And I said to her
"Baby baby babe, I got all night to listen to the heart of a girl"
Nie mam pojęcia, dlaczego to właściwie zrobiłam. Wiedziałam,
że był to efekt tej nieprzespanej nocy, którą spędziłam na rozmyślaniu o życiu
i decyzjach, których nigdy nie miałam odwagi podjąć. To był jeden z tych
momentów, kiedy zamiast zasnąć, człowiek przystępuje do wnikliwej analizy każdego
zachowania, gestu, słowa, zastanawiając się, co by było, gdyby postąpił inaczej,
powiedział coś innego. Nie dało się jednak ukryć, że duży wpływ na zdecydowanie
się na ten krok, miał również Brandon i nasze rozmowy. Sporo myślałam o
poruszanych przez nas tematach, i w końcu doszłam do wniosku, że może jego
pojawienie się na mojej drodze to jakiś znak. Jego sytuacja pokazała mi bowiem,
że powinnam skończyć z użalaniem się nad sobą i wziąć sprawy w swoje ręce. Z
nas dwóch, to Brandon miał prawdziwe problemy, przy których moje zdawały się
nie istnieć. Dlatego też doszłam do wniosku, że skoro mam już mieć złamane
serce, to przynajmniej z dobrego powodu.
Mając w pamięci to postanowienie, siedziałam na kocu w
Central Parku, popijając mrożoną herbatę i rozkoszując się prawdopodobnie jednym
z ostatnich upalnych dni tego lata.
Ramię w ramię z Jamesem.
-Będzie mi brakować tych ciepłych dni -wyznałam, zmieniając
pozycję na półleżącą. Słońce przyjemnie muskało moją skórę, kierując moje myśli
na wakacje z przyjaciółmi, których wspomnienie miało ciągnąć się za mną jeszcze
przez długi czas.
-Przypominają ci o Vegas, co?- zapytał James, kończąc pić
swoją herbatę.
Skinęłam twierdząco głową. Jego blond włosy w promieniach
słońca mieniły się złotymi refleksami, a ja nie mogłam oderwać wzroku od tej
pięknej twarzy, z której uśmiech nie znikał ani na chwilę.
-Patrz, jakie słodkie- wskazał na dwoje małych dzieci,
chłopca i dziewczynkę w ślicznej sukieneczce, biegających po parku z
labradorem.
-Są urocze- przyznałam nieco zdziwiona. Nigdy nie
posądzałabym Jamesa o zachwycanie się takim widokiem.
-Wiesz- spojrzał na mnie, napotykając na moje oczy,
wpatrzone w niego. -Chyba się zakochuję.
-Proszę?- wykrztusiłam, nie mogąc uwierzyć w słowa, które przed
chwilą padły z ust Jamesa. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak wielkiej ochoty
najzwyczajniej w świecie go dotknąć, pocałować namiętnie, wyznając mu tym, co do
niego od tylu lat czuję.
-W Nowym Jorku- odparł, a ja poczułam, jak moje wszystkie
nadzieje znikają bezpowrotnie, a w ich miejscu pojawia się wściekłość na siebie
i swoją bezgraniczną głupotę.
-Jest się w czym zakochać. -Starałam się nie dać po sobie poznać,
jaka jestem rozbita. -W jakim innym mieście znajdziesz ogromny park, tak spokojny
i kojący, pośród tych wszystkich drapaczy chmur, prawda?
-Tak. Sporo o tym myślałem, i chyba będę chciał zostać tu na
dłużej.
-A co z pracą?- zapytałam, choć tak naprawdę myślałam
jedynie o tym, że gdyby James faktycznie został w Nowym Jorku, moje szanse na
przemienienie tego, co powiedział na imprezie w czyny, wzrosłyby automatycznie
o sto procent.
-Zawsze mogę sobie znaleźć nową. Bycie barmanem w kasynie
nie jest szczytem marzeń i zdecydowanie nie trzyma mnie w Vegas. Właściwie nic
mnie już tam nie trzyma.
-A co trzymało do tej pory?- odważyłam się zapytać. Byłam
najlepsza w robieniu sobie fałszywej nadziei, która wbrew rozsądkowi ciągle
tliła się tam głęboko w sercu, czekając na odpowiednią chwilę, nawet pomimo
tego, iż mogła nigdy nie nadejść.
-Nieważne- odwrócił wzrok, skubiąc dłonią brzeg koca. Chciałam
poznać odpowiedź, chciałam, żeby mi powiedział. Żeby wciąż miał świadomość, że
jestem tu dla niego kiedy tylko mnie potrzebuje. I zawsze będę, bo od tego są
przyjaciele, chociaż ja zawsze chciałam czegoś więcej, i wiem, że w pewnym
momencie swojego życia James też chciał.
-Wiesz, gdybyś nie miał gdzie mieszkać, zawsze znajdzie się
u mnie kawałek wolnej podłogi- zaśmiałam się nerwowo, nie mogąc zdecydować się,
czy moje słowa powinny zabrzmieć jak poważna propozycja, czy bardziej jak żart.
-Millie, wyobrażasz sobie, jak by to było razem mieszkać?- Po
jego szerokim uśmiechu łatwo było wywnioskować, jak odebrał tą propozycję.
Miałam ochotę odpowiedzieć, że tak, wyobrażam sobie. Wyobrażam sobie, jak na
początku moglibyśmy czuć się odrobinę niezręcznie, przebywając stale w swoim
towarzystwie. Jak rano siadalibyśmy wspólnie przy moim plastikowym stoliku w
kuchni, pijąc kawę i jedząc tosty, a wieczorem oglądalibyśmy razem telewizję na
kanapie tak ciasnej, że nie byłoby możliwości, aby nasze ciała się nie stykały.
I dzięki temu, James uświadomiłby sobie, że miłości nie trzeba szukać daleko,
bo siedzi tuż obok, i tak pewnego dnia skończylibyśmy na moim materacu
pełniącym funkcję luksusowego łóżka, kochając się tak namiętnie, że pewnie
naćpany Spike wspomniałby o tym, że nie mógł się przez nas wyspać. A ja
odparłabym tylko, że po prostu nam zazdrości.
Jamesowi nie odpowiedziałam jednak nic.
-Miło, że mi to zaproponowałaś. -Popatrzył na mnie,
marszcząc brwi i próbując zrozumieć, dlaczego się tak zamyśliłam. -Mam już na
oku fajne mieszkanie, ale jakby coś, będę pamiętał, że mam gdzie się podziać.
-Zawsze, James- odparłam pełna powagi. -I jakbyś się nudził,
albo chciał pozwiedzać miasto, to możesz na mnie liczyć- dodałam.
-Na pewno skorzystam.W końcu przydałoby się nadrobić jakoś
ten ostatni rok.
-Tym bardziej, że znowu jesteśmy w jednym mieście- dodałam. Tak
bardzo chciałam wrócić do pewnego tematu, który być może istniał tylko w mojej
głowie, ale koniec końców i tak zabrakło mi na to odwagi.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę rozmawiając o Nowym Jorku, po
czym pozbieraliśmy nasze rzeczy i wyszliśmy z parku obiecując sobie, że wkrótce znów się zobaczymy.
-Kochanie, jak przepięknie wyglądasz! Ta sukienka jest chyba
szyta na miarę, prawda? Cudownie na tobie leży, a kolor podkreśla twoje
błękitne oczy. Zawsze wiedziałam, że masz dobry gust, zawsze. Moja mała córcia
tak wyrosła i stała się elegancką kobietą, aż łza się w oku kręci, kiedy tak na
ciebie patrzę.- Mama zachwycała się mną od dobrych kilu minut, co było samo w
sobie niezręczne, a kiedy doda się to, iż stałyśmy na środku jednej ze
sławniejszych restauracji na Manhattanie, sytuacja robiła się znacznie gorsza.
Z każdą minutą czułam się coraz bardziej zażenowana, tak samo jak towarzyszący
nam Antoine, który przyglądał się z boku, czekając aż zechcemy zasiąść do
obiadu. Nie miałam jednak serca brutalnie przerywać mamie tego momentu.
Widziałam łzy lśniące w jej niebieskich oczach, kiedy kawałek po kawałku
oglądała mnie jak rzeźbę w muzeum, chyba dopiero teraz uświadamiając sobie, jak
bardzo zmieniłam się przez te lata, które widziała mnie tylko na podsyłanych jej
zdjęciach.
-Może usiądziemy? Kelner już czeka, żeby tu podejść- wtrącił
w końcu Antoine, sprowadzając tym samym mamę na ziemię.
-Tak, oczywiście. -Zajęliśmy nasze miejsca przy stoliku, oni
obok siebie, ja naprzeciwko.
Kelner od razu doskoczył do nas, podając każdemu menu i
rozwodząc się nad fantastycznym smakiem dania dnia. Przemknęłam wzrokiem po
nazwach potraw, których cen wolałabym z całą pewnością nie poznawać, nawet mimo
tego, że nie ja miałam za to płacić. Zamiast tego zerkałam dyskretnie znad
karty na mamę i jej partnera. Przy jej gustownym ubiorze i starannie ułożonych
włosach, Antoine z gęstą brodą i długimi włosami zebranymi w kok przywodzący na
myśl uczesania samurajów, wyglądał dość ekscentrycznie. Zastanawiałam się, co
takiego zobaczyła w nim mama, że postanowiłam zostawić dla niego swoją rodzinę
i dawne życie. I czy żałowała czasami, że to nie jego spotkała w swoim życiu przed
moim ojcem.
-A ty na co masz ochotę, Amelio?- zapytała, wyrywając mnie z
zadumy.
-Wezmę to, co ty- odparłam, orientując się, że cała trójka
wraz z kelnerem, od dobrej chwili przyglądała mi się, oczekując na decyzję.
-No, kochanie. Mam nadzieję, że przemyślałaś sobie naszą
propozycję- podjęła, kiedy czekaliśmy na zamówienie.
-Owszem- odparłam.
-I?
-Zdecydowałam, że warto z tej szansy skorzystać.
-To wspaniale! Antoine, wspaniale, prawda?- Mama porażała
swoim entuzjazmem.
-Bardzo się cieszę- potwierdził, uśmiechając się nieśmiało.
-Jutro idziemy obejrzeć lokal, już sobie wszystko mniej więcej
rozplanowaliśmy, trzeba będzie jak najszybciej zacząć działać. Do końca
tygodnia zostaną dostarczone wszystkie dzieła, tak Antoine? Chyba tak mówili ci
mężczyźni z firmy transportowej. W każdym razie, galeria zostanie otwarta do
dwóch tygodni. Gdy już ustalimy termin, trzeba będzie oczywiście zająć się
poinformowaniem odpowiednich osób, ale to akurat na końcu. A ty, Amelio,
będziesz musiała wybrać obrazy, które chciałabyś wywiesić w galerii. Miejsca na
to nie będzie niestety za dużo, ale zawsze lepszy wróbel w garści niż gołąb na
dachu, jak to mówią. Jestem taka podekscytowana, to prawie jak rodzinny biznes,
czyż nie?
Skinęłam tylko głową, nie mając zamiaru wytykać jej, że
siedzący obok mężczyzna nie był dla mnie w żaden sposób rodziną. I dla niej też
nie.
Na szczęście kelner przyniósł nam jedzenie, co chociaż na
chwilę zatrzymało słowotok mamy.
Po obiedzie zupełnie odeszliśmy od tematu galerii,
zastępując go opowiadaniem mamy o kilku przygodach, jakie ostatnimi czasy
przytrafiły się jej w Australii, przeplatane moimi odczuciami co do Nowego
Jorku i życiu na własną rękę, na zachwycie nad piękną pogodą skończywszy.
-O, przepraszam was na sekundę. Muszę to odebrać- wyjaśniła,
wyciągając z torebki dzwoniący telefon i udając się do toalety, tym samym zostawiając
mnie ze swoim partnerem, który na dobrą sprawę odezwał się przez ten cały czas,
który spędziliśmy w restauracji, dosłownie dwa razy.
-Naprawdę cieszę się, że przystałaś na naszą propozycję-
powiedział w końcu, chyba zrozumiawszy, że cisza która zapanowała, jest dość
niezręczna.
-Ja również- odparłam. -Jestem bardzo wdzięczna, że zechciał
pan...
-Darujmy sobie- przerwał.-Mów mi po imieniu.
-W takim razie jestem wdzięczna, że w ogóle dałeś mi taką
szansę- dokończyłam. Antoine nie musiał od razu stawać się moim najlepszym
przyjacielem, ale dziecinnym byłoby go nienawidzić za to, że mama się w nim
zakochała. A było to widać, nawet po tych kilku latach.
-No, już jestem. -Wróciła z przepraszającym uśmiechem.
-Dzwonił ten facet od transportu, wszystko jest dopięte na ostatni guzik i, tak
jak obiecał, dostarczenie twoich rzeźb to kwestia dwóch, może trzech dni.
-Mam nadzieję, że przyjadą w jednym kawałku- odparł.
-Och, oczywiście, że tak. Nie masz się czym przejmować,
skarbie. Przewożą je tylko z drugiego końca świata- zaśmiała się, widząc jego
zasępioną minę.-Macie ochotę na deser?
-Ja dziękuję -odparłam.
-Ja też.
-No, to skoro już skończyliśmy, chyba mogę przejść do
jeszcze jednej rzeczy, o której chcieliśmy ci powiedzieć- zwróciła się do mnie.
-Uznaliśmy z Antoinem, że nasza przeprowadzka i otwarcie nowej galerii, to jak
kolejny etap w życiu, który trzeba jakoś specjalnie uświetnić, dodać coś w
rodzaju wisienki na torcie. Dlatego też uznaliśmy, że tylko jedna rzecz może to
jakoś przypieczętować i...-Spojrzała na niego, a ja już wiedziałam, co ma
zamiar mi powiedzieć, choć wolałabym się mylić. -Bierzemy ślub! Cieszysz się? Powiedz
coś, skarbie.
Patrzyłam na nią, ale jej słowa zupełnie do mnie nie
docierały. Czyli jednak przeczucie mnie nie myliło... Nie obchodziło mnie, jak
dziecinne to było, miałam ochotę powiedzieć, że jej jedynym mężem powinien być
mój ojciec i wyjść jak najszybciej. Wizja mamy w białej sukni, z tym mężczyzną
przy boku okropnie mnie bolała. Może nie powinna, może to nie było moje życie,
więc powinnam zaakceptować jej decyzję, ale nagle poczułam ogromną lojalność
wobec taty.
-Wspaniała wiadomość- wykrztusiłam w końcu, choć te słowa
wcale nie chciały przejść mi przez gardło. -Przepraszam, ale przypomniało mi
się, że mam coś ważnego do załatwienia i powinnam już iść- dodałam, wstając z
krzesła.
-Ale Amelio...
-Naprawdę przepraszam, zupełnie wypadło mi to z głowy. Muszę
iść. -Wypadłam z restauracji, jakby się paliło. Na ulicy ludzie zdawali się być
tacy rozpromienieni, korzystając z uroków tego słonecznego popołudnia, podczas
gdy ja pragnęłam w duchu jakiejś ulewy, która o wiele lepiej oddawałaby mój
nastrój. Wiedziałam jednak, że jest jedno miejsce, w którym czułabym się teraz
idealnie i bez wahania ruszyłam w tamtym kierunku.
-Wszystko w porządku?-zapytał Brandon, gdy bez słowa dołączyłam
do niego, siadając przy naszym stoliku i jednym łykiem wypiłam zamówioną chwilę
przedtem whisky.
-Nie bardzo- odparłam zgodnie z prawdą. -Ale potrzebuję
chwili, żeby to sobie wszystko poukładać.
-Dzień pełen wrażeń, co?
-Szkoda tylko, że zapowiadał się tak obiecująco, a skończył
jak zawsze- stwierdziłam gorzko.
-Więc może powinniśmy skupić się na tej pozytywnej części-
zaproponował, próbując uśmiechem zamaskować to, że od początku wydawał się być
zmartwiony. W przypływie egoizmu stwierdziłam, że może to z mojego powodu, i
jeśli była to prawda, bardzo wzruszyła mnie jego postawa. Ostatnio to on był
jedyną osobą, która zdawała się mną przejmować i właśnie to był główny powód,
dla którego zdecydowałam się przyjść tutaj, zamiast zamknąć w mieszkaniu, sam
na sam ze swoimi myślami.
-Racja - przytaknęłam. -Ładna dziś pogoda. -Chyba mimo
wszystko nie chciałam tak od razu przechodzić do rozmowy o moim życiu, znowu
wychodząc na tą nieszczęśliwą.
-Tak, może. Nie miałem okazji się nią nacieszyć, starając
się skontaktować z Taną. Ale przynajmniej zrobiłem jakiś postęp, tym razem się
do mnie odezwała.
-Naprawdę? To świetnie.
-Chyba niezbyt. Powiedziała, żebym przestał wydzwaniać, bo
zmieni numer.
-Och, przykro mi.
-Myślisz, że lepiej byłoby, gdybym przestał do niej dzwonić?
Nie chcę, żeby pomyślała, że z niej zrezygnowałem i dlatego się z nią nie
kontaktuję.
-Chcesz mojej rady?- zapytałam, nie do końca pewna czy
jestem odpowiednią osobą aby mówić ludziom, jak mają postąpić. -Daj jej kilka
dni spokoju, a później zadzwoń i poproś, żeby z tobą spokojnie porozmawiała.
-Brzmi rozsądnie- przyznał. -Wiesz, już nie chodzi tylko o
Tanę. Bardzo tęsknię za moimi chłopcami, nie widziałem ich już tyle czasu i nie
mogę sobie wybaczyć, że teraz mam czas, bo nie jestem w trasie, a tracę go
tutaj.
-No tak, zapomniałam, że masz przecież dzieci.
-I nie mogę zrobić nic, żeby się z nimi zobaczyć.
-Chciałabym być w stanie jakoś ci pomóc...
-I tak dużo dla mnie robisz, naprawdę. Właściwie to odnoszę
wrażenie, że jesteś jedyną osobą, którą teraz mam.
Spojrzałam mu prosto w oczy i poczułam coś dziwnego. Coś, czego
nie potrafiłam nazwać, ale co wywołało we mnie niepokój.
-Zabawne, bo mogłabym powiedzieć to samo- odparłam, wahając
się czy powinnam dodać coś jeszcze. A miałam mu do powiedzenia o wiele więcej,
jeśli byliśmy już przy szczerych wyznaniach. Wydawało mi się, że może jest
jeszcze na to za wcześnie, i że na dobrą sprawę wciąż jesteśmy dla siebie
nieznajomymi, ale czasami bywa tak, że spotyka się kogoś po raz pierwszy, a wydaje
się, że zna go całe swoje życie. Tak właśnie czułam się w towarzystwie
Brandona, przede wszystkim dlatego, że ciągle odnajdywałam w nim swoje cechy.
Ale był też inny powód, który do pewnego stopnia zaczynał mnie martwić. Im
więcej mówiłam mu o sobie, tym bardziej zaczynałam się uzależniać od jego
obecności. Już nie potrafiłam pomyśleć o spędzeniu wieczoru poza Gilbert’s. Może
to brzmiało zbyt poważnie, ale to miejsce i siedzący obok mnie mężczyzna, bardzo
szybko stali się dla mnie częścią dnia tak oczywistą, jak wstanie rano z łóżka
i wypicie kawy. Nie wyobrażałam sobie, żeby tego zabrakło.
I miałam wrażenie, że spotkaliśmy się w najlepszym z
możliwych momentów.
-O czym tak rozmyślasz?- zapytał, przyglądając mi się z
zaciekawieniem.
-Przepraszam, tyle się dziś wydarzyło, że na niczym nie
potrafię się skupić.
-Mów- uśmiechnął się zachęcająco.
-Nie wiem czy... Kiedy o tym myślę, moja reakcja wydaje mi
się mocno przesadzona, ale nic nie potrafię na to poradzić. Moi rodzice są już
wiele lat po rozwodzie i zdążyłam już do tego przywyknąć, przełknęłam też to,
że mama ma nowego partnera. Dzisiaj miałam w końcu okazję go poznać, byliśmy
razem na obiedzie, wszystko szło dobrze, zdawało mi się nawet, że będę w stanie
go polubić. Ale później mama postanowiła oznajmić mi...- zrobiłam pauzę, czując
jak łzy napływają mi do oczu. -Że wychodzi za niego za mąż. Pewnie powinnam być
przygotowana na taką ewentualność, ale gdy mi to powiedziała... Nie sądziłam,
że aż tak zaboli. Mogę się do ciebie
przytulić?- zapytałam wiedząc, że zaraz wybuchnę płaczem.
Zamiast odpowiedzieć, otoczył mnie swoimi ramionami,
pozwolił wtulić w pierś i gładząc ostrożnie po włosach, dał mi czas na uspokojenie
się. Ten jeden prosty gest był dokładnie tym, czego potrzebowałam. Nie
potrafiłam sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio czułam takie ukojenie, ale
wraz ze łzami wsiąkającymi w koszulę Brandona, pozbyłam się tych wszystkich
negatywnych emocji, które tłumiłam w sobie już zbyt długo.
-Przepraszam. To, co
teraz powiem jest bardzo głupie, ale przez ten cały czas wciąż liczyłam, że
stanie się jakiś cud. Wciąż miałam taką nadzieję, że wszystko potoczy się tak,
że pewnego dnia rodzice wrócą do siebie, ale najwyraźniej życie to nie
romantyczna komedia, a teraz kiedy mama chce wziąć ślub, to ostatecznie przekreśla
wszystkie moje nadzieje.
-Nie uważam, że to głupie- stwierdził, podając mi chusteczkę,
chociaż nie było to konieczne, gdyż zdążyłam otrzeć oczy o jego koszulę, na
której widniały teraz dwie mokre plamy. -Każdy pragnie, żeby jego rodzice byli
razem, to całkowicie normalne. Dzieciom zawsze jest ciężko patrzeć, jak matka
czy ojciec znajdują sobie kogoś innego. I wiek nie ma tu zupełnie znaczenia.
Dlatego chciałbym jak najszybciej pogodzić się z żoną, ze względu na naszych
chłopców.
-Sądzisz, że warto być z kimś tylko po to, by dzieci wychowywały
się w pełnej rodzinie? Oczywiście nie mówię o twoim przypadku.
-Chyba tak, nie wiem. Dużo zależy od sytuacji. Jedyne, czego
jestem pewien to to, że miłość zawsze pojawia się wtedy, kiedy najmniej się
tego spodziewasz. Może się zdarzyć tak, że nagle się skończy, nie będzie jej
przez wiele dni, miesięcy, lat, aż w końcu uczucie zapłonie, silne jak nigdy
przedtem. To dlatego warto dawać drugie szanse i dlatego całkowicie rozumiem
to, jak zareagowałaś na wiadomość o ślubie swojej mamy. Miłość jest najpiękniejszą,
ale zarówno najbardziej zaskakującą rzeczą, jaka może spotkać człowieka. A
najcudowniejsze jest właśnie to, że może nas spotkać dosłownie wszędzie. W
pracy, na wakacjach, koncercie, ulicy czy nawet w barze takim, jak ten. Możesz
sobie nie zdawać z tego sprawy, ale właściwie miłość jest bliżej, niż ci
się wydaje...
"(...) miłość zawsze pojawia się wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz."
OdpowiedzUsuń"Możesz sobie nie zdawać z tego sprawy, ale właściwie miłość jest bliżej, niż ci się wydaje..."
Jak blisko? :D:D
Rozdział jest po prostu, taki, codzienny, a tak pięknie ujęłaś sytuację w jakiej znajduje się Amelia!
No i Brandon.
Och, podoba mi się. Nic nie poradzisz;3