Don't you wake me up, I don't want this dream to...
End
Świtało. Mieszkańcy Nowego Jorku spieszyli się do pracy, a
ja obserwowałam ich siedząc na schodach przeciwpożarowych i dopalając
papierosa. Tej nocy nie zmrużyłam oka nawet na minutę, ale ani tego, ani faktu,
że przód mojej ulubionej szarej koszuli nabrał teraz kolorów tęczy, nie
żałowałam. Całkowicie poddałam się potrzebie tworzenia, która pochłonęła mnie
na tak wiele godzin, że dopiero teraz, opierając głowę o poręcz schodów,
poczułam zmęczenie i senność.
Zamknęłam na chwilę oczy.
-Millie! Millie! Jesteś?- usłyszałam swoje imię.
-Jestem. -Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam
uśmiechniętego czarnowłosego chłopaka, wychylającego się przez balustradę.
Spike, jedyny sąsiad, z którym kiedykolwiek miałam okazję porozmawiać i to
tylko dlatego, że Claire odkryła, że może odsprzedać jej ecstasy.
-Masz chwilę?
-Jasne- potwierdziłam i usłyszałam, jak zeskakuje po
metalowych stopniach. Usiadł obok mnie i od razu poczułam bijący od niego charakterystyczny
zapach trawki.
-Co słychać?- zapytał. -Chciałem do ciebie wpaść wczoraj
wieczorem, ale cię nie było. Albo wolałaś mi nie otwierać. -Uśmiechnął się.
-Nie było mnie- potwierdziłam.
-Czemu się w ogóle dziwię. Trzeba odkrywać uroki miasta po zmroku, szczególnie tutaj.
-Tak- przyznałam. -Jest co odkrywać.
Pomyślałam o barze, i o tym w jaki sposób go znalazłam.Może
gdyby nie tamten natrętny facet, nigdy nie zwróciłabym uwagi na niepozorny
zielony szyld. A co za tym idzie, nie odzyskałabym chęci do rysowania.
Nie byłam osobą religijną, ale od zawsze wierzyłam, że pewne
rzeczy dzieją się nie bez przyczyny. Że spotykamy pewnych ludzi, jesteśmy w
pewnych miejscach, ponieważ jest to część jakiegoś większego planu. Oczywiście
wszystko można byłoby nazwać po prostu zbiegiem okoliczności, ale wolałam myśleć
o tym, jako o czymś głębszym. To był najlepszy sposób, aby pogodzić się z
pewnymi rzeczami i wciąż iść naprzód.
-A jak przygotowania do imprezy roku?- Bez pozwolenia poczęstował się moimi
papierosami. Od kiedy wypaliłam z nim skręta, najwyraźniej uznawał nas za
najlepszych przyjaciół.
-Jakiej imprezy?- Uniosłam jedną brew i spojrzałam na niego
pytająco.
Zaśmiał się.
-Nie musisz udawać, zostałem zaproszony- odparł, wydmuchując
mi dym prosto w twarz.
-Spike, mów o co chodzi, albo zejdź mi z oczu.- Powoli
traciłam cierpliwość do niego i jego dziecinnych gierek, na które nie miałam
ani czasu, ani ochoty.
-Twoja koleżanka, Cindy, Carrie...
-Claire- poprawiłam go poirytowana.
-Byłem blisko. W każdym razie zadzwoniła do mnie, że tutaj
wraca i jutro organizuje imprezę. Chciała, żebym załatwił jej trochę towaru i
poprosiła, żebym ci go przekazał- wyjaśnił, wyciągając z kieszeni bluzy kilka
foliowych torebek.
-Nic mi o tym nie mówiła, nie mam teraz kasy.
-Już przelała mi na konto. Dobrze to schowaj. -Podał mi
woreczki, w których zapakowane były tabletki ecstasy i pokaźne ilości
marihuany. Patrząc na to byłam pewna, że zapowiada się naprawdę duża impreza.
Szkoda, że bez wcześniejszego zapytania mnie o zdanie.
-W porządku, dzięki. -Nie chciałam dać po sobie poznać, jak
bardzo ta sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi. Oczami wyobraźni widziałam tych wszystkich pijanych i naćpanych
ludzi, których nawet nie znałam, kręcących się po naszym mieszkaniu i
dotykających moich rzeczy. Już planowałam, gdzie można byłoby schować obrazy. Nie
mogłam pozwolić, by komuś wpadł do głowy jakiś genialny pomysł poprawienia ich.
-Słuchaj, gwarantuję ci, że to najlepszy towar w mieście.
Pięciogwiazdkowy, jak Hilton. Możemy przetestować tu i teraz.- Nie sposób było
oprzeć się wrażeniu, że Spike bardzo potrzebował towarzystwa i próbował
wszystkiego, żebym zgodziła się posiedzieć z nim jeszcze chwilę.
-Tak z rana? Zostawmy to sobie na jutro- zasugerowałam,
patrząc jak uśmiech znika z jego twarzy.
-W porządku, jutro. Ale pamiętaj, że się od tego nie
wymigasz.
-Nawet nie będę próbować- obiecałam, wracając do mieszkania.
Marzyłam jedynie o położeniu się do łóżka, lecz najpierw
musiałam przebrać się w coś czystego i
zatelefonować do Claire.
Znalazłam komórkę przy łóżku i zobaczyłam, że nie odebrałam
dwóch połączeń od przyjaciółki. Czyżby nagle przypomniało się jej, że
mieszkanie ma dwóch lokatorów i ja też mam coś do powiedzenia?
-Cześć, Claire. Dobrze, że dzwoniłaś bo właśnie dowiedziałam
się od naszego prywatnego dilera, że jutro odbędzie się u nas jakaś impreza.
Wiesz coś o tym?
-O, chciałam ci o tym powiedzieć, ale nie odbierałaś.
-Ale zadzwoniłaś mnie o tym poinformować kwadrans temu.
-Chyba się nie gniewasz?- zapytała, jakby z mojego tonu nie
wywnioskowała, że jest to dość oczywiste.
-Nie. -Skłamałam. -Po prostu trochę mnie to zaskoczyło.
Powiedzmy, że mieszkanie nie jest w stanie, w którym mogłybyśmy przyjąć gości.
-Właśnie dlatego chciałam z tobą wcześniej porozmawiać.
Wracam jutro przed południem, więc przydałoby się ogarnąć wszystko trochę
wcześniej. Posprzątasz?
-Proszę?- Chyba się przesłyszałam.
-Jakoś ci się odwdzięczę, obiecuję. To dla mnie bardzo ważne.
Millie, przecież wiesz.
-No dobrze- zgodziłam się. -Ale to pierwszy i ostatni raz.
-Właśnie, co do ostatniego... Pamiętasz pewnie, jak miałyśmy
się przenosić do Nowego Jorku i powiedziałam ci, że chciałabym mieszkać na
Manhattanie. No a później wyszło jak wyszło i rzuciłam ten pomysł. Znalazłam
dobrą ofertę. Przeprowadzam się.
-Na Manhattan?- Byłam szczerze zaskoczona. -I stać cię na
to?
-Nie będę tam mieszkać sama. Jeśli znajdziesz coś mojego,
kiedy będziesz sprzątać, to możesz wsadzić to do pudełka. Zaoszczędzę czasu na
pakowaniu- zaśmiała się. -Muszę kończyć, do jutra.
Rozłączyła się, a ja wciąż stałam i gapiłam się w pustą
przestrzeń, nie do końca wierząc w to wszystko, co przed chwilą usłyszałam. Nie
chciałam, i nie miałam siły o tym myśleć. Tego było zbyt wiele, jak na początek
dnia.
Zapominając o poplamionej koszulce, położyłam się na
materacu, naciągnęłam kołdrę na głowę i od razu zasnęłam.
To był pierwszy wieczór od odkrycia Gilbert’s, kiedy
siedziałam w barze z ołówkiem w dłoni i nie miałam najmniejszej ochoty rysować.
Przenosiłam wzrok z pustej strony w szkicowniku na ludzi wchodzących do środka,
to znowu na szkicownik i mojego modela, który dzisiaj wcale mnie nie inspirował
do tworzenia. Ciężko było się skupić na czymkolwiek, tym bardziej, że grupka
ludzi postanowiła urządzić tutaj przyjęcie urodzinowe i cóż, nie zachowywali
się cicho.
Kończyłam pić już trzeciego drinka, cały czas rozmyślając o Claire
i jej zachowaniu. Znałam ją od niemalże dziesięciu lat i traktowałam jako
przyjaciółkę. Byłabym gotowa zrobić dla niej wszystko, a ona wystawiła mnie po
raz drugi od kiedy wyprowadziłyśmy się z Las Vegas. Nie tak to sobie wszystko
wyobraziłam. Nowy Jork miał być naszą wspólną przygodą z dala od domu, pierwszy
raz na własny rachunek. A Claire, już tydzień po przyjeździe dała się namówić
chłopakowi na Paryż. Byłam na nią zła, ale co miałam zrobić. Myślałam, że jest
w nim bardzo zakochana, nie mogłam zabronić jej z nim być, w końcu to jej
życie. Ale teraz, kiedy zawiodła mnie po raz drugi, i to dlatego, że zamarzyło
jej się mieszkać w innej dzielnicy, nie miałam już dla niej usprawiedliwienia. Nie
mieściło mi się w głowie, że była w stanie mi to zrobić. Nie po tym wszystkim,
co razem przeszłyśmy. Skoro tak bardzo zależało jej na tej przeprowadzce, mogła
to przedyskutować ze mną, ale oczywiście nie, łatwiej było mnie postawić przed
faktem dokonanym. Miałam wrażenie, że od pewnego czasu, zamiast być
przyjaciółką, stałam się dla Claire tylko ciężarem.
Przekartkowałam szkicownik, oceniając to, co dotychczas
udało mi się narysować. Szczerze przyznałam przed samą sobą, że nie potrafiłam
przypomnieć sobie ostatniego razu, kiedy byłam zadowolona z tego, co wyszło spod
mojej ręki.
Zatrzymałam się na chwilę na chyba najlepszym szkicu
przedstawiającym mojego modela wpatrzonego w szklankę whisky. Spojrzałam na
niego, chcąc porównać to, co na papierze, z realną postacią siedzącą przy
barze.
Uwielbiałam sposób, w jaki światło padało na jego sylwetkę,
uwydatniając mięśnie ramion ukryte pod cienką koszulą, opalone przedramiona,
duże dłonie i palce owinięte wokół szklanki z whisky. Postanowiłam, że właśnie tej
części jego ciała poświęcę kolejną stronę szkicownika, i już miałam sięgać po odpowiedni ołówek, kiedy usłyszałam dzwoniący w mojej torebce telefon.
James.
Poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić, a dłonie
stają się mokre od potu. Jego imię na wyświetlaczu było jak promień słońca przedzierający się przez ciemne chmury wszystkich przykrych wydarzeń tego dnia.
-Tak?- Głos mi zadrżał.
-Cześć, Millie- usłyszałam tą charakterystyczną chrypkę i
mimowolnie się uśmiechnęłam. -Dobrze, że jeszcze nie śpisz.
-Żartujesz? To Nowy Jork, tu się nie śpi- odparłam, zerkając
z dezaprobatą na ludzi siedzących przy sąsiednim stoliku i śpiewających ‘Sto
lat’. Że też akurat w takim momencie...
-Właśnie słyszę, że dobrze się bawisz.
-Poczekaj chwilę- poprosiłam. -Muszę wyjść na zewnątrz.
Błyskawicznie chwyciłam za torebkę i szybkim krokiem
opuściłam lokal. Byłam tak bardzo podekscytowana tym, że James do mnie
zadzwonił, że nie wiedziałam nawet jak się nazywam.
-Już możemy rozmawiać- oznajmiłam.
-Świetnie. No, to opowiadaj co słychać.
-Wszystko po staremu.
-Nie jesteś zadowolona z przeprowadzki?
-Jestem- zapewniłam. -Nowy Jork jest fantastyczny i nie
żałuję, że tu mieszkam, tylko czasami tęsknię za domem, za wami.
-Jasne, rozumiem. Właściwie skoro już o tym mówisz, to
chciałem ci coś powiedzieć.
-Tak?- Poczułam, jak zasycha mi w gardle. Bardzo liczyłam na
jakieś wyznanie, że jemu też mnie brakuje, że nie może przestać o mnie myśleć.
-Mam dwa tygodnie urlopu i postanowiłem go dobrze
wykorzystać. Przylatuję do was jutro na imprezę.
-Naprawdę?- Tylko tyle byłam z siebie w stanie wykrztusić.
-Nie mogę doczekać się, aż znowu się zobaczymy.
-Tak, ja też- odparłam, czując jak w kącikach oczu zbierają
mi się łzy.
James nie był jak promień słońca, przebijający się przez
chmury. Był rozganiającym je z prędkością światła huraganowym wiatrem.
Nie wspomniałam Claire o telefonie od Jamesa. Od kiedy
wróciła z Las Vegas, nie zamieniłam z nią więcej niż pięciu zdań na jakikolwiek
temat, ale tego w szczególności wolałam nie poruszać. Oczywiście zdawałam sobie
sprawę, że moja przyjaciółka doskonale wiedziała, że on przyjedzie, ale mimo to
nie chciałam informować jej, że ja dowiedziałam się z pierwszej ręki.
James od zawsze był pewnego rodzaju tematem tabu, czułam to,
ilekroć wspominałam o nim przy Claire. Nie
było się chyba jednak czemu dziwić. Po tylu latach płakania jej w ramię z jego
powodu, mogło w końcu stać się uciążliwe. Co prawda nigdy nie dawała tego po
sobie poznać i zawsze, kiedy tego potrzebowałam, była przy mnie i pocieszała,
ale w głębi duszy na pewno wielokrotnie przeklinała ten dzień, w którym James
stanął na mojej drodze. Od kiedy go
poznałam, nic nie było już takie samo. A Claire od początku ostrzegała mnie, że
jeśli szybko czegoś z tym nie zrobię, to nie da mi to spokoju przez długi czas.
Teraz, patrząc na nią witającą kolejnych gości na progu
naszego mieszkania, myślałam o tym, jak bardzo żałuję, że się nie pomyliła.
Powoli sączyłam wódkę z colą, niecierpliwie czekając na
pojawienie się Jamesa. Czas mijał, zbierało się coraz więcej osób tańczących na
środku salonu w rytm pulsującej muzyki, ja obserwowałam ich, czując jak zaczyna
mi już szumieć w głowie. Nie chciałam się szybko upić, nie przed jego
przyjściem. Miałam zamiar nacieszyć się jego obecnością, a nie przespać pół
imprezy na kanapie, zupełnie nie kontaktując z rzeczywistością. Jednak ciężko
było robić cokolwiek innego, kiedy, póki co, ze wszystkich osób w mieszkaniu
znałam jedynie i Claire i Spike’a. I ani z jednym, ani drugim, nie miałam specjalnej ochoty się bawić.
Poszłam do kuchni zrobić sobie jeszcze jednego drinka i
sprawdzić, czy nie trzeba donieść więcej alkoholu. W końcu, jak stwierdziła
Claire, byłam współorganizatorką tej imprezy i też powinnam jakoś zadbać o
gości. Nalałam do szklanki sok pomarańczowy i po chwili wahania zrezygnowałam z
dolewania do niego czegoś mocniejszego. Jeszcze dwa drinki i byłoby po mnie. A
ja naprawdę chciałam być w stanie porozmawiać z Jamesem na poważnie i z
nadzieją, że nie weźmie moich słów za pijacki bełkot.
-Co tak na trzeźwo? Kumple wrobili cię w bycie kierowcą,
co?- zagadnął wysoki blondyn, obserwujący mnie od kiedy weszłam do kuchni.
-Nie- odparłam z uśmiechem. -Tak się składa, że tutaj mieszkam.
-Claire, tak? Ja jestem Keith.
Uścisnęłam jego wyciągniętą dłoń.
-Nie, ja jestem ta druga. Amelia.
-Wybacz, znajomy mnie ze sobą przyprowadził i nie bardzo się
orientuję. W każdym razie, miło poznać chociaż jedną z was. Może z tej okazji
się ze mną napijesz?
-Właściwie to nie miałam zamiaru...-Chciałam się wymigać, i
prawie by mi się to udało, gdyby w tamtym momencie do kuchni nie wszedł Spike.
-Millie!- Podszedł do mnie rozweselony. -Widzę, że mamy
wspólnych kumpli. Jak leci, Keith?- Przybili sobie piątkę.
-Właśnie proponowałem koleżance, żeby się z nami bawiła-
oznajmił blondyn.
-A, to się dobrze składa, prawda?- Spike objął mnie
ramieniem i przeniósł wzrok na znajomego. -Millie obiecała mi, że razem dziś
zajaramy. I niech sobie nie myśli, że się od tego wywinie. Chyba nie masz tego
w planach, nie?
-Ja dotrzymuję słowa- odparłam, cały czas myślami będąc przy
drzwiach, którymi w każdej chwili mógł wejść mój James.
-No to na co jeszcze czekamy? Wszystko co najlepsze szybko
się kończy, pamiętajcie.
Poszłam za nimi, notując w głowie, że przydałoby się w końcu
popracować nad asertywnością, której brak mógł mnie bardzo szybko i pewnie
zgubić.
-Jeszcze jedna kolejka. -Butelka wódki wylądowała w mojej
dłoni i nie miałam innego wyjścia, napiłam się i podałam dalej do siedzącego
obok mnie Keitha. Poczułam, że to był o jeden łyk za dużo i zaraz cała
zawartość mojego żołądka wyląduje na tanim dywanie w salonie Spike’a, do
którego to mieszkania przenieśliśmy się razem z jego ekipą.
-Za chwilę wrócę- obiecałam, gdy ktoś zapytał gdzie się
wybieram. Musiałam jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem.
Wyszłam na schody przeciwpożarowe, przeciskając się obok
całującej się przy oknie pary i od razu zrobiło mi się lepiej, gdy poczułam na
twarzy powiew wiatru. Stopień po stopniu, starając się utrzymać równowagę,
zeszłam piętro niżej i jakimś cudem wślizgnęłam się do mieszkania. Ludzie tutaj
wciąż mieli siłę tańczyć, szczerze ich za to podziwiałam.
Nawet nie myślałam o zostaniu w mojej sypialni, z góry
zakładając, że materac zajmują już co najmniej dwie pary urządzające sobie małą
orgię. Naprawdę by mnie to nie zdziwiło. Gdzieś jednak musiałam się podziać i
wybór padł na wolny skrawek podłogi w rogu salonu, do którego jednak najpierw trzeba
było się przedrzeć przez wciąż tańczące osoby. Że też musiałam doprowadzić się
dzisiaj do takiego stanu.
-Hej. -Poczułam, jak ktoś stuka mnie w ramię. Odwróciłam się
i w momencie wytrzeźwiałam.
-James. -Wtuliłam się w niego, wdychając przyjemny zapach
jego koszuli i rozkoszując się bijącym od jego ciała ciepłem. Dopiero teraz
naprawdę uświadomiłam sobie, jak bardzo mi go fizycznie brakowało. -Myślałam,
że już nie przyjdziesz.
-Jestem tu od dawna. -Odkleiłam się od niego i spojrzałam w
błękitne oczy. Był kompletnie wstawiony. -Szukałem cię nawet i pytałem Claire,
ale powiedziała, że nigdzie cię nie widziała. Ale to już nieważne, przecież tu jesteś.
-Jestem. I ty też. - W tej euforii nie mogłam nawet
pozbierać myśli i ułożyć logicznego zdania.
-Razem, w Nowym Jorku. Możesz w to uwierzyć?
-Nie- odparłam. -Kto by pomyślał...
-To szalone. Chcesz?-Podał mi skręta.
Zaciągnęłam się mocno i uśmiechnęłam się do niego. Był tak
niewyobrażalnie przystojny, a przy tym tak namacalny, że aż bolało.
-Rozkręćmy tą imprezę, jak za dawnych lat. -Chwycił mnie za
dłoń i wyciągnął na środek salonu, w tłum tańczących ludzi. Jeszcze chwilę temu
nie miałam siły żyć, a teraz nie potrafiłam ustać w miejscu, jakby James tajemniczym sposobem dodał mi energii samą swoją obecnością. Nie mogłam
oderwać od niego wzroku, napawając się każdą cenną sekundą spędzoną razem.
Nie mam pojęcia, ile tak przetańczyliśmy, śmiejąc się do
siebie i nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła, ale w końcu nadszedł
taki moment, że kompletnie opadliśmy z sił. Wtedy też, nawet nie pamiętam jak,
znaleźliśmy się na górze w mieszkaniu
Spike’a. Tutaj było nieporównywalnie ciszej
i mniej tłoczno, udało nam się nawet znaleźć kawałek wolnego miejsca na
kanapie.
Gdy tylko usiadłam, zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie
byłam jednak w stanie powiedzieć, czy jest to spowodowane nadmierną ilością
alkoholu, czy może tym, że James i ja jesteśmy do siebie praktycznie
przyklejeni. Jego bliskość zawsze tak dziwnie na mnie działała.
-Tęskniłam za tobą- wyszeptałam. -Wiem, że ostatni rok był
dziwny i bardzo się od siebie oddaliliśmy, ale to nie zmieniło tego, co do ciebie
czuję.
-Dużo się przez ten czas wydarzyło.
-Tak- potwierdziłam.
-Ciągle wydaje mi się, jakby minął miesiąc od naszych
wspólnych wakacji. A kiedy to było...
-Trzy lata temu.
-Trzy lata, właśnie. Pamiętasz ognisko na plaży?
-A ty pamiętasz?- spojrzałam na niego zaskoczona. To podczas
tego ogniska pierwszy raz się pocałowaliśmy. Jeszcze niedawno sama wspominałam
tamten dzień, będąc święcie przekonaną, że on nie zaprząta sobie głowy takimi
epizodami.
-To były dobre czasy- przyznał, niespodziewanie obejmując
mnie ramieniem, a dłonią drugiej ręki biorąc mnie pod brodę. Wstrzymałam
oddech.
-James. -Nie miałam pojęcia, jak
zareagować.
-Chciałbym z tobą być-wyznał,
nachylając się jak do pocałunku. Zatrzymał się jednak w pół drogi i patrzyliśmy
sobie w oczy, tak głęboko, jak nigdy przedtem. Czułam, jakby czas stanął w
miejscu, a jedynym dźwiękiem było równe bicie naszych serc.
-Co?- Uśmiechnęłam się. To był
sen, to musiał być sen, ale jeśli tak, to ja rozpaczliwie nie chciałam się z
niego obudzić.
-Ale wiesz jak jest...- Wstał z
kanapy.
-Gdzie idziesz?- Czar prysł jak
bańka mydlana. Już północ, Kopciuszku, wszystko co dobre, szybko się kończy.
-Zaraz wrócę- odparł.
-W porządku. -Uspokoiłam się,
lecz wciąż nie mogłam pozbierać myśli. Wszystkie moje uczucia do Jamesa,
tłumione przez te długie lata przybrały na sile i nie mogłam już dłużej się
przed nimi bronić. Kochałam go tak bardzo, bardziej niż kogokolwiek przed nim
i, jak dobrze o tym wiedziałam, kogokolwiek po nim.
Czekałam na niego, obiecał. Nie
wrócił...
James Ty idioto!! Jak on mógł?! Tak się nie robi! Buuuu!
OdpowiedzUsuńNo.Cudny rozdział! Chyba aż tak bardzo nie bolało?;3