająco gładząc po ramieniu. -Twoi znajomi na pewno zaraz przyjdą.
-Mam taką nadzieję- odparłam, wciąż zerkając w stronę drzwi wejściowych do galerii.
Wielki dzień nadszedł, goście powoli napływali, a ja musiałam dodatkowo się stresować, ponieważ mimo zapewnień, Claire nie zjawiła się wcześniej aby mnie wspierać. James miał przyjść razem z nią i powoli zaczynałam popadać w paranoję, że mogło im się coś stać, skoro mnie wysłali mi chociaż wiadomości, że utknęli w korku albo coś ważnego ich zatrzymało.
Nie było również Brandona, którego na dobrą sprawę wcale nie miałam w planach zapraszać, aby uniknąć niewygodnych pytań ze strony Claire, ale on nalegał, że jeśli nie ze względu na mnie, to dla samego zobaczenia moich obrazów, musi przyjść na otwarcie. Nie miałam zamiaru próbować odwieść go od tego pomysłu, bo jakaś część mnie chciała, żeby i on towarzyszył mi w tak ważnym momencie.
Cóż, w tym momencie jego obecność na pewno by mnie uspokoiła, ale póki co musiałam uzbroić się w cierpliwość i uśmiechać do przechodzących obok ludzi, których twarze widziałam pierwszy raz w życiu. Byłam bardzo ciekawa, ile osób ostatecznie się pojawi.
-Hej, wybacz spóźnienie. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale zamknęli jedną z ulic i musieliśmy jechać objazdem. Myślałam, że nie dotrzemy tu do jutra. W ogóle przy wejściu poznałam tego nowego faceta twojej mamy. Miałaś rację, że od razu widać po nim, że jest artystą. -Claire w końcu się pojawiła, i jak zawsze zaczęła zalewać mnie potokiem słów.
-Najważniejsze, że jesteś. Gdzie James?- zapytałam.
-Stoi na zewnątrz i rozmawia z kimś przez telefon. Powiedział, że dołączy do nas za chwilę. O Jezu, nie spodziewałam się tu tylu ludzi. Skąd twoja mama ich wszystkich wytrzasnęła?
-Sama chciałabym to wiedzieć- odparłam, przeglądając się w lusterku i upewniając, że wszystko z makijażem i fryzurą jest w porządku.
-Claire, mam zwidy czy ten facet naprawdę niósł tacę z lampkami wina?
-Tak, pewnie zaraz tu przyjdzie- odparłam. -Tam w głębi są też przekąski, jeśli miałabyś na coś ochotę.- Zanim dokończyłam zdanie, ona już ruszyła we wskazanym przeze mnie kierunku.
Westchnęłam, spoglądając w kierunku drzwi i upewniając się, że Brandon wciąż się nie pojawił.
-Kogo tak wypatrujesz?- Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie pojawił się James.
-Nikogo- skłamałam, uśmiechając się szeroko na jego widok. Wyglądał niesamowicie przystojnie ze starannie ułożonymi włosami i w błękitnej koszuli, której kolor prezentował się na nim bardzo korzystnie, podkreślając barwę jego tęczówek.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Dziękuję- odparłam zadowolona, bo najwyraźniej osiągnęłam zamierzony efekt.
-Stresujesz się?
-Trochę- przyznałam. -W końcu to moja pierwsza wystawa, nie przywykłam do stawania twarzą w twarz z krytykami sztuki.
-Nie martw się, ich opinie na pewno będą tylko pozytywne.
-Tak, z pewnością...
-Hej, trochę więcej wiary w siebie! Cokolwiek by nie mówili, ja dobrze wiem, że świetnie malujesz.
-Zawsze wiesz, jak podnieść mnie na duchu- uśmiechnęłam się szeroko.
-Pokażesz mi teraz obrazy?- zapytał, odwzajemniając uśmiech.
-Tak, jasne. -Zaprowadziłam go pod ścianę, gdzie wywieszone zostały moje prace i wzruszyłam ramionami. -Co myślisz?
-A co mogę myśleć? Są niesamowite. -Zatrzymywał się na chwilę przy każdym obrazie i uważnie go oglądał. -Tylko nie zapomnij o starych znajomych, kiedy już będziesz sławna.
-O tobie na pewno nie zapomnę- zapewniłam chyba zbyt poważnym tonem, bo spojrzał na mnie, jakby chciał o coś zapytać, ale zrezygnował w ostatniej chwili.
-Ten jest mój ulubiony. Pamiętam, jak go malowałaś. -Dotknął ramy obrazu przedstawiającego kobiecą sylwetkę rozpływającą się w różowo-fioletowym dymie.
-Mgła- odparłam.
-Coś takiego sam bardzo chętnie powiesiłbym u siebie w domu- stwierdził, sprawiając, że zaczęłam wyobrażać sobie nasze wspólne mieszkanie.
Gdybym tylko miała odwagę powiedzieć mu o swoich uczuciach...
-Już jestem. -Claire pojawiła się przy nas, popijając wino. -O, widzę, że nie zaginąłeś- zwróciła się do Jamesa. -Millie bardzo się o ciebie martwiła, prawda?
Zgromiłam ją wzrokiem, ale nie skomentowałam jej wypowiedzi.
-I co, Jimmy? Nasza Millie zaczyna robić karierę.
-Właśnie o tym rozmawialiśmy.
-Widzę, że już jesteście w komplecie. -Mama uśmiechnęła się do nas, witając się z moimi przyjaciółmi. -Chodźcie, wszyscy goście przybyli, a Antoine chciałby skierować do wszystkich kilka słów.
Poszliśmy za nią, a ja nie przestawałam wypatrywać Brandona. Żałowałam, że nigdy nie poprosiłam, aby podał mi swój numer telefonu.
-Claire, daj mi znać, gdybyś natknęła się faceta trochę niższego od Jamesa, z ciemnymi włosami i kilkudniowym zarostem, możliwe, że mnie wypatrującego- poprosiłam.
-No proszę, jakaś randka?
-Zaprosiłam go na wystawę, okej?
-Znam go?
-Raczej nie- odparłam, obserwując jak Antoine przytula mamę, mówiąc coś o tym, jaki wpływ miała na jego twórczość. -Wiesz co, muszę się chyba przewietrzyć- wyjaśniłam, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do myśli, że wkrótce przyjdzie mi pojawić się na ich ślubie.
Wyszłam na zewnątrz, gdzie słońce zdążyło już dawno zajść, i wyjęłam z torebki paczkę papierosów i wyjmując jednego. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle łudziłam się, że ten wieczór może być przyjemny, skoro wiedziałam, że Claire nie da mi za bardzo zbliżyć się do Jamesa. A ja pragnęłam tylko móc z nim jak najdłużej przebywać.
Sytuacji nie poprawiał też Antoine i wizja tego, że niedługo zostanie moim ojczymem. Powoli zaczynały ogarniać mnie wątpliwości czy podjęłam słuszną decyzję przystając na jego propozycję. I nie było przy mnie nikogo, kto mógłby te wątpliwości rozwiać.
Po chwili namysłu wsunęłam papierosa z powrotem do paczki i schowałam w torebce. Wiedziałam, że muszę wrócić do środka, przykleić do twarzy sztuczny uśmiech i jakoś to przetrwać. Wiedziałam również, że nie będzie to wcale proste.
Już miałam wchodzić do galerii, gdy na końcu ulicy zamajaczyła mi znajoma sylwetka. Ruszyłam w tamtą stronę, od razu w odrobinę lepszym humorze. Byłam pewna, że obecność Brandona na pewno pozytywnie na mnie wpłynie, nawet jeśli później Claire nie da mi spokoju, dopóki nie opowiem jej ze szczegółami całej historii o tym, jak sławny muzyk został moim przyjacielem.
Kiedy jednak zbliżyłam się na odległość kilku metrów zauważyłam, że coś się w nim zmieniło. Chciałam już zażartować, że dziękuję mu za pozbycie się brody z okazji otwarcia galerii, ale po chwili uświadomiłam sobie, że Brandon jest tak pijany,  że ledwo trzyma się na nogach.
-Brandon. Co się stało?- zapytałam zupełnie zdezorientowana.
-Przyszedłem na wystawę- wybełkotał, idąc wciąż przed siebie.
-Co? Nie, czekaj! Nie możesz tam się pokazać w takim stanie!- Próbowałam go zatrzymać. -Co sobie ludzie pomyślą? Stój!- Zatarasowałam mu drogę.
-Millie, chcę pooglądać twoje obrazy.
-Nie dzisiaj- odparłam stanowczo.
-Daj spokój. -Chciał mnie wyminąć, ale chwyciłam go za ramiona i spojrzałam prosto w oczy.
-Jesteś kompletnie pijany, nie wejdziesz tam. Nie pozwolę, żeby ludzie cię takiego zobaczyli. Co, jeśli Tana się dowie?- Chyba trafiłam w czuły punkt, bo odpuścił. Popatrzył na mnie za to z takim żalem, że myślałam, że pęknie mi serce. -Odwiozę cię do domu, okej? Odwiozę cię i powiesz mi, co się stało. -Tak naprawdę nie miałam pojęcia co z nim zrobić, a to była jedyna rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
-Dobra- zgodził się, dając mi zaprowadzić się do taksówki. Trudniej było za to wyciągnąć od niego adres mieszkania, ale w końcu podał go kierowcy i okazało się, że na szczęście nie jest to daleko.
Przez całą drogę nie odezwał się do mnie ani słowem. Ukrył tylko twarz w dłoniach, a ja zastanawiałam się, dlaczego się tak upił.
-Jesteśmy na miejscu- oznajmił kierowca.
-Dziękuję- odparłam, płacąc mu należność.
-Jezu, jak to było?- Staliśmy pod wejściem do budynku Brandona, który nie mógł sobie przypomnieć kodu do drzwi.
-Czemu doprowadziłeś się do takiego stanu, co?- zapytałam, gdy w końcu udało nam się wejść do środka.
-Wejdziesz?- zapytał, kartą otwierając drzwi do swojego apartamentu. Nie powinnam chyba być tak zaskoczona tym miejscem wiedząc, ile musi mieć pieniędzy.
-Muszę wracać do galerii, wszyscy pewnie zastanawiają się, gdzie zniknęłam- odparłam. -Chciałam tylko mieć pewność, że bezpiecznie dotrzesz do domu. Idź się położyć, zobaczymy się jutro, jak już wytrzeźwiejesz.
-Poczekaj!- zawołał, gdy ruszyłam do wyjścia. -Proszę, nie zostawiaj mnie samego. Nie zostawiaj mnie, jak ona. -Słysząc desperację w jego głosie zawahałam się, czy naprawdę powinnam iść.
Wróciłam się, coraz bardziej zaniepokojona.
-Powiesz mi co się stało?- zapytałam spokojnym tonem.
-To koniec, to już naprawdę koniec. Tana... Dzisiaj dostałem papiery rozwodowe- wyjaśnił ze łzami w oczach.
-Och, tak mi przykro. -Nie byłam gotowa na taką sytuację, nie wiedziałam, co powiedzieć, jak podnieść go na duchu. Weszłam z nim do mieszkania. Miał rację, nie mogłam go w takiej chwili zostawić samego, ale z drugiej strony było jeszcze inne miejsce, gdzie powinnam być.
-Wszystko się wali, całe moje życie...- Usiedliśmy w salonie na beżowej sofie.
-Ne mów tak, na pewno jest jeszcze jakaś szansa, żeby uratować wasze małżeństwo- powiedziałam bez przekonania.
-Dobrze wiesz, że nie ma- odparł gorzko.
-Co ja mam ci poradzić?- zapytałam, przytulając go. To była jedyna rzecz, jaką mogłam dla niego zrobić. Czułam, jakbym przytulała do piersi małego chłopca, nie trzydziestoletniego mężczyznę, był tak zagubiony. -Może powinieneś jeszcze powalczyć o swoje małżeństwo, skoro tak bardzo kochasz żonę?
-Nie wiem, nie mam siły już dłużej walczyć. Nie wiem nawet, czy jeszcze warto i zacząłem już wątpić. Pamiętam dzień naszego ślubu. Mieliśmy być na zawsze razem, w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe. Mieliśmy się wspierać, tworzyć wspaniałą, kochającą się rodzinę. I wiesz, osiągnęliśmy to, ale nawet nie wiem kiedy, to wszystko wyślizgnęło nam się z rąk. Nie czuję się na siłach, żeby to wszystko pozbierać. Winiłem się za to, że się poddałem, ale to ona pierwsza to zrobiła, przypieczętowując to tymi papierami.
-Brandon, chciałabym móc ci jakoś pomóc. Nie oczekuj ode mnie rad, nie potrafię poradzić sobie z własnym życiem, a co dopiero wypowiadać się o innych. Ja, przepraszam, ale najlepiej będzie, jeśli położysz się do łóżka i jutro pomyślisz, co z tym dalej robić.
-Nie przepraszaj, nie masz za co. Jesteś jedyną osobą, naprawdę jedyną, jaką teraz mam.
Uśmiechnęłam się słysząc te słowa, chociaż widząc go tak zdruzgotanego, byłam bliska łez. Nie zasłużył sobie niczym na to wszystko, co go spotkało, na pewno nie. Wręcz przeciwnie, był tak wspaniałym i troskliwym człowiekiem,  że należało mu się przynajmniej tyle samo dobra, które dawał innym.
-I tak poza tym, to ślicznie dziś wyglądasz- dodał, rozchmurzając się trochę.
Zaśmiałam się krótko w odpowiedzi na ten komplement. Niesamowite, że nawet w takiej sytuacji potrafił zrobić coś, żeby druga osoba lepiej się poczuła. Szkoda, że ja nie umiałam się odwdzięczyć.
-Chyba powinieneś iść do łóżka, a ja powinnam wrócić tam, gdzie pewnie myślą, że zaginęłam- powiedziałam, nie mogąc już znieść spojrzenia jego ciemnych oczu, które miałam wrażenie, że przenika w głąb mojej duszy. Jak to się stało, że wcześniej nie zauważyłam jaki jest niesamowicie przystojny? Siedzieliśmy stanowczo za blisko siebie, żeby ustrzec się tych dziwnych i niepoprawnych myśli, które nagle pojawiły się w mojej głowie. Nie chciałam tego. Nie chciałam tego uczucia, którego nie umiałam nazwać, a które pojawiło się znikąd i sprawiało, że im dłużej patrzyłam na Brandona, tym bardziej brakowało mi tchu.
-Tak, powinienem. Ale nie chcę, żebyś szła.
-Muszę.
-Zostań, proszę. Potrzebuję wiedzieć, że jesteś.  
-Brandon, naprawdę...
-Albo chociaż się uśmiechnij. To ja jestem tym przegranym, ty nie musisz z tego powodu być smutna. -Zastygłam w bezruchu, gdy dotknął dłonią mojej twarzy.
Wtuliłam policzek w jego dłoń, tak bardzo brakowało mi bliskości z drugim człowiekiem, tak bardzo pragnęłam fizycznego kontaktu. Spojrzałam na jego usta, które właśnie oblizał. Chciałam go pocałować, chciałam przekonać się, jak smakują. Był tak blisko, coraz bliżej, już niemal stykaliśmy się nosami i czułam jego ciepło, i miałam wielką ochotę również dotknąć jego twarzy, ale wiedziałam, że to co czuję jest złe, bardzo złe i albo ja powiem sobie dość, albo będę żałować tego, co mogłoby się wydarzyć.
-Naprawdę idź do łóżka, Brandon. Proszę cię.
-Ale zostaniesz?
-Zostanę- obiecałam niechętnie. -Zdrzemnę się tutaj i rano porozmawiamy, dobrze?
-Nie pozwolę ci spać na kanapie. -Nie zdążyłam nawet zaprotestować, a już staliśmy w jego sypialni z ogromnym łóżkiem, które wyglądało jak raj w porównaniu do mojego materaca, na którym sypiałam.
-Nawet się nie wygłupiaj, zostaję na kanapie- odparłam stanowczo, gdy w moich myślach już wylądowaliśmy razem w tym łóżku.
-Jak wolisz. -Zrezygnował z dalszych protestów, najwyraźniej już zmęczony tym wszystkim, co się tego dnia wydarzyło.
Zaczął rozpinać koszulę, a ja wróciłam do salonu i skuliłam się na sofie przerażona swoimi własnymi uczuciami. Chciałam móc się ich w jakiś sposób pozbyć, ale wiedziałam, że nie ma już odwrotu. To było takie dziwne. Brandon był pierwszym mężczyzną, który potrafił poruszyć we mnie tą strunę, której od kiedy poznałam Jamesa, nie umiał poruszyć nikt inny. W pewien sposób było to przerażające, ale również uświadomiło mi, że może jest wciąż jakaś część mnie, która potrafiłaby żyć bez Jamesa. Która potrafiłaby czuć coś do innego mężczyzny. Która uwolniłaby mnie od tego, w co wpakowałam się pięć lat temu.
-Tylko sprawdzam, czy się nie wymknęłaś. -Brandon przebrany w szarą koszulkę i bokserki, wyjrzał z sypialni z uśmiechem.
-Przecież obiecałam- odparłam.
-Okej, dobranoc.
-Dobranoc.
Wcale nie poczułam ulgi, kiedy zniknął za drzwiami. Miałam tylko świadomość, że wszystko poszło w najgorszym z możliwych kierunków i liczyłam jedynie, że to wszystko wydarzyło się w mojej głowie. Że źle zinterpretowałam jego zachowanie i wyglądało to tak, jak wyglądało, bo tego chciałam, a nie dlatego, że tak było. Tak czy inaczej, nigdy nie powinno dojść do takiej sytuacji i nie miałam prawa poczuć tego, co poczułam.
Siedziałam w tej kompletnej ciszy, bijąc się z myślami i doszłam do wniosku, że wcale nie powinno mnie tu być. Wstałam z sofy i ostrożnie zajrzałam do sypialni, chcąc przekonać się czy Brandon zasnął. Stanęłam na chwilę w progu, obserwując go wtulonego w poduszkę i ciężko westchnęłam. Tak bardzo bałam się zniszczyć to wszystko, co mieliśmy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę zostać u niego na noc, nieważne, że spędzając ją tylko na kanapie. Rano byłoby zbyt niezręcznie, nie umiałabym stanąć z nim twarzą w twarz, by przekonać się czy to, co czułam było tylko chwilowe.
Starając się być jak najciszej, opuściłam jego apartament z nadzieją, że następnego dnia nie będzie wiele z tej nocy pamiętał...
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz