It's just like the love
The one that's never been enough.
Tamtej nocy nie wróciłam do galerii, chociaż Claire usilnie
starała się ze mną skontaktować, zostawiając mi na poczcie głosowej chyba
dziesięć wiadomości. Nie miałam jednak siły nawet napisać jej, że źle się
poczułam i poszłam do domu, czy coś w tym stylu. Wiedziałam, że nie jest ona jedyną osobą, przed którą przyjdzie mi się tłumaczyć ze swojego
niespodziewanego zniknięcia, ale nie było to moim zmartwieniem, przynajmniej
nie tym największym.
Nie zmrużyłam oka ani na chwilę, myśląc o Brandonie. Kto by
przypuszczał, że sprawy między nami przybiorą tak niespodziewany obrót? Było to
zaskakujące, biorąc pod uwagę to, jak zaczęła się nasza znajomość. Może wyolbrzymiałam
i za bardzo się przejmowałam, w końcu przytrafił się nam tylko jeden moment, w którym na szczęście w porę zdołałam się powstrzymać. Ale to, co mnie martwiło,
nie było tylko kwestią momentu. Prawda była taka, że nawet przed tym incydentem
darzyłam Brandona szczególnymi uczuciami i zaskoczyło mnie, że umiałam się tak
otworzyć przed kimś, kogo tak krótko znałam. Po dłuższym zastanowieniu doszłam
do wniosku, że było to kwestią spotkania go w takim, a nie innym momencie
mojego życia. W jego osobie znalazłam wszystko, czego potrzebowałam. Dał mi
wsparcie, na które nie mogłam liczyć u przyjaciół i właśnie z tego powodu tak
szybko zagościł w moim sercu.
Mogłam znajdować sobie tysiące tłumaczeń, dlaczego stało się
tak, a nie inaczej, lecz nic nie zmieniało tego, że jakkolwiek nazwać uczucie,
które żywiłam do Brandona, było ono złe. Złe przede wszystkim dlatego, że przez
całą znajomość starałam się przekonać go by walczył o żonę, a teraz moje
zachowanie wcale tego nie odzwierciedlało. Wręcz przeciwnie. Jakaś część
mnie podpowiadała mi, że tak naprawdę
chcę go teraz dla siebie. Chcę tego uczucia, które zostało już zarezerwowane
dla innej kobiety. Nic nie mogłam na to poradzić, chociaż może było to jedynie
kwestią tego, że nie starałam się wystarczająco. Tak czy inaczej, fakty były
takie, że Brandon nie był już dla mnie jedynie znajomym z Gilbert’s. Stał się kimś, kogo myślałam, że James nigdy nie
zastąpi. A jednak.
Znałam tylko jeden sposób, by powstrzymać się od zrobienia
tego, czego mogłabym, a wręcz na pewno, bym żałowała. Musiałam odizolować się
od Brandona, bo pozostanie w kontakcie nie dość, że w byłoby ciężkie zważając
na uczucia względem niego, to w końcu wiadomo, do czego by doprowadziło.
Wiedziałam, że nie będzie to proste i bezbolesne, bo brak
kontaktu z Brandonem był dla mnie równoznaczny z brakiem kontaktu z najbliższą
osobą, jaką w tamtym momencie miałam. Starałam tłumaczyć sobie, że powinnam
teraz całą energię włożyć w próbę
pokazania Jamesowi, że mogę być dla niego kimś więcej, niż przyjaciółką,
ale kiedy myślałam o nim i zestawiałam go z Flowersem, ten drugi kompletnie
przyćmiewał pierwszego. Nie wiedziałam, dlaczego zawsze musiałam mieć takiego
pecha i obdarowywałam uczuciem mężczyzn, których nie mogłam mieć z takich czy
innych przyczyn.
W każdym razie, zaprzestałam mojego rytuału spędzania
wieczorów w Gilbert’s. Trzy dni nie postawiłam
tam stopy i trzy dni nieustannie towarzyszyło mi uczucie, że czegoś mi brakuje.
Wiedziałam czego, czy może raczej kogo. To było oczywiste, lecz walczyłam ze
sobą, koncentrując się na pracy w galerii, która polegała tylko na siedzeniu za
biurkiem i byciu miłym dla osób, które sporadycznie wchodziły do środka,
bardziej by pooglądać dzieła, niż je kupić.
Nie miałam pojęcia, ile jeszcze dam radę tak funkcjonować,
ale to było jedyne słuszne rozwiązanie. I tego chciałam się trzymać.
Siedziałam w galerii popijając karmelową kawę ze Starbucks,
którą Claire przyniosła niedawno, wpadając na chwilę poplotkować.
-No to jak, powiesz mi w końcu, dlaczego tak zniknęłaś z
otwarcia?- wypytywała, nie dając wiary w historyjkę o moim złym samopoczuciu.
-Daj spokój. Ile jeszcze masz zamiar drążyć ten temat?
-Aż powiesz mi prawdę- odparła, uśmiechając się do mężczyzny
w średnim wieku, który zaglądał do środa przez witrynę.
-Jeśli tak bardzo cię to męczy, to ci powiem. Skłamałam, że
źle się poczułam, bo wynikły pewne okoliczności i musiałam zareagować, okej?
-Więcej szczegółów proszę.
-Jezu, Claire. Ty się nigdy nie poddasz, prawda?
-Chodzi o tego faceta, którego kazałaś mi wypatrywać?
-A dasz mi spokój, jeśli odpowiem?
-Zastanowię się.
-Tak, chodzi o niego. I uprzedzając twoje kolejne pytania,
on jest tylko moim znajomym, nikim więcej.
-Jasne, zawsze się tak mówi. James też jest ponoć tylko
twoim przyjacielem.
-Nie mam ochoty o tym rozmawiać- ucięłam. Myślenie o nich
dwóch na raz, to zdecydowanie nie było to, czego potrzebowałam.
-Okej, do niczego cię przecież nie zmuszam.
-Skoro widzisz to w ten sposób...
-Czepiasz się, jakby było o co.
-Jest. Bo ty zawsze musisz wszystko wiedzieć, nie
wspominając o tym, jak zachowujesz się za każdym razem, kiedy jesteśmy gdzieś w
trójkę.
-A jak niby się wtedy zachowuję?
-Ciągle robisz jakieś głupie aluzje, nie próbuj udawać, że
tak nie jest.
-Chyba jesteś na tym punkcie przewrażliwiona, Millie. Poza
tym, nie sądzisz, że on przez te lata zdążył zrozumieć, że coś do niego
czujesz? Wiem, że nie jest geniuszem, ale do idiotów też nie należy. I może to
najlepszy argument na to, że powinnaś skończyć o nim myśleć.
-Łatwo tak dawać rady, co? Powiedzieć, żebym dała sobie z
nim spokój, żebym w jeden dzień zapomniała o tym, co się wydarzyło- odparłam,
będąc bliska wyproszenia jej z galerii. Jej obecność, której jeszcze całkiem
niedawno tak chciałam, teraz stała się wysoce niepożądana.
-Tylko, że nic się nie wydarzyło i o to chodzi.
-Nie wiesz tego, Claire. Nie wiesz.
-Tak? No to mnie w końcu oświeć.
-Cokolwiek nie powiem, ty i tak wiesz swoje, więc to mija
się z celem. Jak z resztą cała ta rozmowa.
-Skoro tak twierdzisz. W sumie to twoje życie, nie wiem po
co się wtrącam.
-No właśnie.
-Już nie będę, i nie będę też tego robić, kiedy po raz
kolejny cię odrzuci. A teraz chyba już pójdę, bo najwyraźniej mnie nie
potrzebujesz. Cześć. -Wzięła swoją torebkę i kawę, i wyszła, trzaskając
drzwiami najmocniej, jak tylko się dało .
Nie przejęłam się tym ani trochę, wręcz przeciwnie.
Ucieszyłam się, że sama postanowiła
wyjść, a ja nie musiałam bezpośrednio przykładać do tego ręki. Miałam
wystarczająco dużo spraw na głowie, żeby dokładać do nich jeszcze ją, tym
bardziej, że wszystko co powiedziałam o jej stosunku do mojego niestety
nieistniejącego związku z Jamesem, było prawdą. Claire ostatnio zachowywała
się, jakby chciała zrobić wszystko, żebym w końcu odpuściła, ale ja nie mogłam,
kiedy był tak blisko. Po prostu nie mogłam przepuścić takiej okazji, nawet w
obliczu ostatnich wydarzeń. Byłam pewna, że żałowałabym tego bardziej, niż
czegokolwiek innego, na co nie miałam wystarczającej odwagi.
Byłam bardzo naiwna sądząc, że unikanie pewnych ludzi
sprawi, że wszystko powróci na właściwe tory. Właściwie to, że znowu byłam
praktycznie sama, jeszcze bardziej komplikowało sytuację. Czułam, jak z każdym mijającym dniem cofam się
wstecz, wracając do punktu wyjścia, i tym razem nie miałam już nikogo, kto
pomógłby mi znowu ruszyć naprzód. Miałam wrażenie, że moje życie zaczyna
staczać się po równi pochyłej, coraz niżej i niżej, i jeżeli czegoś z tym nie
zrobię, nie będę już miała możliwości powrotu na szczyt. Najgorsza w tym
wszystkim była świadomość, że sama do tego doprowadziłam i nie było nikogo
oprócz mnie, kogo mogłabym winić za to, co się zdarzyło. Ale nawet zdając sobie
z tego sprawę, brakowało mi odwagi na jakiekolwiek działanie. Bałam się nawet
stanąć twarzą w twarz z Brandonem, żeby przekonać si czy pamiętam cokolwiek z
tamtej nocy, którą tak bardzo się przejmowałam. I czy to wszystko zdarzyło się
naprawdę, czy może rozegrało jedynie w mojej wyobraźni.
W końcu nadszedł ten moment, kiedy nie mogłam już dłużej ze
sobą walczyć i zdecydowałam się pójść do Gilbert’s,
porozmawiać z Brandonem, jakby nigdy nic się nie stało, bo może taka była
prawda, i zrzucić z siebie ten ciężar, który nosiłam stanowczo za długo.
Wybrałam ciepły wieczór, prawie tydzień od otwarcia galerii,
i stanęłam przed dobrze mi znanymi drzwiami, nad którymi wisiał zielony szyld.
Miałam jeszcze czas, a przede wszystkim ochotę, żeby się wycofać, zrezygnować z
tego pomysłu i wrócić do mieszkania, pogrążając się coraz bardziej w
samotności. Musiałam jednak zebrać się w sobie i wejść do środka, zanim się na
dobre rozmyślę. Nacisnęłam na klamkę, i z sercem chcącym wyskoczyć mi z piersi,
szybko przebiegłam wzrokiem po jakże znajomym mi wnętrzu. Nie wiedziałam, co
właściwie powinnam poczuć, gdy okazało się, że Brandona nie ma na naszym
miejscu, ani też nigdzie indziej. Nie było to w każdym razie uczucie ugi, na
które tak bardzo liczyłam. To był najwyraźniej ostateczny dowód na to, że muszę
z nim porozmawiać, jeśli chcę uwolnić się od dręczących mnie pytań i
wątpliwości.
Żałowałam tylko, że skoro już zdecydowałam się przyjść,
zabrakło jego. Wyszłam z baru, podejmując decyzję o wieczornym spacerze do
domu. Gdzieś w głębi duszy liczyłam, że może niespodziewanie wpadnę na niego na
ulicy, chociaż to prawdopodobieństwo oscylowało gdzieś w granicach zera.
Szkoda, że nigdy pomyśleliśmy o tym, by wymienić się numerami telefonów. Wiedziałam
co prawda, gdzie Brandon mieszka, ale odwiedzenie go w domu byłoby chyba lekką
przesadą, na którą i tak nigdy bym się nie zdecydowała.
Idąc ulicą, zaczęłam zastanawiać się, dlaczego Brandona nie
było w Gilbert’s. Od kiedy go
poznałam, wydawało mi się, że tak jak dla mnie, również dla niego był to pewien
rodzaj rutyny, tak jak poranna kawa. Przychodząc do baru miałam znaleźć
odpowiedzi, tym czasem jego nieobecność spowodowała, że przybyło jedynie pytań.
Miałam tylko nadzieję, że nic poważnego się nie wydarzyło, że po prostu nie
miał czasu przyjść, albo, chociaż byłoby to dla mnie ciosem, wrócił do Las
Vegas walczyć o swoje małżeństwo.
Weszłam do mieszkania, rzuciłam klucze na szafkę w
przedpokoju i miałam zamiar pójść się położyć, ale wciąż mając w myślach
Brandona, naszła mnie nagła potrzeba malowania, której już dawno nie miałam
okazji poczuć. W mojej głowie pojawił się pomysł, który wymagał natychmiastowej
realizacji, więc od razu chwyciłam za farby. Wybrałam odpowiednie kolory, i
pociągnięciami pędzla przenosiłam na płótno to, co widziałam oczami wyobraźni. Czułam,
jak zapełniając białą powierzchnię, zaczęły ulatywać ze mnie nagromadzone przez
cały dzień negatywne emocje. I to była właśnie magia malarstwa.
Po kilku dniach spędzonych w galerii, doszłam do wniosku, że
ta praca jest tylko stratą czasu. Zdawałam sobie sprawę, że to w zamian za nią,
moje obrazy zostały w końcu wystawione, ale nawet ta myśl, nie dawała mi ani
cienia satysfakcji. Brakowało mi poczucia, że coś zaczyna się w końcu w mojej
karierze dziać. Wciąż tkwiłam w tym samym punkcie i zaczynało mnie to męczyć. Oczywiście,
że nie spodziewałam się cudów, ale sądziłam, że będzie po prostu inaczej. Nie
ukrywam, że lepiej.
Są jednak w życiu rzeczy, na które nie można do końca
wpłynąć, więc musiałam pogodzić się z tym, że moja kariera jest jedną z nich. Niestety,
ostatnio to samo odnosiło się również do mojego życia uczuciowego i rodzinnego,
i właściwie wyglądało na to, że nie mam niczego, czym nie musiałabym się
przejmować.
Tamtego ranka, jak zawsze jedyną rzeczą, jaką miałam do
zrobienia w galerii było wpatrywanie się w ekran komputera i czekanie, aż zjawi
się ktokolwiek zainteresowany wystawą. Moje myśli nieustannie krążyły wokół
niedokończonego obrazu, nad którym pracowałam od dwóch nocy, i który powoli
stawał się najlepszym dziełem, jakie kiedykolwiek wyszło spod mojego pędzla.
Starałam się jakoś wykorzystać czas, który musiałam
przesiedzieć jeszcze w galerii, dlatego zaczęłam czytać i kasować stare
wiadomości od James, przechowywane z sentymentu na telefonie. Zanim jednak
zdążyłam pogrążyć się we wspomnieniach, które te smsy przywoływały, ktoś wszedł
do galerii. A zanim zdążyłam podnieść wzrok, żeby sprawdzić kto to, znajomy
głos zadał pytanie.
-Jesteś teraz bardzo zajęta?
Podobno, jeśli dużo myśli się lub rozmawia o jakieś osobie,
która z jakiegoś powodu nie jest już w naszym życiu tak często, jak kiedyś,
nagle się pojawia, jakby podświadomie przywołana. Właśnie tak poczułam się,
kiedy stanął przede mną Brandon, a ja nie mogłam się na jego widok nie
uśmiechnąć. Kamień spadł mi z serca, bo oznaczało to, że nie wyjechał do Vegas,
czego tak bardzo się obawiałam.
-Nie- odparłam. -Co tu robisz?
-A co można robić w galerii?- Obdarzył mnie szelmowskim uśmiechem,
choć miałam wrażenie, że nie do końca szczerym. Coś było nie tak. -Przyszedłem
zobaczyć twoje obrazy.
-To bardzo miłe- stwierdziłam. -Chodź,zaprowadzę cię.
Wyszłam zza biurka i stanęłam obok niego, chcąc przekonać
się czy bycie blisko wywoła jakieś dziwne uczucia. Nic specjalnego się jednak
nie wydarzyło, co uznałam za dobry znak. Widocznie w jego mieszkaniu to był
tylko moment słabości.
-Byłaś wczoraj w Gilbert’s-
To nie zabrzmiało jak pytanie, a w jego głosie wyczułam nutkę niepewności.
-Za to ciebie nie było- odparłam, odwracając się do niego i
patrząc prosto w ciemne oczy, w których krył się smutek.
-Przyszedłem później. Barman powiedział mi, że zajrzałaś na
chwilę, ale szybko wyszłaś.
-Najwyraźniej nie miałam dobrego powodu, żeby zostać.
-Millie, moglibyśmy porozmawiać?- zapytał, robiąc jeszcze
bardziej zmartwioną minę, co przyprawiło mnie o niepokój.
-Chyba właśnie to robimy- zauważyłam.
-Ale ja chciałbym porozmawiać o tamtym wieczorze- wyjaśnił.
-No tak.
-Przepraszam cię, Millie. Tamten dzień nie miał tak
wyglądać. Wiem, że zależało ci na tym, żeby mieć przy sobie kogoś, kto cię
wspiera, a zamiast tego, stałem się tylko
kłopotem. I po raz kolejny, to ja potrzebowałem wsparcia. Mam nadzieję, że
istnieje jakiś sposób, żebyś mi wybaczyła. Naprawdę nie chciałem, żeby tak to
się skończyło. Coś takiego nigdy mi się nie zdarzyło, pewnie dlatego, że żona
nigdy wcześniej nie dała mi tak wyraźnie do zrozumienia, że to koniec naszego
małżeństwa. Zrozum, kiedy dostałem ten list, cały mój świat runął. Chciałem
chociaż na chwilę przestać o tym myśleć, dlatego się tak upiłem. Wiem, że
przeprosin nie powinno się rujnować wymówkami, ale...
-Nie musisz się przede mną tłumaczyć.
-Zepsułem ci twój wielki wieczór, więc czuję, że jednak
muszę.
-Gdybym chciała na nim zostać, zostałabym. Przestańmy to
roztrząsać.
-Coś się jednak musiało stać, skoro od tamtej pory mnie
unikasz.
-Jak doszedłeś do takiego wniosku?
-Przestałaś pojawiać się w Gilbert’s.
-Może najzwyczajniej byłam zajęta i nie miałam na to czasu.
-Zawsze miałaś. Millie, czy powiedziałem ci wtedy coś, co
cię zraniło? Czy dlatego mnie unikasz?
-Nic nie pamiętasz?
-Nie wszystko.
-Rozumiem.
-Więc jak było? Powiedziałem coś? Proszę, to nie daje mi
spokoju.
Ciężko westchnęłam.
-Brandon, posłuchaj. Naprawdę byłam ostatnio zajęta-
skłamałam. -I przestań się martwić, nie powiedziałeś mi nic, czym mógłbyś mnie urazić. Wszystko jest w porządku.
-Na pewno? Nie chciałbym stracić tak wspaniałej osoby, jaką
jesteś.
-Och przestań. -Poczułam, jak oblewam się rumieńcem.
-W takim razie pozwól, że zapytam. Jakie masz plany na
wieczór?
-Chyba dość oczywiste- odparłam szczęśliwa, widząc szeroki uśmiech na twarzy Brandona.
-Tak?
-Gilbert’s o 19.
-Dokładnie to chciałem usłyszeć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz