You've been up all night, and the night before
You've lost count of drinks and time
Od kilkudziesięciu minut leżałam w wannie, nie zważając na
to, że woda dawno zdążyła wystygnąć, a po pachnącej pianie nie było już śladu.
W tle Bon Iver śpiewał mi kolejną piosenkę o bolesnej miłości, a ja szeptałam
znajome słowa, myśląc o Jamesie. Przeprowadzka do Nowego Jorku miała mi pomóc o
nim zapomnieć, pozwolić odciąć się od przeszłości, zostawić ją za sobą i iść
naprzód, ku lepszej przyszłości bez Jamesa. Póki co, działo się jednak zupełnie
odwrotnie. Od kiedy zabrakło mi tego cienia nadziei, że miniemy się gdzieś na
ulicy czy przez przypadek spotkamy na tej samej imprezie, co czasami miało
miejsce w Las Vegas, zaczęłam za nim tęsknić bardziej, niż kiedykolwiek
przedtem. Nie miał racji ten, kto powiedział, że najgorszą rzeczą na świecie
jest siedzieć koło ukochanej osoby i wiedzieć, że ona nigdy nie będzie twoja. Nie,
dużo gorszym uczuciem było przebywać setki kilometrów od niej, nie mogąc pozbyć
się myśli, że może gdyby siedziałoby się przy niej dostatecznie długo, coś by
się zmieniło. Tak właśnie czułam się w tym momencie, będąc sam na sam z tymi
wszystkimi wspomnieniami. Nigdy nie twierdziłam, że bycie przy Jamesie z wiedzą, że dla niego jestem w najlepszym
razie przyjaciółką, było dla mnie łatwe, ale mogłam się z nim spotykać, słyszeć
jego wiecznie zachrypnięty głos, widzieć ten promienny uśmiech, sposób, w jaki
oblizuje wargi i przeczesuje dłonią włosy w odcieniu piaskowego blondu, czasami
doświadczyć nawet dotyku jego ciepłych dłoni, poczuć zapach, a to wszystko
sprawiało, że w głębi serca wciąż tliła się nadzieja. I nawet jeśli była jedyną
rzeczą, jaka mi pozostała, to wolałam mieć ją będąc przy nim.
Podjęłam jednak decyzje, czy może raczej popełniłam błędy,
jakkolwiek by je nazwać, dały się odczuć tak samo. Zdawałam sobie sprawę, że
jest stanowczo za wcześnie na wyciąganie wniosków i zastanawianie się, co dalej
zrobić z życiem. Od przeprowadzki minął zaledwie miesiąc. Po takim czasie nie
należało spodziewać się cudów, tym bardziej, że cały zapał, jaki w sobie miałam
przyjeżdżając tutaj, stanowczo za szybko ze mnie uleciał. Wiedziałam jednak, że
wkrótce trzeba będzie się pozbierać, przestać zastanawiać się, co by było,
gdyby i zająć się sobą. Liczyłam, że może powrót Claire jakoś zmotywuje mnie do
działania i sprawi, że skupię się na tym, po co tu jestem, zamiast spędzać całe
dnie w czterech ścianach, wpatrując się w obrazy, których nigdy nie będę w
stanie dokończyć.
Nagle muzyka ustała i zrozumiałam, że leżałam w wodzie tak
długo, że zdążyłam odsłuchać wszystkie piosenki z płyty. Cóż, to był chyba najwyższy czas, aby zakończyć kąpiel. Leniwie wyszłam z wanny, wycierając się puszystym ręcznikiem i zakładając szarą,
rozwleczoną bluzę. Zbliżał się już wieczór, ale wciąż było za wcześnie, żeby
pójść do baru, więc musiałam znaleźć sobie zajęcie na najbliższą godzinę lub
dwie. Nie miałam zamiaru spędzić tego czasu przed szafą, zastanawiając się co
ubrać. Nie zależało mi na wyglądzie. Nie tam.
Weszłam do pokoju i od razu natrafiłam na tą przeklętą sztalugę z czymś, czego nie dało
się nazwać obrazem. Stanęłam przed nią uświadamiając sobie, że nawet nie
pamiętam, jaki był mój zamysł, kiedy kładłam na płótno pierwszą warstwę farby.
Jakikolwiek by nie był, teraz te bohomazy zupełnie do mnie nie
przemawiały.Wpatrywałam się w kolorowe plamy, wspominając tych wszystkim
malarzy, którzy nie zostali docenieni za swojego życia i umarli w przeświadczeniu, że są nikim. Nie chciałam tak skończyć, żaden artysta by nie
chciał.
Usiadłam na fotelu, sięgając po torebkę, którą miałam ze
sobą zeszłego wieczoru i wyjęłam z niej szkicownik. Spojrzałam krytycznym okiem
na dwa rysunki wykonane w barze. Wyglądały dość niedbale z małą ilością detali,
ale za to podobał mi się fakt, że udało mi się dość dobrze uchwycić światło i
cień. Może to był właśnie pierwszy krok do pozbycia się niemocy, która mnie
ostatnio ogarnęła. Szczerze na to liczyłam, bo pierwszy raz od długiego czasu
byłam tak podekscytowana wizją tworzenia. Chciałam już siedzieć w barze, przy
kuflu piwa z malinowym sokiem, i rysować wszystko po kolei. Uwieczniać na papierze trudną do uchwycenia atmosferę
tego wyjątkowego miejsca, dla którego czas zatrzymał się gdzieś w połowie
zeszłego stulecia.
Trzeba naostrzyć ołówki...
Idąc do baru w poniedziałkowy wieczór, byłam przekonana, że
będzie on świecił pustkami, a moimi jedynymi towarzyszami zostaną emeryci
znudzeni przesiadywaniem przed telewizorem. Jednak z momentem wejścia do środka
zobaczyłam, jak bardzo byłam w błędzie. Oczywiście, przy swoim stoliku dziadkowie
grali w karty, zupełnie jakby byli stałym elementem wystroju tego miejsca, ale
jak na moje oko, wokół siedziało jeszcze więcej osób niż poprzedniej nocy.
Szybko spostrzegałam, że mój stolik z wczoraj zajęli jacyś ludzie, więc po
zamówieniu drinka musiałam rozejrzeć się za innym miejscem. Znalazłam je na
lewo od baru, tuż przy ścianie i z doskonałym widokiem na cały lokal. Wprost
wymarzone miejsce dla kogoś, kto niekoniecznie przyszedł tu tylko na piwo.
Usiadłam na miękkim krześle obitym czerwoną tapicerką i wyjęłam z torby
szkicownik.
Nie od razu chwyciłam za ołówek. Na początku jeszcze raz
przyglądnęłam się temu, co narysowałam dzień wcześniej i zastanowiłam się, na
których elementach wnętrza warto byłoby się skupić. Miałam dużo czasu i pustych
kartek do zapełnienia, dlatego mogłam siedzieć tutaj dopóki właściciel nie
dojdzie do wniosku, że najwyższa pora zamykać.
Podniosłam wzrok znad szkicownika i od razu go zauważyłam. Stał
tam, jak wczoraj, oparty o bar i ze szklanką whisky, mieszając w niej i sprawiając, że kostki lodu postukiwały o jej ścianki. Światło padało idealnie
na jego twarz z profilu. Był wpatrzony w trzymaną w dłoni szklankę i nie dało
się oprzeć wrażeniu, że coś go trapi. Zastanawiałam
się czy też jest stałym bywalcem tego baru, jednak trudno było to oceni, gdyż
nikt nie zwracał tu na nikogo uwagi. Każdy miał swój powód, by tu przebywać, i
każdy zdawał się szanować to, że są ludzie, którzy nie lubią dzielić się swoimi
zmartwieniami z innymi. Nie ukrywam, że bardzo mi się to podobało. Mogłam
spokojnie rysować, nie przejmując się natrętami koniecznie chcącymi zobaczyć,
co robię.
Sięgnęłam w końcu po odpowiedni ołówek, spojrzałam na mojego
modela i zaczęłam szkicować. Perfekcyjnie prosty nos, wąskie usta, trzydniowy
zarost na policzkach, niedbale ułożone włosy. Miał w sobie coś intrygującego,
coś co sprawiało, że nie mogłam przestać mu się przyglądać.
Coś, co kazało mi wierzyć, że jeśli przyjdę tu następnego
dnia, on także będzie stał przy barze czekając, aż zapełnię mój szkicownik jego
portretami.
I faktycznie tak było. Już kolejny wieczór z rzędu spędzałam
w Gilbert’s, popijając kolorowe
drinki i rysując. Od dawna nie czułam takiej chęci, nie, potrzeby tworzenia, że
ołówek wręcz sam sunął po kartce. A mój model wciąż siedział w tym samym
miejscu, sącząc whisky i zachęcając mnie do poświęcania mu kolejnych stron
mojego szkicownika.
Tym razem, chociaż ciężko było mi się skupić na kimkolwiek
innym, postanowiłam wykonać rysunek starszych panów grających w karty, którzy zauważyli, że pojawiam się często w barze i zapytali czy nie chciałabym do nich
dołączyć. Odmówiłam jednak grzecznie, bo gdybyśmy zagrali w pokera, musieliby
mi oddać całą swoją emeryturę. Tak to jest, kiedy pochodzi się z Las Vegas.
Kiedy jednak wypiłam drinka i spojrzałam na szkic, doszłam
do wniosku, że potrzebuję chwili przerwy. Po tylu dniach intensywnego rysowania
zaczynał boleć mnie nadgarstek. Rozmasowałam go drugą dłonią, lecz niewiele to
pomogło. Sięgnęłam do torebki i odszukałam w niej paczkę papierosów. Na co
dzień raczej nie paliłam, raczej tylko na imprezach, ale zawsze miałam przy
sobie paczkę marlboro, tak na wszelki wypadek. Czasami podczas malowania
nachodziła mnie chęć na papierosa, i tak samo czułam się w tej chwili, dlatego wyszłam
na zewnątrz. Wspięłam się po tych kilku stopniach i oparłam o balustradę. Znowu
było zimno, a ulica, nie licząc kilku osób stojących na przystanku autobusowym,
praktycznie pusta. Tym razem poszłam jednak po rozum do głowy i byłam ubrana
zdecydowanie bardziej odpowiednio do pogody. Wyjęłam z paczki papierosa i
spostrzegłam, że moja cała prawa dłoń jest brudna od ołówka. Cholera, pewnie
nawet nie miałam przy sobie chusteczek. Znowu wsunęłam dłoń do torebki,
przeszukując kieszonki w poszukiwaniu zapalniczki. Znalazłam ją po dłuższej
chwili, lecz szybko okazało się, że nie działa. Z papierosem w ustach
rozejrzałam się dookoła. Mogłam podejść i zapytać kogoś na przystanku czy nie
mógłby mi pożyczyć swojej, ale byłam typem osoby, która jeśli naprawdę nie
musi, nie wchodzi w interakcje z obcymi ludźmi. Zdecydowałam się zatem jeszcze
raz spróbować, oczywiście bez rezultatu.
-Palenie szkodzi zdrowiu- usłyszałam w momencie, kiedy przed
moim nosem pojawiła się dłoń z zapalniczką.
-O, dzięki- wykrztusiłam, zrozumiawszy, że gapię się na
mojego wybawcę stanowczo za długo. Nie było jednak łatwo przestać, zważając na
fakt, że stał przede mną mój model z baru, a ja, jak zwykle w takich
sytuacjach, nie miałam pojęcia co powiedzieć. Dlatego też usilnie starałam się
patrzeć na cokolwiek innego, byle nie jego twarz i próbowałam wyjaśnić
niezręczną ciszę tym, że jestem zajęta zaciąganiem się papierosem.
On, stanąwszy obok, również zaczął palić, a ja zerkałam
ukradkiem, nie mogąc do końca uwierzyć. Nie chodzi tylko o fakt, że dopóki
siedział wpatrzony w swoją szklankę whisky, wydawał mi się taki nierealny.
Bardzo mi kogoś przypominał, ale za nim nie mogłam przypomnieć sobie kogo. Nie
miałam pamięci do twarzy.
-Trochę chłodno, co?- zagaił, chcąc najwyraźniej pozbyć się
dziwnego napięcia wiszącego w powietrzu.
-Trochę- potwierdziłam dyskretnie lustrując go od góry do
dołu. Miał na sobie czarne buty, jeansy i jasną koszulę z krótkim rękawem.
Faktycznie, mogło mu być chłodno.
Wydmuchałam dym w ciemność nocy i oblizałam usta. Ciągle
wydawało mi się, że mężczyzna stara się nawiązać ze mną kontakt wzrokowy, ale
nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Czułam się onieśmielona, jak zawsze w
towarzystwie osobników przeciwnej płci.
-Nie przywykłem do tego- wyznał, gasząc papierosa o
balustradę.
-Cóż, to tak, jak ja. Jestem przyzwyczajona do bardziej
pustynnego klimatu. -Nie mam pojęcia, dlaczego cokolwiek mu o sobie
powiedziałam. W końcu byliśmy dla siebie obcymi ludźmi, chociaż w pewnym sensie
był mi bliższy, niż mógłby przypuszczać.
-Daj mi zgadnąć, jesteś z Arizony, tak?
Zgasiłam papierosa i pierwszy raz spojrzałam mu prosto w
oczy.
-Pudło. Nevada.- Zeszliśmy po schodach, a on przepuścił mnie
w drzwiach jak prawdziwy dżentelmen. -Las Vegas, dokładniej rzecz ujmując.
-To ciekawie się złożyło- stwierdził, nie rozwijając jednak
myśli.
Korzystając z tego, że staliśmy już przy barze postanowiłam
zamówić jeszcze jednego drinka. On usiadł na swoim miejscu, ja wzięłam szklankę
i wróciłam na swoje. Nie odezwaliśmy się do siebie już słowem.
Raz tylko, gdy oderwałam się na chwilę od rysowania
zauważyłam, że na mnie zerknął, uśmiechając się przy tym serdecznie. Odwzajemniłam
uśmiech. Jedyne czego się obawiałam, to że pewnego razu podejdzie do mnie
pytając, czy mógłby się przysiąść lub postawić mi drinka.
Nie chciałam tego, nie chciałam, żeby ktoś zakłócał mi
spokój w tym miejscu. Tutaj byłam tylko ja, szkicownik i ołówki. Nikogo więcej
w tym trójkącie nie potrzebowałam.
Wróciłam do domu w środku nocy, pierwszy raz od dłuższego
czasu z poczuciem, że naprawdę chce mi się spać. Szybko umyłam się i przebrałam
w luźną koszulkę, gotowa położyć się na moim tak zwanym łóżku i w końcu zasnąć.
A może nawet śnić, co nie zdarzyło mi się już od miesięcy.
Zapaliłam światło w sypialni i oczywiście pierwszą rzeczą,
jaką ujrzałam, byłam sztaluga rozstawiona na samym środku pomieszczenia.
Stanęłam przed nią i spojrzałam zrezygnowana na nic nie przedstawiające plamy
farby rozsmarowane na płótnie.
Tym razem jednak było inaczej, jakby gdzieś w mojej głowie w
końcu zaświtała idea, co z tym zrobić. To było coś silniejszego ode mnie, coś,
co kazało mi natychmiast sięgnąć po farby i chociaż spróbować.
I tak, z pierwszym pociągnięciem pędzla nagle zapomniałam, jak bardzo
chciało mi się spać.
Podoba mi się ta historia,wciągnęła mnie tak że przeczytałam dwa rozdziały jednym tchem. Czekam na więcej! :)
OdpowiedzUsuń