Turn me into someone like you
Find a place that we can go to
Run away and take me with you
Don't let go I need your rescue
Tym oto sposobem, w moim życiu nadszedł moment stabilizacji.
Może wkradła się do niego również rutyna i w pewnej chwili spostrzegłam, że nie
potrafię już odróżnić dnia od dnia, lecz nieszczególnie mi to przeszkadzało.
Wpadłam w wir pracy, ale w absolutnie pozytywnym znaczeniu
tego stwierdzenia. Spędzałam godziny na malowaniu, albo stojąc przed sztalugą i
pociągnięciami pędzla uwieczniając moje pomysły na płótnie, albo w galerii,
pokrywając ściany świeżą warstwą farby. I tu, i tu, wszystko szło idealnie i
zgodnie z planem. Już po dwóch tygodniach galeria była odnowiona i urządzona w
minimalistycznym stylu, a jedna ze ścian tylko czekała, aby zawisły na niej
moje obrazy. Mama dbała o to, by zaproszenia na wielkie otwarcie trafiły do
odpowiednich osób, podczas gdy mnie nic nie stresowało tak, jak konieczność
pojawienia się na tym wydarzeniu. Nie miałam pojęcia, co powinnam ubrać, jak
zachowywać się pośród tych wszystkich ludzi, których uwaga będzie skupiona
również na mnie i moich pracach. Paradoksalnie, najgorzej czułam się z myślą,
że ktoś kupi któryś z obrazów. Te, które dotychczas sprzedałam, nie miały dla
mnie zbyt wielkiego znaczenia, a co za tym idzie, zupełnie nie przejęłam się
tym, że zamiast u mnie, będą wisieć na ścianie u kogoś innego. Wiedziałam, że
na wystawę muszę wybrać najlepsze prace, a te były równocześnie moimi
ulubionymi, i w duchu miałam nadzieję, że nikt nie pokusi się na ich kupno.
Albo przynajmniej, że nie stanie się to zbyt szybki i zdążę nacieszyć się
jeszcze ich widokiem w galerii.
Oprócz malowania i pomaganie mamie oraz jej, z czym wciąż
bardzo ciężko było mi się pogodzić, przyszłemu mężowi, pod koniec każdego dnia
znajdowałam czas, aby pójść do Gilbert’s.
Od kiedy Brandon postanowił skorzystać z mojej rady i przestał wydzwaniać do
żony, również w naszych rozmowach już o niej prawie wcale nie wspominał. Wiedziałam,
że nie było to dla niego łatwe i cały czas myślał o niej i dzieciach. Widziałam
to w jego stale smutnym spojrzeniu i im dłużej go znałam, tym bardziej
pragnęłam móc zrobić coś, aby mu w jakiś sposób pomóc. Przez te kilka tygodni
tak się do niego przywiązałam, że czasy, gdy obserwowałam go z boku,
przesiadującego przy barze, wydawały mi się tak odległe, że nie potrafiłam już
nawet przypomnieć sobie, jak się wtedy czułam.
Ale teraz wiedziałam. Wiedziałam,
że gdyby nie on, prawdopodobnie nie podjęłabym decyzji o wystawieniu moich
obrazów i najpewniej wróciłabym do Las Vegas, zostawiając tu Jamesa i wszystko,
o co przyjechałam walczyć. Brandon był, najprościej rzecz ujmując, moim darem
od losu. Pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale samą swoją obecnością
pomógł mi dużo bardziej, niż bym się tego spodziewała. Najpiękniejsze było w
nim to, że zawsze przeczuwał, jakiego zachowania od niego oczekuję. Nawet gdy
sama nie byłam pewna, on wiedział. Po prostu wiedział, jakby potrafił
przeniknąć do mojej podświadomości, co czasami mnie trochę przerażało, ponieważ
był to główny powód, dla którego nie umiałam zrezygnować z jego obecności w
moim życiu. Ale kto by potrafił, skoro on zawsze wiedział, czy akurat chcę się
tylko wypłakać w jego ramię, czy potrzebuję słów, dzięki którym w końcu wezmę
się w garść.
A co najistotniejsze, podczas
tych naszych rozmów, czasem na naprawdę błahe tematy zauważyłam, że Brandon
jest jedyną osobą, przy której chociaż na chwilę udaje mi się zapomnieć o
Jamesie..
-Co właściwie ubiera się na taką
imprezę?- zapytała Claire, kiedy weszłyśmy do centrum handlowego w poszukiwaniu
czegoś, co można byłoby założyć na otwarcie galerii, które zbliżało się
wielkimi krokami.
-Liczyłam, że ty będziesz miała
jakiś pomysł- przyznałam, wchodząc do pierwszego sklepu. -Sądząc po nazwiskach,
które widziałam na liście gości, przydałaby się sukienka od projektanta.
-Chcę więcej szczegółów, Millie.
Muszę być gotowa na Brada Pitta.
-Obawiam się, że on nie będzie
mógł wpaść. Co powiesz na tą?- Pokazałam jej granatową sukienkę z długim
rękawem.
-Nudna- stwierdziła, rzucając na
nią okiem. -Nie pasuje do ciebie. To też twoja wystawa, musisz błyszczeć.
-Wolałabym, żeby to moje obrazy
przyciągały uwagę, nie ja.
-Nie każę ci od razu zakładać
lateksowej mini, ale powinnaś przyciągać spojrzenia. Myślisz, że mogłabym
przyjść w tej łososiowej?- Wskazała na wieszak ze śliczną sukienką, którą sama
z chęcią bym założyła. -Wciąż jest lato, może być coś zwiewnego.
-Powinnaś ją przymierzyć-
odparłam.
-Zaraz. Najpierw muszę znaleźć
coś dla ciebie. Może ta czerwona?
-Za krótka. To nie jest impreza w
klubie, potrzebuję czegoś naprawdę eleganckiego.
-Sądziłam, że wolałabyś założyć
jednak coś seksownego...- powiedziała, przyglądając się cekinowej sukience.
-Dlaczego tak myślałaś?-
zapytałam zbita z tropu.
-Nie wiem, tak po prostu.
-Rozmawiałaś z Jamesem, tak?
Wiesz, że go zaprosiłam.
-No cóż, to chyba nie jest jakaś
wielka tajemnica, prawda? Poza tym, on sam o tym wspomniał, ja o nic go nie
wypytywałam. Z resztą dobrze wiesz, co o tym wszystkim myślę. Prawda jest taka,
że jeszcze będziesz tego żałować.
-Nie martw się, nie będę-
zapewniłam.
-Zobaczysz. Miałam nadzieję, że
ostatnim razem udało mi się przemówić ci do rozsądku, ale najwyraźniej jego
jedna głupia decyzja wszystko zmieniła.
-Zmieniła, bo tą głupią decyzją
jest coś poważnego, Claire. James znowu jest na wyciągnięcie ręki.
-Skoro dalej chcesz się łudzić,
to twój wybór. Ja tylko mówię, że nie wyniknie z tego nic dobrego i ty
doskonale o tym wiesz, tylko wolisz, żeby znowu rozpieprzył ci najpierw życie.
-Wiesz, czasami odnoszę wrażenie,
że znasz go zadziwiająco dobrze, jakby był twoim przyjacielem, nie moim.
-Po prostu uważnie obserwuję-
wzruszyła ramionami. -I dziwię ci się, że nazywasz go przyjacielem, po tym, jak
o tobie zupełnie zapomniał. Chociaż prawda jest taka, że on nigdy się za bardzo
tobą nie przejmował, sama przyznaj.
-Może czas wtedy nie był
odpowiedni, ale teraz dużo się zmieniło.
-A on ciągle jest taki sam. Daj
sobie z nim raz na zawsze spokój, mówię poważnie. Zasługujesz na dużo więcej.
-Ale chcę jego, rozumiesz?-
odparłam szorstko, lekko poirytowana tą rozmową. -Nie odpuszczę, nie teraz.
-Zrobisz, jak uważasz. Żeby tylko
później nie było, że cię nie ostrzegałam.
-Jeszcze się zdziwisz, Claire.
-Żebyś ty się przypadkiem nie
zdziwiła- powiedziała bardziej do siebie, niż do mnie i poszła oglądać sukienki
wystawione w głębi sklepu.
Zaczynałam żałować, że ją tu ze
sobą zabrałam, bo rozmowa o Jamesie zawsze sprawiała, że rozstawałyśmy się
skłócone. Spodziewałam się jednak po niej więcej zrozumienia, ale najwyraźniej
jeśli dotyczyło to Jamesa, nie potrafiła mi go okazać. I to właśnie był kolejny
powód, dla którego sto razy bardziej wolałam opowiadać o swoich problemach
Brandonowi. On nigdy nie narzucał mi swoich opinii.
-Znalazłam coś idealnego dla
ciebie!- Usłyszałam Claire, która po chwili podeszła do mnie z długą białą sukienką.
-Nie wychodzę za mąż- odparłam,
siląc się na uśmiech, chociaż w świetle ostatnich wydarzeń nic, co kojarzyło mi
się ze ślubem nie wprawiało mnie w dobry nastrój.
-No przymierz, co ci szkodzi-
nalegała, prawie wpychając mnie do przymierzalni z wybraną przez nią sukienką.
-Ja przymierzę tą różową i zaraz ocenimy, okej?
Zaciągnęłam zasłonę i z ciężkim
westchnieniem zaczęłam zdejmować z siebie ubrania. Chyba przestało mnie już tak
naprawdę obchodzić, w czym przyjdę na otwarcie galerii. Chciałam tylko, żeby
wieczór nastał jak najszybciej, i żebym mogła pójść do Gilbert’s, może zabierając ze sobą szkicownik i odpocząć na chwilę
od farb, których zapach w ostatnim czasie towarzyszył mi nieustannie.
-Gotowa?- zapytała Claire z
kabiny obok.
-Już, jeszcze sekundę- odparłam,
zakładając wybraną przez nią sukienkę. Zapięłam zamek, przygładziłam ją na
biodrze, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i automatycznie pomyślałam o
Jamesie. Czy powiedziałby mi, że pięknie w tej sukience wyglądam? Czy wodziłby
za mną wzrokiem? Czy mniej lub bardziej dyskretnie zerkałby w dekolt? Czy w
końcu zdjąłby ją ze mnie, stojąc na środku sypialni?
-No pokaż się, Millie.
Odsłoniłam zasłonę i spojrzałam
na przyjaciółkę ubraną w kusą różową sukienkę, która idealnie podkreślała jej
oliwkową karnację.
-O mój Boże, wyglądasz
przepięknie!- stwierdziła, oglądając mnie z każdej strony.- Jakby była szyta
specjalnie na ciebie.
-No nie wiem. -Po raz kolejny
przejrzałam się w lustrze. -Nie uważasz, że jest zbyt odważna?
-Jest idealna. Mogłabyś w niej
pojawić się na czerwonym dywanie, jest olśniewająca. Nawet nie waż się jej nie
kupić.
-Widziałaś cenę?- spojrzałam
niepewnie na metkę, przerażona kwotą, jaka na niej widniała.
-Nie patrz na to, tylko zdejmuj
ją z siebie i idziemy do kasy. Wkrótce zostaniesz przecież sławną malarką i
będzie cię stać na setki takich sukienek. Ja też biorę moją, jest genialna-
stwierdziła, znikając za zasłoną.
Zrobiłam to samo. Zdejmując z
siebie sukienkę, wyobrażałam sobie dłonie Jamesa na moim ciele. Nie mogłam się
doczekać, aby mu się pokazać.
Po raz setny wyjęłam z torebki
telefon, sprawdzając czy nikt nie próbował się do mnie dodzwonić albo nie
wysłał mi wiadomości i po raz kolejny na wyświetlaczu nie pojawiło się żadne
powiadomienie.
-Nie denerwuj się tak. -Mama
podeszła do mnie, uspokajająco gładząc po ramieniu. -Twoi znajomi na pewno zaraz
przyjdą.
-Mam taką nadzieję- odparłam,
wciąż zerkając w stronę drzwi wejściowych do galerii.
Wielki dzień nadszedł, goście
powoli napływali, a ja musiałam dodatkowo się stresować, ponieważ mimo
zapewnień, Claire nie zjawiła się wcześniej aby mnie wspierać. James miał
przyjść razem z nią i powoli zaczynałam popadać w paranoję, że mogło im się coś
stać, skoro mnie wysłali mi chociaż wiadomości, że utknęli w korku albo coś ważnego
ich zatrzymało.
Nie było również Brandona,
którego na dobrą sprawę wcale nie miałam w planach zapraszać, aby uniknąć
niewygodnych pytań ze strony Claire, ale on nalegał, że jeśli nie ze względu na
mnie, to dla samego zobaczenia moich obrazów, musi przyjść na otwarcie. Nie
miałam zamiaru próbować odwieść go od tego pomysłu, bo jakaś część mnie
chciała, żeby i on towarzyszył mi w tak ważnym momencie.
Cóż, w tym momencie jego obecność
na pewno by mnie uspokoiła, ale póki co musiałam uzbroić się w cierpliwość i
uśmiechać do przechodzących obok ludzi, których twarze widziałam pierwszy raz w
życiu. Byłam bardzo ciekawa, ile osób ostatecznie się pojawi.
-Hej, wybacz spóźnienie. Nie wiem
dokładnie o co chodzi, ale zamknęli jedną z ulic i musieliśmy jechać objazdem.
Myślałam, że nie dotrzemy tu do jutra. W ogóle przy wejściu poznałam tego
nowego faceta twojej mamy. Miałaś rację, że od razu widać po nim, że jest
artystą. -Claire w końcu się pojawiła, i jak zawsze zaczęła zalewać mnie
potokiem słów.
-Najważniejsze, że jesteś. Gdzie
James?- zapytałam.
-Stoi na zewnątrz i rozmawia z
kimś przez telefon. Powiedział, że dołączy do nas za chwilę. O Jezu, nie
spodziewałam się tu tylu ludzi. Skąd twoja mama ich wszystkich wytrzasnęła?
-Sama chciałabym to wiedzieć-
odparłam, przeglądając się w lusterku i upewniając, że wszystko z makijażem i
fryzurą jest w porządku.
-Claire, mam zwidy czy ten facet naprawdę
niósł tacę z lampkami wina?
-Tak, pewnie zaraz tu przyjdzie-
odparłam. -Tam w głębi są też przekąski, jeśli miałabyś na coś ochotę.- Zanim
dokończyłam zdanie, ona już ruszyła we wskazanym przeze mnie kierunku.
Westchnęłam, spoglądając w
kierunku drzwi i upewniając się, że Brandon wciąż się nie pojawił.
-Kogo tak wypatrujesz?- Nawet nie
zauważyłam, kiedy obok mnie pojawił się James.
-Nikogo- skłamałam, uśmiechając
się szeroko na jego widok. Wyglądał niesamowicie przystojnie ze starannie
ułożonymi włosami i w błękitnej koszuli, której kolor prezentował się na nim
bardzo korzystnie, podkreślając barwę jego tęczówek.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział,
lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Dziękuję- odparłam zadowolona,
bo najwyraźniej osiągnęłam zamierzony efekt.
-Stresujesz się?
-Trochę- przyznałam. -W końcu to
moja pierwsza wystawa, nie przywykłam do stawania twarzą w twarz z krytykami
sztuki.
-Nie martw się, ich opinie na
pewno będą tylko pozytywne.
-Tak, z pewnością...
-Hej, trochę więcej wiary w
siebie! Cokolwiek by nie mówili, ja dobrze wiem, że świetnie malujesz.
-Zawsze wiesz, jak podnieść mnie
na duchu- uśmiechnęłam się szeroko.
-Pokażesz mi teraz obrazy?-
zapytał, odwzajemniając uśmiech.
-Tak, jasne. -Zaprowadziłam go pod
ścianę, gdzie wywieszone zostały moje prace i wzruszyłam ramionami. -Co
myślisz?
-A co mogę myśleć? Są
niesamowite. -Zatrzymywał się na chwilę przy każdym obrazie i uważnie go
oglądał. -Tylko nie zapomnij o starych znajomych, kiedy już będziesz sławna.
-O tobie na pewno nie zapomnę-
zapewniłam chyba zbyt poważnym tonem, bo spojrzał na mnie, jakby chciał o coś
zapytać, ale zrezygnował w ostatniej chwili.
-Ten jest mój ulubiony. Pamiętam,
jak go malowałaś. -Dotknął ramy obrazu przedstawiającego kobiecą sylwetkę
rozpływającą się w różowo-fioletowym dymie.
-Mgła- odparłam.
-Coś takiego sam bardzo chętnie
powiesiłbym u siebie w domu- stwierdził, sprawiając, że zaczęłam wyobrażać
sobie nasze wspólne mieszkanie.
Gdybym tylko miała odwagę
powiedzieć mu o swoich uczuciach...
-Już jestem. -Claire pojawiła się
przy nas, popijając wino. -O, widzę, że nie zaginąłeś- zwróciła się do Jamesa.
-Millie bardzo się o ciebie martwiła, prawda?
Zgromiłam ją wzrokiem, ale nie
skomentowałam jej wypowiedzi.
-I co, Jimmy? Nasza Millie
zaczyna robić karierę.
-Właśnie o tym rozmawialiśmy.
-Widzę, że już jesteście w
komplecie. -Mama uśmiechnęła się do nas, witając się z moimi przyjaciółmi.
-Chodźcie, wszyscy goście przybyli, a Antoine chciałby skierować do wszystkich kilka
słów.
Poszliśmy za nią, a ja nie
przestawałam wypatrywać Brandona. Żałowałam, że nigdy nie poprosiłam, aby podał
mi swój numer telefonu.
-Claire, daj mi znać, gdybyś
natknęła się faceta trochę niższego od Jamesa, z ciemnymi włosami i
kilkudniowym zarostem, możliwe, że mnie wypatrującego- poprosiłam.
-No proszę, jakaś randka?
-Zaprosiłam go na wystawę, okej?
-Znam go?
-Raczej nie- odparłam, obserwując
jak Antoine przytula mamę, mówiąc coś o tym, jaki wpływ miała na jego
twórczość. -Wiesz co, muszę się chyba przewietrzyć- wyjaśniłam, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do myśli, że wkrótce przyjdzie mi pojawić się na ich ślubie.
Wyszłam na zewnątrz, gdzie słońce
zdążyło już dawno zajść, i wyjęłam z torebki paczkę papierosów i wyjmując
jednego. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle łudziłam się, że ten wieczór może
być przyjemny, skoro wiedziałam, że Claire nie da mi za bardzo zbliżyć się do
Jamesa. A ja pragnęłam tylko móc z nim jak najdłużej przebywać.
Sytuacji nie poprawiał też
Antoine i wizja tego, że niedługo zostanie moim ojczymem. Powoli zaczynały ogarniać
mnie wątpliwości czy podjęłam słuszną decyzję przystając na jego propozycję. I
nie było przy mnie nikogo, kto mógłby te wątpliwości rozwiać.
Po chwili namysłu wsunęłam
papierosa z powrotem do paczki i schowałam w torebce. Wiedziałam, że muszę
wrócić do środka, przykleić do twarzy sztuczny uśmiech i jakoś to przetrwać.
Wiedziałam również, że nie będzie to wcale proste.
Już miałam wchodzić do galerii,
gdy na końcu ulicy zamajaczyła mi znajoma sylwetka. Ruszyłam w tamtą stronę, od
razu w odrobinę lepszym humorze. Byłam pewna, że obecność Brandona na pewno
pozytywnie na mnie wpłynie, nawet jeśli później Claire nie da mi spokoju,
dopóki nie opowiem jej ze szczegółami całej historii o tym, jak sławny muzyk
został moim przyjacielem.
Kiedy jednak zbliżyłam się na
odległość kilku metrów zauważyłam, że coś się w nim zmieniło. Chciałam już zażartować,
że dziękuję mu za pozbycie się brody z okazji otwarcia galerii, ale po chwili
uświadomiłam sobie, że Brandon jest tak pijany,
że ledwo trzyma się na nogach.
-Brandon. Co się stało?-
zapytałam zupełnie zdezorientowana.
-Przyszedłem na wystawę-
wybełkotał, idąc wciąż przed siebie.
-Co? Nie, czekaj! Nie możesz tam
się pokazać w takim stanie!- Próbowałam go zatrzymać. -Co sobie ludzie pomyślą?
Stój!- Zatarasowałam mu drogę.
-Millie, chcę pooglądać twoje
obrazy.
-Nie dzisiaj- odparłam stanowczo.
-Daj spokój. -Chciał mnie
wyminąć, ale chwyciłam go za ramiona i spojrzałam prosto w oczy.
-Jesteś kompletnie pijany, nie
wejdziesz tam. Nie pozwolę, żeby ludzie cię takiego zobaczyli. Co, jeśli Tana
się dowie?- Chyba trafiłam w czuły punkt, bo odpuścił. Popatrzył na mnie za to
z takim żalem, że myślałam, że pęknie mi serce. -Odwiozę cię do domu, okej?
Odwiozę cię i powiesz mi, co się stało. -Tak naprawdę nie miałam pojęcia co z
nim zrobić, a to była jedyna rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
-Dobra- zgodził się, dając mi
zaprowadzić się do taksówki. Trudniej było za to wyciągnąć od niego adres
mieszkania, ale w końcu podał go kierowcy i okazało się, że na szczęście nie
jest to daleko.
Przez całą drogę nie odezwał się
do mnie ani słowem. Ukrył tylko twarz w dłoniach, a ja zastanawiałam się,
dlaczego się tak upił.
-Jesteśmy na miejscu- oznajmił
kierowca.
-Dziękuję- odparłam, płacąc mu należność.
-Jezu, jak to było?- Staliśmy pod
wejściem do budynku Brandona, który nie mógł sobie przypomnieć kodu do drzwi.
-Czemu doprowadziłeś się do
takiego stanu, co?- zapytałam, gdy w końcu udało nam się wejść do środka.
-Wejdziesz?- zapytał, kartą
otwierając drzwi do swojego apartamentu. Nie powinnam chyba być tak zaskoczona
tym miejscem wiedząc, ile musi mieć pieniędzy.
-Muszę wracać do galerii, wszyscy
pewnie zastanawiają się, gdzie zniknęłam- odparłam. -Chciałam tylko mieć
pewność, że bezpiecznie dotrzesz do domu. Idź się położyć, zobaczymy się jutro,
jak już wytrzeźwiejesz.
-Poczekaj!- zawołał, gdy ruszyłam
do wyjścia. -Proszę, nie zostawiaj mnie samego. Nie zostawiaj mnie, jak ona.
-Słysząc desperację w jego głosie zawahałam się, czy naprawdę powinnam iść.
Wróciłam się, coraz bardziej
zaniepokojona.
-Powiesz mi co się stało?-
zapytałam spokojnym tonem.
-To koniec, to już naprawdę
koniec. Tana... Dzisiaj dostałem papiery rozwodowe- wyjaśnił ze łzami w oczach.
-Och, tak mi przykro. -Nie byłam
gotowa na taką sytuację, nie wiedziałam, co powiedzieć, jak podnieść go na
duchu. Weszłam z nim do mieszkania. Miał rację, nie mogłam go w takiej chwili
zostawić samego, ale z drugiej strony było jeszcze inne miejsce, gdzie powinnam
być.
-Wszystko się wali, całe moje
życie...- Usiedliśmy w salonie na beżowej sofie.
-Ne mów tak, na pewno jest
jeszcze jakaś szansa, żeby uratować wasze małżeństwo- powiedziałam bez
przekonania.
-Dobrze wiesz, że nie ma- odparł
gorzko.
-Co ja mam ci poradzić?-
zapytałam, przytulając go. To była jedyna rzecz, jaką mogłam dla niego zrobić.
Czułam, jakbym przytulała do piersi małego chłopca, nie trzydziestoletniego
mężczyznę, był tak zagubiony. -Może powinieneś jeszcze powalczyć o swoje
małżeństwo, skoro tak bardzo kochasz żonę?
-Nie wiem, nie mam siły już
dłużej walczyć. Nie wiem nawet, czy jeszcze warto i zacząłem już wątpić.
Pamiętam dzień naszego ślubu. Mieliśmy być na zawsze razem, w zdrowiu i
chorobie, na dobre i na złe. Mieliśmy się wspierać, tworzyć wspaniałą,
kochającą się rodzinę. I wiesz, osiągnęliśmy to, ale nawet nie wiem kiedy, to
wszystko wyślizgnęło nam się z rąk. Nie czuję się na siłach, żeby to wszystko
pozbierać. Winiłem się za to, że się poddałem, ale to ona pierwsza to zrobiła,
przypieczętowując to tymi papierami.
-Brandon, chciałabym móc ci jakoś
pomóc. Nie oczekuj ode mnie rad, nie potrafię poradzić sobie z własnym życiem,
a co dopiero wypowiadać się o innych. Ja, przepraszam, ale najlepiej będzie,
jeśli położysz się do łóżka i jutro pomyślisz, co z tym dalej robić.
-Nie przepraszaj, nie masz za co.
Jesteś jedyną osobą, naprawdę jedyną, jaką teraz mam.
Uśmiechnęłam się słysząc te
słowa, chociaż widząc go tak zdruzgotanego, byłam bliska łez. Nie zasłużył
sobie niczym na to wszystko, co go spotkało, na pewno nie. Wręcz przeciwnie,
był tak wspaniałym i troskliwym człowiekiem, że należało mu się przynajmniej tyle samo
dobra, które dawał innym.
-I tak poza tym, to ślicznie dziś
wyglądasz- dodał, rozchmurzając się trochę.
Zaśmiałam się krótko w odpowiedzi
na ten komplement. Niesamowite, że nawet w takiej sytuacji potrafił zrobić coś,
żeby druga osoba lepiej się poczuła. Szkoda, że ja nie umiałam się odwdzięczyć.
-Chyba powinieneś iść do łóżka, a
ja powinnam wrócić tam, gdzie pewnie myślą, że zaginęłam- powiedziałam, nie
mogąc już znieść spojrzenia jego ciemnych oczu, które miałam wrażenie, że
przenika w głąb mojej duszy. Jak to się stało, że wcześniej nie zauważyłam jaki
jest niesamowicie przystojny? Siedzieliśmy stanowczo za blisko siebie, żeby
ustrzec się tych dziwnych i niepoprawnych myśli, które nagle pojawiły się w
mojej głowie. Nie chciałam tego. Nie chciałam tego uczucia, którego nie umiałam
nazwać, a które pojawiło się znikąd i sprawiało, że im dłużej patrzyłam na
Brandona, tym bardziej brakowało mi tchu.
-Tak, powinienem. Ale nie chcę,
żebyś szła.
-Muszę.
-Zostań, proszę. Potrzebuję
wiedzieć, że jesteś.
-Brandon, naprawdę...
-Albo chociaż się uśmiechnij. To
ja jestem tym przegranym, ty nie musisz z tego powodu być smutna. -Zastygłam w bezruchu, gdy
dotknął dłonią mojej twarzy.
Wtuliłam policzek w jego dłoń,
tak bardzo brakowało mi bliskości z drugim człowiekiem, tak bardzo pragnęłam
fizycznego kontaktu. Spojrzałam na jego usta, które właśnie oblizał. Chciałam
go pocałować, chciałam przekonać się, jak smakują. Był tak blisko, coraz
bliżej, już niemal stykaliśmy się nosami i czułam jego ciepło, i miałam wielką
ochotę również dotknąć jego twarzy, ale wiedziałam, że to co czuję jest złe,
bardzo złe i albo ja powiem sobie dość, albo będę żałować tego, co mogłoby się
wydarzyć.
-Naprawdę idź do łóżka, Brandon. Proszę
cię.
-Ale zostaniesz?
-Zostanę- obiecałam niechętnie. -Zdrzemnę
się tutaj i rano porozmawiamy, dobrze?
-Nie pozwolę ci spać na kanapie.
-Nie zdążyłam nawet zaprotestować, a już staliśmy w jego sypialni z ogromnym
łóżkiem, które wyglądało jak raj w porównaniu do mojego materaca, na którym
sypiałam.
-Nawet się nie wygłupiaj, zostaję
na kanapie- odparłam stanowczo, gdy w moich myślach już wylądowaliśmy razem w
tym łóżku.
-Jak wolisz. -Zrezygnował z
dalszych protestów, najwyraźniej już zmęczony tym wszystkim, co się tego dnia
wydarzyło.
Zaczął rozpinać koszulę, a ja
wróciłam do salonu i skuliłam się na sofie przerażona swoimi własnymi
uczuciami. Chciałam móc się ich w jakiś sposób pozbyć, ale wiedziałam, że nie
ma już odwrotu. To było takie dziwne. Brandon był pierwszym mężczyzną, który
potrafił poruszyć we mnie tą strunę, której od kiedy poznałam Jamesa, nie umiał
poruszyć nikt inny. W pewien sposób było to przerażające, ale również
uświadomiło mi, że może jest wciąż jakaś część mnie, która potrafiłaby żyć bez
Jamesa. Która potrafiłaby czuć coś do innego mężczyzny. Która uwolniłaby mnie
od tego, w co wpakowałam się pięć lat temu.
-Tylko sprawdzam, czy się nie
wymknęłaś. -Brandon przebrany w szarą koszulkę i bokserki, wyjrzał z sypialni z
uśmiechem.
-Przecież obiecałam- odparłam.
-Okej, dobranoc.
-Dobranoc.
Wcale nie poczułam ulgi, kiedy
zniknął za drzwiami. Miałam tylko świadomość, że wszystko poszło w najgorszym z
możliwych kierunków i liczyłam jedynie, że to wszystko wydarzyło się w mojej
głowie. Że źle zinterpretowałam jego zachowanie i wyglądało to tak, jak
wyglądało, bo tego chciałam, a nie dlatego, że tak było. Tak czy inaczej, nigdy
nie powinno dojść do takiej sytuacji i nie miałam prawa poczuć tego, co
poczułam.
Siedziałam w tej kompletnej
ciszy, bijąc się z myślami i doszłam do wniosku, że wcale nie powinno mnie tu
być. Wstałam z sofy i ostrożnie zajrzałam do sypialni, chcąc przekonać się czy
Brandon zasnął. Stanęłam na chwilę w progu, obserwując go wtulonego w poduszkę
i ciężko westchnęłam. Tak bardzo bałam się zniszczyć to wszystko, co mieliśmy.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę zostać u niego na noc, nieważne, że
spędzając ją tylko na kanapie. Rano byłoby zbyt niezręcznie, nie umiałabym
stanąć z nim twarzą w twarz, by przekonać się czy to, co czułam było tylko
chwilowe.
Starając się być jak najciszej,
opuściłam jego apartament z nadzieją, że następnego dnia nie będzie wiele z tej
nocy pamiętał...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz