poniedziałek, 27 sierpnia 2012

III

Don't you wake me up, I don't want this dream to...
End

 

Świtało. Mieszkańcy Nowego Jorku spieszyli się do pracy, a ja obserwowałam ich siedząc na schodach przeciwpożarowych i dopalając papierosa. Tej nocy nie zmrużyłam oka nawet na minutę, ale ani tego, ani faktu, że przód mojej ulubionej szarej koszuli nabrał teraz kolorów tęczy, nie żałowałam. Całkowicie poddałam się potrzebie tworzenia, która pochłonęła mnie na tak wiele godzin, że dopiero teraz, opierając głowę o poręcz schodów, poczułam zmęczenie i senność.
Zamknęłam na chwilę oczy.
-Millie! Millie! Jesteś?- usłyszałam swoje imię.
-Jestem. -Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam uśmiechniętego czarnowłosego chłopaka, wychylającego się przez balustradę. Spike, jedyny sąsiad, z którym kiedykolwiek miałam okazję porozmawiać i to tylko dlatego, że Claire odkryła, że może odsprzedać jej ecstasy.
-Masz chwilę?
-Jasne- potwierdziłam i usłyszałam, jak zeskakuje po metalowych stopniach. Usiadł obok mnie i od razu poczułam bijący od niego charakterystyczny zapach trawki.
-Co słychać?- zapytał. -Chciałem do ciebie wpaść wczoraj wieczorem, ale cię nie było. Albo wolałaś mi nie otwierać. -Uśmiechnął się.
-Nie było mnie- potwierdziłam.
-Czemu się w ogóle dziwię. Trzeba odkrywać uroki miasta po zmroku, szczególnie tutaj.
-Tak- przyznałam. -Jest co odkrywać.
Pomyślałam o barze, i o tym w jaki sposób go znalazłam.Może gdyby nie tamten natrętny facet, nigdy nie zwróciłabym uwagi na niepozorny zielony szyld. A co za tym idzie, nie odzyskałabym chęci do rysowania.
Nie byłam osobą religijną, ale od zawsze wierzyłam, że pewne rzeczy dzieją się nie bez przyczyny. Że spotykamy pewnych ludzi, jesteśmy w pewnych miejscach, ponieważ jest to część jakiegoś większego planu. Oczywiście wszystko można byłoby nazwać po prostu zbiegiem okoliczności, ale wolałam myśleć o tym, jako o czymś głębszym. To był najlepszy sposób, aby pogodzić się z pewnymi rzeczami i wciąż iść naprzód.
-A jak przygotowania do imprezy roku?-  Bez pozwolenia poczęstował się moimi papierosami. Od kiedy wypaliłam z nim skręta, najwyraźniej uznawał nas za najlepszych przyjaciół.
-Jakiej imprezy?- Uniosłam jedną brew i spojrzałam na niego pytająco.
Zaśmiał się.
-Nie musisz udawać, zostałem zaproszony- odparł, wydmuchując mi dym prosto w twarz.
-Spike, mów o co chodzi, albo zejdź mi z oczu.- Powoli traciłam cierpliwość do niego i jego dziecinnych gierek, na które nie miałam ani czasu, ani ochoty.
-Twoja koleżanka, Cindy, Carrie...
-Claire- poprawiłam go poirytowana.
-Byłem blisko. W każdym razie zadzwoniła do mnie, że tutaj wraca i jutro organizuje imprezę. Chciała, żebym załatwił jej trochę towaru i poprosiła, żebym ci go przekazał- wyjaśnił, wyciągając z kieszeni bluzy kilka foliowych torebek.
-Nic mi o tym nie mówiła, nie mam teraz kasy.
-Już przelała mi na konto. Dobrze to schowaj. -Podał mi woreczki, w których zapakowane były tabletki ecstasy i pokaźne ilości marihuany. Patrząc na to byłam pewna, że zapowiada się naprawdę duża impreza. Szkoda, że bez wcześniejszego zapytania mnie o zdanie.
-W porządku, dzięki. -Nie chciałam dać po sobie poznać, jak bardzo ta sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi. Oczami wyobraźni  widziałam tych wszystkich pijanych i naćpanych ludzi, których nawet nie znałam, kręcących się po naszym mieszkaniu i dotykających moich rzeczy. Już planowałam, gdzie można byłoby schować obrazy. Nie mogłam pozwolić, by komuś wpadł do głowy jakiś genialny pomysł poprawienia ich.
-Słuchaj, gwarantuję ci, że to najlepszy towar w mieście. Pięciogwiazdkowy, jak Hilton. Możemy przetestować tu i teraz.- Nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że Spike bardzo potrzebował towarzystwa i próbował wszystkiego, żebym zgodziła się posiedzieć z nim jeszcze chwilę.
-Tak z rana? Zostawmy to sobie na jutro- zasugerowałam, patrząc jak uśmiech znika z jego twarzy.
-W porządku, jutro. Ale pamiętaj, że się od tego nie wymigasz.
-Nawet nie będę próbować- obiecałam, wracając do mieszkania.
Marzyłam jedynie o położeniu się do łóżka, lecz najpierw musiałam  przebrać się w coś czystego i zatelefonować do Claire.
Znalazłam komórkę przy łóżku i zobaczyłam, że nie odebrałam dwóch połączeń od przyjaciółki. Czyżby nagle przypomniało się jej, że mieszkanie ma dwóch lokatorów i ja też mam coś do powiedzenia?
-Cześć, Claire. Dobrze, że dzwoniłaś bo właśnie dowiedziałam się od naszego prywatnego dilera, że jutro odbędzie się u nas jakaś impreza. Wiesz coś o tym?
-O, chciałam ci o tym powiedzieć, ale nie odbierałaś.
-Ale zadzwoniłaś mnie o tym poinformować kwadrans temu.
-Chyba się nie gniewasz?- zapytała, jakby z mojego tonu nie wywnioskowała, że jest to dość oczywiste.
-Nie. -Skłamałam. -Po prostu trochę mnie to zaskoczyło. Powiedzmy, że mieszkanie nie jest w stanie, w którym mogłybyśmy przyjąć gości.
-Właśnie dlatego chciałam z tobą wcześniej porozmawiać. Wracam jutro przed południem, więc przydałoby się ogarnąć wszystko trochę wcześniej. Posprzątasz?
-Proszę?- Chyba się przesłyszałam.
-Jakoś ci się odwdzięczę, obiecuję. To dla mnie bardzo ważne. Millie, przecież wiesz.
-No dobrze- zgodziłam się. -Ale to pierwszy i ostatni raz.
-Właśnie, co do ostatniego... Pamiętasz pewnie, jak miałyśmy się przenosić do Nowego Jorku i powiedziałam ci, że chciałabym mieszkać na Manhattanie. No a później wyszło jak wyszło i rzuciłam ten pomysł. Znalazłam dobrą ofertę. Przeprowadzam się.
-Na Manhattan?- Byłam szczerze zaskoczona. -I stać cię na to?
-Nie będę tam mieszkać sama. Jeśli znajdziesz coś mojego, kiedy będziesz sprzątać, to możesz wsadzić to do pudełka. Zaoszczędzę czasu na pakowaniu- zaśmiała się. -Muszę kończyć, do jutra.
Rozłączyła się, a ja wciąż stałam i gapiłam się w pustą przestrzeń, nie do końca wierząc w to wszystko, co przed chwilą usłyszałam. Nie chciałam, i nie miałam siły o tym myśleć. Tego było zbyt wiele, jak na początek dnia.
Zapominając o poplamionej koszulce, położyłam się na materacu, naciągnęłam kołdrę na głowę i od razu zasnęłam.

To był pierwszy wieczór od odkrycia Gilbert’s, kiedy siedziałam w barze z ołówkiem w dłoni i nie miałam najmniejszej ochoty rysować. Przenosiłam wzrok z pustej strony w szkicowniku na ludzi wchodzących do środka, to znowu na szkicownik i mojego modela, który dzisiaj wcale mnie nie inspirował do tworzenia. Ciężko było się skupić na czymkolwiek, tym bardziej, że grupka ludzi postanowiła urządzić tutaj przyjęcie urodzinowe i cóż, nie zachowywali się cicho.
Kończyłam pić już trzeciego drinka, cały czas rozmyślając o Claire i jej zachowaniu. Znałam ją od niemalże dziesięciu lat i traktowałam jako przyjaciółkę. Byłabym gotowa zrobić dla niej wszystko, a ona wystawiła mnie po raz drugi od kiedy wyprowadziłyśmy się z Las Vegas. Nie tak to sobie wszystko wyobraziłam. Nowy Jork miał być naszą wspólną przygodą z dala od domu, pierwszy raz na własny rachunek. A Claire, już tydzień po przyjeździe dała się namówić chłopakowi na Paryż. Byłam na nią zła, ale co miałam zrobić. Myślałam, że jest w nim bardzo zakochana, nie mogłam zabronić jej z nim być, w końcu to jej życie. Ale teraz, kiedy zawiodła mnie po raz drugi, i to dlatego, że zamarzyło jej się mieszkać w innej dzielnicy, nie miałam już dla niej usprawiedliwienia. Nie mieściło mi się w głowie, że była w stanie mi to zrobić. Nie po tym wszystkim, co razem przeszłyśmy. Skoro tak bardzo zależało jej na tej przeprowadzce, mogła to przedyskutować ze mną, ale oczywiście nie, łatwiej było mnie postawić przed faktem dokonanym. Miałam wrażenie, że od pewnego czasu, zamiast być przyjaciółką, stałam się dla Claire tylko ciężarem.
Przekartkowałam szkicownik, oceniając to, co dotychczas udało mi się narysować. Szczerze przyznałam przed samą sobą, że nie potrafiłam przypomnieć sobie ostatniego razu, kiedy byłam zadowolona z tego, co wyszło spod mojej ręki.
Zatrzymałam się na chwilę na chyba najlepszym szkicu przedstawiającym mojego modela wpatrzonego w szklankę whisky. Spojrzałam na niego, chcąc porównać to, co na papierze, z realną postacią siedzącą przy barze.
Uwielbiałam sposób, w jaki światło padało na jego sylwetkę, uwydatniając mięśnie ramion ukryte pod cienką koszulą, opalone przedramiona, duże dłonie i palce owinięte wokół szklanki z whisky. Postanowiłam, że właśnie tej części jego ciała poświęcę kolejną stronę szkicownika, i już miałam sięgać po odpowiedni ołówek, kiedy usłyszałam dzwoniący w mojej torebce telefon.
James.
Poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić, a dłonie stają się mokre od potu. Jego imię na wyświetlaczu było jak promień słońca przedzierający się przez ciemne chmury wszystkich przykrych wydarzeń tego dnia.
-Tak?- Głos mi zadrżał.
-Cześć, Millie- usłyszałam tą charakterystyczną chrypkę i mimowolnie się uśmiechnęłam. -Dobrze, że jeszcze nie śpisz.
-Żartujesz? To Nowy Jork, tu się nie śpi- odparłam, zerkając z dezaprobatą na ludzi siedzących przy sąsiednim stoliku i śpiewających ‘Sto lat’. Że też akurat w takim momencie...
-Właśnie słyszę, że dobrze się bawisz.
-Poczekaj chwilę- poprosiłam. -Muszę wyjść na zewnątrz.
Błyskawicznie chwyciłam za torebkę i szybkim krokiem opuściłam lokal. Byłam tak bardzo podekscytowana tym, że James do mnie zadzwonił, że nie wiedziałam nawet jak się nazywam.
-Już możemy rozmawiać- oznajmiłam.
-Świetnie. No, to opowiadaj co słychać.
-Wszystko po staremu.
-Nie jesteś zadowolona z przeprowadzki?
-Jestem- zapewniłam. -Nowy Jork jest fantastyczny i nie żałuję, że tu mieszkam, tylko czasami tęsknię za domem, za wami.
-Jasne, rozumiem. Właściwie skoro już o tym mówisz, to chciałem ci coś powiedzieć.
-Tak?- Poczułam, jak zasycha mi w gardle. Bardzo liczyłam na jakieś wyznanie, że jemu też mnie brakuje, że nie może przestać o mnie myśleć.
-Mam dwa tygodnie urlopu i postanowiłem go dobrze wykorzystać. Przylatuję do was jutro na imprezę.
-Naprawdę?- Tylko tyle byłam z siebie w stanie wykrztusić.
-Nie mogę doczekać się, aż znowu się zobaczymy.
-Tak, ja też- odparłam, czując jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy.
James nie był jak promień słońca, przebijający się przez chmury. Był rozganiającym je z prędkością światła huraganowym wiatrem.  

Nie wspomniałam Claire o telefonie od Jamesa. Od kiedy wróciła z Las Vegas, nie zamieniłam z nią więcej niż pięciu zdań na jakikolwiek temat, ale tego w szczególności wolałam nie poruszać. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że moja przyjaciółka doskonale wiedziała, że on przyjedzie, ale mimo to nie chciałam informować jej, że ja dowiedziałam się z pierwszej ręki.
James od zawsze był pewnego rodzaju tematem tabu, czułam to, ilekroć wspominałam o nim przy Claire. Nie było się chyba jednak czemu dziwić. Po tylu latach płakania jej w ramię z jego powodu, mogło w końcu stać się uciążliwe. Co prawda nigdy nie dawała tego po sobie poznać i zawsze, kiedy tego potrzebowałam, była przy mnie i pocieszała, ale w głębi duszy na pewno wielokrotnie przeklinała ten dzień, w którym James stanął na mojej drodze. Od kiedy go poznałam, nic nie było już takie samo. A Claire od początku ostrzegała mnie, że jeśli szybko czegoś z tym nie zrobię, to nie da mi to spokoju przez długi czas.
Teraz, patrząc na nią witającą kolejnych gości na progu naszego mieszkania, myślałam o tym, jak bardzo żałuję, że się nie pomyliła.
Powoli sączyłam wódkę z colą, niecierpliwie czekając na pojawienie się Jamesa. Czas mijał, zbierało się coraz więcej osób tańczących na środku salonu w rytm pulsującej muzyki, ja obserwowałam ich, czując jak zaczyna mi już szumieć w głowie. Nie chciałam się szybko upić, nie przed jego przyjściem. Miałam zamiar nacieszyć się jego obecnością, a nie przespać pół imprezy na kanapie, zupełnie nie kontaktując z rzeczywistością. Jednak ciężko było robić cokolwiek innego, kiedy, póki co, ze wszystkich osób w mieszkaniu znałam jedynie i Claire i Spike’a. I ani z jednym, ani drugim, nie miałam specjalnej ochoty się bawić.
Poszłam do kuchni zrobić sobie jeszcze jednego drinka i sprawdzić, czy nie trzeba donieść więcej alkoholu. W końcu, jak stwierdziła Claire, byłam współorganizatorką tej imprezy i też powinnam jakoś zadbać o gości. Nalałam do szklanki sok pomarańczowy i po chwili wahania zrezygnowałam z dolewania do niego czegoś mocniejszego. Jeszcze dwa drinki i byłoby po mnie. A ja naprawdę chciałam być w stanie porozmawiać z Jamesem na poważnie i z nadzieją, że nie weźmie moich słów za pijacki bełkot.
-Co tak na trzeźwo? Kumple wrobili cię w bycie kierowcą, co?- zagadnął wysoki blondyn, obserwujący mnie od kiedy weszłam do kuchni.
-Nie- odparłam z uśmiechem. -Tak się składa, że tutaj mieszkam.
-Claire, tak? Ja jestem Keith.
Uścisnęłam jego wyciągniętą dłoń.
-Nie, ja jestem ta druga. Amelia.
-Wybacz, znajomy mnie ze sobą przyprowadził i nie bardzo się orientuję. W każdym razie, miło poznać chociaż jedną z was. Może z tej okazji się ze mną napijesz?
-Właściwie to nie miałam zamiaru...-Chciałam się wymigać, i prawie by mi się to udało, gdyby w tamtym momencie do kuchni nie wszedł Spike.
-Millie!- Podszedł do mnie rozweselony. -Widzę, że mamy wspólnych kumpli. Jak leci, Keith?- Przybili sobie piątkę.
-Właśnie proponowałem koleżance, żeby się z nami bawiła- oznajmił blondyn.
-A, to się dobrze składa, prawda?- Spike objął mnie ramieniem i przeniósł wzrok na znajomego. -Millie obiecała mi, że razem dziś zajaramy. I niech sobie nie myśli, że się od tego wywinie. Chyba nie masz tego w planach, nie?
-Ja dotrzymuję słowa- odparłam, cały czas myślami będąc przy drzwiach, którymi w każdej chwili mógł wejść mój James.
-No to na co jeszcze czekamy? Wszystko co najlepsze szybko się kończy, pamiętajcie.
Poszłam za nimi, notując w głowie, że przydałoby się w końcu popracować nad asertywnością, której brak mógł mnie bardzo szybko i pewnie zgubić.

-Jeszcze jedna kolejka. -Butelka wódki wylądowała w mojej dłoni i nie miałam innego wyjścia, napiłam się i podałam dalej do siedzącego obok mnie Keitha. Poczułam, że to był o jeden łyk za dużo i zaraz cała zawartość mojego żołądka wyląduje na tanim dywanie w salonie Spike’a, do którego to mieszkania przenieśliśmy się razem z jego ekipą.
-Za chwilę wrócę- obiecałam, gdy ktoś zapytał gdzie się wybieram. Musiałam jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem.
Wyszłam na schody przeciwpożarowe, przeciskając się obok całującej się przy oknie pary i od razu zrobiło mi się lepiej, gdy poczułam na twarzy powiew wiatru. Stopień po stopniu, starając się utrzymać równowagę, zeszłam piętro niżej i jakimś cudem wślizgnęłam się do mieszkania. Ludzie tutaj wciąż mieli siłę tańczyć, szczerze ich za to podziwiałam.
Nawet nie myślałam o zostaniu w mojej sypialni, z góry zakładając, że materac zajmują już co najmniej dwie pary urządzające sobie małą orgię. Naprawdę by mnie to nie zdziwiło. Gdzieś jednak musiałam się podziać i wybór padł na wolny skrawek podłogi w rogu salonu, do którego jednak najpierw trzeba było się przedrzeć przez wciąż tańczące osoby. Że też musiałam doprowadzić się dzisiaj do takiego stanu.
-Hej. -Poczułam, jak ktoś stuka mnie w ramię. Odwróciłam się i w momencie wytrzeźwiałam.
-James. -Wtuliłam się w niego, wdychając przyjemny zapach jego koszuli i rozkoszując się bijącym od jego ciała ciepłem. Dopiero teraz naprawdę uświadomiłam sobie, jak bardzo mi go fizycznie brakowało. -Myślałam, że już nie przyjdziesz.
-Jestem tu od dawna. -Odkleiłam się od niego i spojrzałam w błękitne oczy. Był kompletnie wstawiony. -Szukałem cię nawet i pytałem Claire, ale powiedziała, że nigdzie cię nie widziała. Ale to już nieważne, przecież tu jesteś.
-Jestem. I ty też. - W tej euforii nie mogłam nawet pozbierać myśli i ułożyć logicznego zdania.
-Razem, w Nowym Jorku. Możesz w to uwierzyć?
-Nie- odparłam. -Kto by pomyślał...
-To szalone. Chcesz?-Podał mi skręta.
Zaciągnęłam się mocno i uśmiechnęłam się do niego. Był tak niewyobrażalnie przystojny, a przy tym tak namacalny, że aż bolało.
-Rozkręćmy tą imprezę, jak za dawnych lat. -Chwycił mnie za dłoń i wyciągnął na środek salonu, w tłum tańczących ludzi. Jeszcze chwilę temu nie miałam siły żyć, a teraz nie potrafiłam ustać w miejscu, jakby James tajemniczym sposobem dodał mi energii samą swoją obecnością. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, napawając się każdą cenną sekundą spędzoną razem.
Nie mam pojęcia, ile tak przetańczyliśmy, śmiejąc się do siebie i nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła, ale w końcu nadszedł taki moment, że kompletnie opadliśmy z sił. Wtedy też, nawet nie pamiętam jak, znaleźliśmy się  na górze w mieszkaniu Spike’a. Tutaj było nieporównywalnie ciszej  i mniej tłoczno, udało nam się nawet znaleźć kawałek wolnego miejsca na kanapie.
Gdy tylko usiadłam, zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie byłam jednak w stanie powiedzieć, czy jest to spowodowane nadmierną ilością alkoholu, czy może tym, że James i ja jesteśmy do siebie praktycznie przyklejeni. Jego bliskość zawsze tak dziwnie na mnie działała.
-Tęskniłam za tobą- wyszeptałam. -Wiem, że ostatni rok był dziwny i bardzo się od siebie oddaliliśmy, ale to nie zmieniło tego, co do ciebie czuję.
-Dużo się przez ten czas wydarzyło.
-Tak- potwierdziłam.
-Ciągle wydaje mi się, jakby minął miesiąc od naszych wspólnych wakacji. A kiedy to było...
-Trzy lata temu.
-Trzy lata, właśnie. Pamiętasz ognisko na plaży?
-A ty pamiętasz?- spojrzałam na niego zaskoczona. To podczas tego ogniska pierwszy raz się pocałowaliśmy. Jeszcze niedawno sama wspominałam tamten dzień, będąc święcie przekonaną, że on nie zaprząta sobie głowy takimi epizodami.
-To były dobre czasy- przyznał, niespodziewanie obejmując mnie ramieniem, a dłonią drugiej ręki biorąc mnie pod brodę. Wstrzymałam oddech.
-James. -Nie miałam pojęcia, jak zareagować.
-Chciałbym z tobą być-wyznał, nachylając się jak do pocałunku. Zatrzymał się jednak w pół drogi i patrzyliśmy sobie w oczy, tak głęboko, jak nigdy przedtem. Czułam, jakby czas stanął w miejscu, a jedynym dźwiękiem było równe bicie naszych serc.
-Co?- Uśmiechnęłam się. To był sen, to musiał być sen, ale jeśli tak, to ja rozpaczliwie nie chciałam się z niego obudzić.
-Ale wiesz jak jest...- Wstał z kanapy.
-Gdzie idziesz?- Czar prysł jak bańka mydlana. Już północ, Kopciuszku, wszystko co dobre, szybko się kończy.
-Zaraz wrócę- odparł.
-W porządku. -Uspokoiłam się, lecz wciąż nie mogłam pozbierać myśli. Wszystkie moje uczucia do Jamesa, tłumione przez te długie lata przybrały na sile i nie mogłam już dłużej się przed nimi bronić. Kochałam go tak bardzo, bardziej niż kogokolwiek przed nim i, jak dobrze o tym wiedziałam, kogokolwiek po nim.
Czekałam na niego, obiecał. Nie wrócił...

1 komentarz:

  1. James Ty idioto!! Jak on mógł?! Tak się nie robi! Buuuu!

    No.Cudny rozdział! Chyba aż tak bardzo nie bolało?;3

    OdpowiedzUsuń