piątek, 31 sierpnia 2012

IV


Love is an ocean 
Wide enough to forget
Even when we think we can't



Obudziłam się na kanapie, z jakąś dziewczyną opartą o moje ramię i chłopakiem, który zrobił sobie z moich kolan poduszkę. Dobrą chwilę zajęło mi zebranie myśli i zorientowanie się, ze wciąż jestem w mieszkaniu Spike’a. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy, ale nikogo nie rozpoznałam. Więc tak to się skończyło, James nie wrócił. Tylko dlaczego? Co takiego powiedziałam? Albo czego nie zrobiłam? Miałam zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Nie wiedziałam dlaczego mnie zostawił, wiedziałam jedynie, że byłam bardzo rozczarowana jego zachowaniem. Wciąż słyszałam w głowie jego słowa, te, które od zawsze chciałam usłyszeć. To nie miało znaczenia, że wypowiadając je był pod wpływem alkoholu. W jego błękitnych oczach widziałam, że wszystko co mówił, było jak najbardziej szczere.
Delikatnie strąciłam z siebie śpiących na mnie ludzi, i uważając na tych, którzy zasnęli na podłodze, wróciłam do swojego mieszkania. W przeciwieństwie do tego, jak było piętro wyżej, tutaj zastałam jedynie Claire odsyłającą do domu ostatnich gości. Mimo to, na samą myśl o czekającym nas sprzątaniu, rozbolała mnie głowa. Wyjęłam z lodówki butelkę wody, chcąc jak najszybciej ugasić pragnienie i połknąć jakieś tabletki przeciwbólowe. Tak właśnie wyglądało dotrzymywanie złożonych samej sobie obietnic, że nie będę aż tyle piła.
-To już wszyscy. -Claire zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie, wydając westchnienie ulgi.
-Może tutaj tak- wzruszyłam ramionami. -Byłaś u Spike’a?
-Nie, nie miałam czasu tam zajrzeć.
-Żałuj, wszyscy śpią tam jak niemowlęta.
-Cóż, to już nie nasz problem, prawda? Trzeba tutaj posprzątać. -Położyła ręce na biodrach i przyjrzała się bałaganowi, jaki zostawili po sobie goście. -Zabierzmy się za to jak najszybciej, kumpel pożyczył mi auto, żeby pomóc z przeprowadzką i muszę mu je jutro oddać.
-Myślałam, że jeszcze trochę ze mną pomieszkasz- przyznałam.
-W przyszłym tygodniu chcę już móc przenieść się tam na dobre- odparł stanowczo.
-Jasne, rozumiem.- Nie rozumiałam. Zaczęłam odnosić nieodparte wrażenie, jakby Claire najzwyczajniej w świecie chciała ode mnie uciec, zupełnie się odseparować, całkiem zapominając o naszej przyjaźni. -A tak przy okazji, nie widziałaś nigdzie Jamesa?
-Masz na myśli...?
-Tak, jego.
-Wyszedł jeszcze w nocy, jakoś dziwnie się zachowywał.
-Och. -Poczułam w gardle ucisk, który najczęściej towarzyszy wstrzymywanemu płaczowi.
-Nie rób takiej miny, jakbym powiedziała ci, że się już nigdy nie zobaczycie. -Spojrzała na mnie z nieukrywaną pogardą, sprawiając, że poczułam się jeszcze gorzej.
-Po prostu myślałam, że będę mogła z nim spędzić trochę więcej czasu- odparłam, starając pozbyć się chęci rozpłakania się. Tak bardzo ucieszyłam się na wieść, że przyjedzie, po czym spędziłam z nim najwyżej godzinę, nie wyjaśniając sobie najważniejszych kwestii.
-To James ci nie powiedział?- Spojrzała na mnie z kpiącym uśmiechem. -No proszę, a podobno jesteś jego bliską przyjaciółką.
-Czego mi nie powiedział?- zapytałam zdziwiona.
-Nie wiem czy mogę... Może on nie chciał, żebyś się dowiedziała.
-Powiedz mi, Claire. Jesteś moją przyjaciółką czy nie?
-James zostaje w Nowym Jorku jeszcze dwa tygodnie.
-Naprawdę?- Nie mogłam w to uwierzyć. Co prawda, wspominał o urlopie, ale nie dał mi jasno do zrozumienia, że ma go zamiar spędzić właśnie tutaj.
-Tak wczoraj twierdził.
-Muszę do niego później zadzwonić. Wyszlibyśmy gdzieś razem albo...- W mojej głowie już rodził się plan, jak dobrze wykorzystać każdy z tych kilkunastu dni, w których miałam szansę, by słowa przemienić w czyny, i chociaż na chwilę być razem, tak naprawdę, jak kobieta i mężczyzna.
-Millie, daj sobie spokój- westchnęła Claire, widząc mój entuzjazm.
-Czemu?
-Nie rób z siebie takiej. Przejrzyj w końcu na oczy. Nie widzisz, że James po prostu cię nie chce?
-To ciekawe, bo wczoraj powiedział mi co innego. -Nie miałam zamiaru jej o tym wspominać, ale po takich słowach, musiałam jakoś zareagować.
-Co?- W życiu nie widziałam Claire tak zaskoczonej. -O Boże, Millie, czy ty naprawdę sądzisz, że skoro przez tyle lat miał cię gdzieś, to teraz nagle zmienił zdanie? Bo co? Bo nagle za tobą zatęsknił? Bo zobaczył, że nie będziesz zawsze przy nim? Proszę cię. Kiedy byłam w Las Vegas, ani słowem o tobie nie wspomniał. Wiem, że pewnie masz wciąż liczysz, że to dla ciebie tu przyjechał, ale im szybciej przestaniesz robić sobie niepotrzebną nadzieję, tym lepiej.
-Od kiedy go tak dobrze znasz, co?- Byłam na nią wściekła. Gdyby nie to, że wciąż tu mieszkała, wyrzuciłabym ją za drzwi.
-Wiem, że nie chcesz mnie słuchać, bo to prawda, a prawda boli, ale jako przyjaciółka, muszę ci to powiedzieć. Jeśli nie ja, to nikt inny tego nie zrobi. To nie jest łatwe, ale musisz go sobie odpuścić. Nie warto marnować swojego życia na kogoś, kto nie jest ciebie wart. Pomyśl o tym. Masz 22 lata, jesteś piękną, zdolną dziewczyną i gwarantuję ci, że znalazłoby się wielu facetów, którzy mogliby uczynić się w końcu szczęśliwą. Ale ty, spośród nich wszystkich musiałaś wybrać tego jednego, którego nie obchodzisz. Taka jest prawda, Millie. Nie interesuje mnie, co James ci powiedział. Czyny mówią głośniej niż słowa, a czy on kiedyś coś dla ciebie zrobił? Poświęcił coś, tak jak ty dla niego? Pamiętam, że na początku waszej znajomości mogło się wydawać, że coś z tego będzie. Ale skoro przez tyle lat nie było, to nie oczekuj cudów. Przestań żyć przeszłością, bo straciłaś przez niego już za dużo najlepszych lat. W końcu trzeba ruszyć naprzód. Dziewczyno, jesteś w Nowym Jorku. Pamiętasz chociaż, po co tu przyjechałaś? Żeby zostawić wszystko, co wydarzyło się w Las Vegas za sobą, żeby zacząć od nowa. Bez twojego ojca, bez Jamesa. Chciałaś się od nich uwolnić, tak? A  znowu wracasz do tego samego i ani się obejrzysz, znowu będziesz siedziała w swoim domu, słuchając kolejnej litanii o tym, jaka jesteś bezużyteczna. Tego chcesz? Chyba nie. Posłuchaj, kiedy się wyprowadzę, będziesz miała całe mieszkanie dla siebie. Wykorzystaj to. Maluj, szukaj okazji, żeby pokazać swoje prace. Nie uda się raz, drugi, trzeci, ale może za dziesiątym już tak. Nie pozwól, żeby twój talent się zmarnował. W końcu ktoś cię dostrzeże, jestem o tym przekonana. Ale nie zapominaj też o sobie. Zamiast marzyć o Jamesie, zacznij wychodzić do ludzi, nawiązywać nowe znajomości. Dawaj innym szanse, baw się. To, ze kogoś poznasz nie znaczy od razu, że musisz z nim być. Wcale nie ma nic złego w tym, że co tydzień będziesz miała innego. Któryś z nich okaże się w końcu właściwym. Życie jest piękne, nie daj jednemu facetowi sprawić, że myślisz inaczej. Zapomnij o nim, a wszystko zacznie się układać. To jego strata, że cię nie chce, nie twoja. Tyle lat miał szansę, ale jej nie wykorzystał. Najwyraźniej nie było to wam pisane. Przemyśl to, proszę cię. Zasługujesz na więcej, niż on mógłby ci dać. Wiem to, po prostu wiem. -Uśmiechnęła się ciepło. -No, a teraz idę poodkurzać w salonie. Samo się nie zrobi.
Zniknęła za drzwiami, a ja wciąż stałam z butelką wody w dłoni, nie chcąc przyznać przed samą sobą, ile w słowach Claire było bolesnej racji.

Autobus zatrzymał się na przystanku, otwierając drzwi na zupełnie niezachęcającą do wysiadania ulicę, skąpaną w strugach popołudniowego deszczu. Oczywiście w pośpiechu, z jakim wyszłam z mieszkania, nie pomyślałam o zabraniu ze sobą parasola i teraz musiałam za moją bezmyślność płacić. Mimo wszystko, deszcz był wtedy moim ostatnim zmartwieniem. Kiedy robiłyśmy z Claire porządki, uświadomiłam sobie, że nigdzie nie ma mojego szkicownika. Przeszukałyśmy dokładnie mieszkanie, sprawdziłam każdą torebkę i nic. Zniknął bez śladu. Wiedziałam, że jeśli nie ma go w domu, to istniało jeszcze tylko jedno miejsce, do którego można byłoby zajrzeć- Gilbert’s. Liczyłam, że z roztrzepania zostawiłam szkicownik na stoliku w ten wieczór, kiedy James zadzwonił i zapowiedział swój przyjazd.
Obawiałam się, że o tak wczesnej porze bar nie będzie jeszcze otwarty, ale kiedy przebiegłam przez ulicę i dotarłam do drzwi, nad którymi wisiał zielony szyld, okazało się, że nie miałam o co się martwić. Weszłam do środka. Tym razem lokal świecił pustkami.
-Przepraszam. -Zagadnęłam barmana, ustawiającego butelki na półkach. -Czy ktoś, albo pan, nie znalazł przypadkiem grubego, czarnego zeszytu ze złotym napisem na okładce? Wydaje mi się, że go tutaj ostatnio zostawiłam.
-Nie, nic takiego nie widziałem- odpowiedział.
-No trudno, dziękuję.
Było mi niesamowicie smutno na myśl, że chyba nie odzyskam mojego szkicownika. Zupełnie nie miałam pojęcia, gdzie jeszcze mogłabym go poszukać, ten bar był ostatnim z wytypowanych przeze mnie miejsc.
Wyszłam na zewnątrz, na wzmagającą się ulewę, wpatrzona w swój telefon. Pisałam Claire wiadomość, że po szkicowniku nie ma ani śladu.
-Ostrożnie. -Wpadłam na kogoś wchodząc po schodach.
-Przepraszam- odparłam automatycznie, zanim podniosłam głowę i zorientowałam się, że tą osobą jest mój ulubiony model. Zadziwiające, że zjawiał się tak wcześnie. Cóż, chyba naprawdę przesiadywał w barze od południa do nocy.
-Nic się nie stało. -Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie w nieśmiałym uśmiechu, choć ciężko było to dostrzec z uwagi na jego coraz gęstszy zarost. Nie wiem czemu, ale pomyślałam wtedy, że musi mieć jakiś dobry powód, żeby tak się zaniedbywać i spędzać tyle czasu, rozmyślając nad szklanką szkockiej.
Chciałam go wyminąć, ale zatarasował mi przejście.
-Właściwie to dobrze, że na siebie wpadliśmy- stwierdził, i widząc moją minę, szybko rozwinął swoją myśl. -Chyba znalazłem coś, co należy do ciebie.
-Szkicownik?- Poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić w reakcji na tą wiadomość.
-Może wejdziemy do środka?-zasugerował, przypominając mi tym samym, że wciąż pada, a my stoimy na tym deszczu, nie bardzo wiedząc, jak się zachować.
Zgodziłam się.
-Czego się napijesz?- zapytał, gdy podeszliśmy do baru. -Kawy? Coli? Może czegoś mocniejszego?
-Cola będzie okej- zapewniłam, siadając na moim stałym miejscu.
Po chwili przyszedł, położył szklanki na stoliku i usiadł naprzeciwko mnie, chyba nie do końca wiedząc, jak zacząć rozmowę.
-Więc... To twoje, o ile się nie mylę. -Sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej znajomy przedmiot. Podał mi szkicownik, a ja uśmiechnęłam się szeroko, czując pod palcami tłoczoną skórę jego okładki. -Zostawiłaś go wtedy, kiedy tak nagle wyszłaś rozmawiając z kimś przez telefon. Pomyślałem, że szkoda by było, gdyby się zgubił. Miałem go przy sobie już wczoraj. Nie przyszłaś, ale czułem, że w końcu się zjawisz. Poza tym, świetnie rysujesz.
-Zaglądałeś do środka?- zapytałam z wyrzutem.
-Wybacz, nie powinienem. -Wyglądał na zmieszanego.
Sama nie wiedziałam, co mam myśleć. Czułam się bardzo niezręcznie wiedząc, że widział te wszystkie szkice, których znaczna większość przedstawiała właśnie jego.
-Po prostu ciągle siedziałaś pochylona nad tym zeszytem i nie do końca wiedziałem, co robisz. To znaczy, może to dziwnie zabrzmi, ale przez jeden moment przemknęło mi przez myśl, że moja żona cię wynajęła, czy coś... Nieważne- zakończył, pewnie widząc moją minę. Zupełnie nie pojmowałam, co ten człowiek chciał mi powiedzieć. I nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć.
-Przepraszam, ale nie mam pojęcia, o co chodzi- odparłam, chowając szkicownik do torebki i szykując się do wyjścia. Coś w tym człowieku, i sposobie w jaki się na mnie patrzył, sprawiało, że dziwnie się czułam.
-Poczekaj- poprosił łagodnie. -Wyjaśnijmy to sobie. Nie wynajęła cię moja żona, tak? Nie pracujesz dla niej?
-Nie znam twojej żony- oświadczyłam. -I naprawdę niczego z tego nie rozumiem. Chciałam tylko odzyskać swój szkicownik.
-Rozumiem, wybacz. Zabrzmię pewnie niedorzecznie, ale kiedy zaczęłaś tu przychodzić i mi się przyglądać, a potem powiedziałaś, że jesteś z Las Vegas, wszystko ułożyło mi się w logiczną całość. Myślałem, że Tana mnie sprawdza, albo...- westchnął. -Ostatnio mamy mały kryzys, po tylu latach musiał w końcu przyjść, ale sam nie wiem, co robić. Nie wiem, czy słusznie postąpiłem. Nie chcę, żeby ona myślała, że po prostu uciekłem od niej i od problemów. Może gdybym został w domu...- popatrzył na mnie, jakby z nadzieją, że dam mu jakąś radę. -Właściwie nie wiem, po co zawracam ci tym głowę.
-Nie, nic nie szkodzi. Mam czas- zapewniłam, widząc jak desperacko poszukiwał on kogoś, z kim mógłby porozmawiać, zamiast spędzać kolejny wieczór, zapijając smutki. -Czasami dobrze jest powiedzieć o swoich problemach komuś, kogo to zupełnie nie dotyczy. To pozwala spojrzeć na sprawy z innej perspektywy. Poza tym, znalazłeś mój szkicownik. Teraz moja kolej, żeby zrobić coś dla ciebie.
Niemal usłyszałam, jak kamień spada mu z serca, gdy się do niego ciepło uśmiechnęłam. Pierwszy raz w życiu ktoś obcy wydał mi się o wiele bliższy, niż niejeden znajomy. Było to niesamowicie dziwne i równocześnie mocne uczucie, któremu całkowicie się poddałam. Może miało to związek z tym, że w jakimś stopniu nasze problemy były podobne i dobrze wiedziałam, co dzieje się w jego głowie, kiedy myśli o ukochanej osobie. Nic nie zbliża ludzi tak, jak odczuwanie tego samego bólu.  
-Masz rację, może kiedy to z siebie wyrzucę, poczuję się lepiej.
-Na pewno.
-Chodzi o to, że nigdy przedtem nie myślałem nawet o pewnych rzeczach, bo wydawały mi się oczywiste. Teraz jest inaczej. Zacząłem wątpić, a to chyba najgorsze, co może się przytrafić, gdy jakaś osoba dla ciebie bardzo wiele znaczy. Powiedziała mi, że wciąż zastanawia się czy jeszcze mnie kocha. A ktoś powiedział kiedyś...
-...że w chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze. -Dokończyłam cytat, nie będąc nawet pewną, kto jest jego autorem.
-Właśnie. W życiu nie spodziewałbym się usłyszeć od niej czegoś takiego. To dlatego wyjechałem, żeby dać jej czas na przemyślenie pewnych spraw. Odpocząć od siebie, zatęsknić i wrócić. Tego bym chciał.
Siedziałam i słuchałam, co miał do powiedzenia, zastanawiając się, jaki był powód tego wszystkiego. Co musiało się wydarzyć, skoro widziałam w jego przepełnionych smutkiem oczach, że kocha żonę. Nie wydawało mi się, że byłby w stanie ją zdradzić, na pewno nie.
W końcu zrobiło się tak późno, że zgodnie stwierdziliśmy, iż pora iść. Wyjaśnił, że mieszka w okolicy i postanowił poczekać ze mną na autobus.
-Przepraszam, że zająłem ci tyle czasu.
-Nie, dobrze było chociaż raz z kimś porozmawiać, zamiast tylko rysować- odparłam z serdecznym uśmiechem.
-Cóż, nie będę ukrywał, że byłem pod ogromnym wrażeniem twojego talentu.
Zarumieniłam się. Dobrze, że było ciemno i pewnie tego nie zauważył.
-Dziękuję.
-Cieszę się, że byłem w błędzie- dodał. -I że byłaś na tyle wyrozumiała.
-Jak już mówiłam, miałam wobec ciebie dług wdzięczności.
-Ale chyba nie znaczy to, że jutro, jeśli w ogóle przyjdziesz, nie będziesz już chciała razem posiedzieć? To znaczy, zrozumiem to, oczywiście.
-Pewnie przyjdę- odpowiedziałam. -Tylko mam nadzieję, że pozwolisz mi dalej rysować.
Pierwszy raz naprawdę szczerze i szeroko się uśmiechnął.
-Miło było poznać. -Mój autobus zatrzymał się na przystanku.
-Właściwie to nawet nie wiem, jak się nazywasz- odparł rozbawiony.
-Millie Harding. -Uścisnęłam jego dłoń, już wsiadając do pojazdu.
-Brandon Flowers- przedstawił się, a ja poczułam, jakby wszystkie elementy układanki nagle zostały dopasowane. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale nie zdążył tego dostrzec, gdyż kierowca zamknął drzwi autobusu.
Brandon Flowers, powtórzyłam w myślach. Wiedziałam, że skądś znam tą twarz. Usiadłam na najbliższym wolnym siedzeniu i uśmiechnęłam się sama do siebie. 
Życie bywało jednak zaskakujące.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

III

Don't you wake me up, I don't want this dream to...
End

 

Świtało. Mieszkańcy Nowego Jorku spieszyli się do pracy, a ja obserwowałam ich siedząc na schodach przeciwpożarowych i dopalając papierosa. Tej nocy nie zmrużyłam oka nawet na minutę, ale ani tego, ani faktu, że przód mojej ulubionej szarej koszuli nabrał teraz kolorów tęczy, nie żałowałam. Całkowicie poddałam się potrzebie tworzenia, która pochłonęła mnie na tak wiele godzin, że dopiero teraz, opierając głowę o poręcz schodów, poczułam zmęczenie i senność.
Zamknęłam na chwilę oczy.
-Millie! Millie! Jesteś?- usłyszałam swoje imię.
-Jestem. -Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam uśmiechniętego czarnowłosego chłopaka, wychylającego się przez balustradę. Spike, jedyny sąsiad, z którym kiedykolwiek miałam okazję porozmawiać i to tylko dlatego, że Claire odkryła, że może odsprzedać jej ecstasy.
-Masz chwilę?
-Jasne- potwierdziłam i usłyszałam, jak zeskakuje po metalowych stopniach. Usiadł obok mnie i od razu poczułam bijący od niego charakterystyczny zapach trawki.
-Co słychać?- zapytał. -Chciałem do ciebie wpaść wczoraj wieczorem, ale cię nie było. Albo wolałaś mi nie otwierać. -Uśmiechnął się.
-Nie było mnie- potwierdziłam.
-Czemu się w ogóle dziwię. Trzeba odkrywać uroki miasta po zmroku, szczególnie tutaj.
-Tak- przyznałam. -Jest co odkrywać.
Pomyślałam o barze, i o tym w jaki sposób go znalazłam.Może gdyby nie tamten natrętny facet, nigdy nie zwróciłabym uwagi na niepozorny zielony szyld. A co za tym idzie, nie odzyskałabym chęci do rysowania.
Nie byłam osobą religijną, ale od zawsze wierzyłam, że pewne rzeczy dzieją się nie bez przyczyny. Że spotykamy pewnych ludzi, jesteśmy w pewnych miejscach, ponieważ jest to część jakiegoś większego planu. Oczywiście wszystko można byłoby nazwać po prostu zbiegiem okoliczności, ale wolałam myśleć o tym, jako o czymś głębszym. To był najlepszy sposób, aby pogodzić się z pewnymi rzeczami i wciąż iść naprzód.
-A jak przygotowania do imprezy roku?-  Bez pozwolenia poczęstował się moimi papierosami. Od kiedy wypaliłam z nim skręta, najwyraźniej uznawał nas za najlepszych przyjaciół.
-Jakiej imprezy?- Uniosłam jedną brew i spojrzałam na niego pytająco.
Zaśmiał się.
-Nie musisz udawać, zostałem zaproszony- odparł, wydmuchując mi dym prosto w twarz.
-Spike, mów o co chodzi, albo zejdź mi z oczu.- Powoli traciłam cierpliwość do niego i jego dziecinnych gierek, na które nie miałam ani czasu, ani ochoty.
-Twoja koleżanka, Cindy, Carrie...
-Claire- poprawiłam go poirytowana.
-Byłem blisko. W każdym razie zadzwoniła do mnie, że tutaj wraca i jutro organizuje imprezę. Chciała, żebym załatwił jej trochę towaru i poprosiła, żebym ci go przekazał- wyjaśnił, wyciągając z kieszeni bluzy kilka foliowych torebek.
-Nic mi o tym nie mówiła, nie mam teraz kasy.
-Już przelała mi na konto. Dobrze to schowaj. -Podał mi woreczki, w których zapakowane były tabletki ecstasy i pokaźne ilości marihuany. Patrząc na to byłam pewna, że zapowiada się naprawdę duża impreza. Szkoda, że bez wcześniejszego zapytania mnie o zdanie.
-W porządku, dzięki. -Nie chciałam dać po sobie poznać, jak bardzo ta sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi. Oczami wyobraźni  widziałam tych wszystkich pijanych i naćpanych ludzi, których nawet nie znałam, kręcących się po naszym mieszkaniu i dotykających moich rzeczy. Już planowałam, gdzie można byłoby schować obrazy. Nie mogłam pozwolić, by komuś wpadł do głowy jakiś genialny pomysł poprawienia ich.
-Słuchaj, gwarantuję ci, że to najlepszy towar w mieście. Pięciogwiazdkowy, jak Hilton. Możemy przetestować tu i teraz.- Nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że Spike bardzo potrzebował towarzystwa i próbował wszystkiego, żebym zgodziła się posiedzieć z nim jeszcze chwilę.
-Tak z rana? Zostawmy to sobie na jutro- zasugerowałam, patrząc jak uśmiech znika z jego twarzy.
-W porządku, jutro. Ale pamiętaj, że się od tego nie wymigasz.
-Nawet nie będę próbować- obiecałam, wracając do mieszkania.
Marzyłam jedynie o położeniu się do łóżka, lecz najpierw musiałam  przebrać się w coś czystego i zatelefonować do Claire.
Znalazłam komórkę przy łóżku i zobaczyłam, że nie odebrałam dwóch połączeń od przyjaciółki. Czyżby nagle przypomniało się jej, że mieszkanie ma dwóch lokatorów i ja też mam coś do powiedzenia?
-Cześć, Claire. Dobrze, że dzwoniłaś bo właśnie dowiedziałam się od naszego prywatnego dilera, że jutro odbędzie się u nas jakaś impreza. Wiesz coś o tym?
-O, chciałam ci o tym powiedzieć, ale nie odbierałaś.
-Ale zadzwoniłaś mnie o tym poinformować kwadrans temu.
-Chyba się nie gniewasz?- zapytała, jakby z mojego tonu nie wywnioskowała, że jest to dość oczywiste.
-Nie. -Skłamałam. -Po prostu trochę mnie to zaskoczyło. Powiedzmy, że mieszkanie nie jest w stanie, w którym mogłybyśmy przyjąć gości.
-Właśnie dlatego chciałam z tobą wcześniej porozmawiać. Wracam jutro przed południem, więc przydałoby się ogarnąć wszystko trochę wcześniej. Posprzątasz?
-Proszę?- Chyba się przesłyszałam.
-Jakoś ci się odwdzięczę, obiecuję. To dla mnie bardzo ważne. Millie, przecież wiesz.
-No dobrze- zgodziłam się. -Ale to pierwszy i ostatni raz.
-Właśnie, co do ostatniego... Pamiętasz pewnie, jak miałyśmy się przenosić do Nowego Jorku i powiedziałam ci, że chciałabym mieszkać na Manhattanie. No a później wyszło jak wyszło i rzuciłam ten pomysł. Znalazłam dobrą ofertę. Przeprowadzam się.
-Na Manhattan?- Byłam szczerze zaskoczona. -I stać cię na to?
-Nie będę tam mieszkać sama. Jeśli znajdziesz coś mojego, kiedy będziesz sprzątać, to możesz wsadzić to do pudełka. Zaoszczędzę czasu na pakowaniu- zaśmiała się. -Muszę kończyć, do jutra.
Rozłączyła się, a ja wciąż stałam i gapiłam się w pustą przestrzeń, nie do końca wierząc w to wszystko, co przed chwilą usłyszałam. Nie chciałam, i nie miałam siły o tym myśleć. Tego było zbyt wiele, jak na początek dnia.
Zapominając o poplamionej koszulce, położyłam się na materacu, naciągnęłam kołdrę na głowę i od razu zasnęłam.

To był pierwszy wieczór od odkrycia Gilbert’s, kiedy siedziałam w barze z ołówkiem w dłoni i nie miałam najmniejszej ochoty rysować. Przenosiłam wzrok z pustej strony w szkicowniku na ludzi wchodzących do środka, to znowu na szkicownik i mojego modela, który dzisiaj wcale mnie nie inspirował do tworzenia. Ciężko było się skupić na czymkolwiek, tym bardziej, że grupka ludzi postanowiła urządzić tutaj przyjęcie urodzinowe i cóż, nie zachowywali się cicho.
Kończyłam pić już trzeciego drinka, cały czas rozmyślając o Claire i jej zachowaniu. Znałam ją od niemalże dziesięciu lat i traktowałam jako przyjaciółkę. Byłabym gotowa zrobić dla niej wszystko, a ona wystawiła mnie po raz drugi od kiedy wyprowadziłyśmy się z Las Vegas. Nie tak to sobie wszystko wyobraziłam. Nowy Jork miał być naszą wspólną przygodą z dala od domu, pierwszy raz na własny rachunek. A Claire, już tydzień po przyjeździe dała się namówić chłopakowi na Paryż. Byłam na nią zła, ale co miałam zrobić. Myślałam, że jest w nim bardzo zakochana, nie mogłam zabronić jej z nim być, w końcu to jej życie. Ale teraz, kiedy zawiodła mnie po raz drugi, i to dlatego, że zamarzyło jej się mieszkać w innej dzielnicy, nie miałam już dla niej usprawiedliwienia. Nie mieściło mi się w głowie, że była w stanie mi to zrobić. Nie po tym wszystkim, co razem przeszłyśmy. Skoro tak bardzo zależało jej na tej przeprowadzce, mogła to przedyskutować ze mną, ale oczywiście nie, łatwiej było mnie postawić przed faktem dokonanym. Miałam wrażenie, że od pewnego czasu, zamiast być przyjaciółką, stałam się dla Claire tylko ciężarem.
Przekartkowałam szkicownik, oceniając to, co dotychczas udało mi się narysować. Szczerze przyznałam przed samą sobą, że nie potrafiłam przypomnieć sobie ostatniego razu, kiedy byłam zadowolona z tego, co wyszło spod mojej ręki.
Zatrzymałam się na chwilę na chyba najlepszym szkicu przedstawiającym mojego modela wpatrzonego w szklankę whisky. Spojrzałam na niego, chcąc porównać to, co na papierze, z realną postacią siedzącą przy barze.
Uwielbiałam sposób, w jaki światło padało na jego sylwetkę, uwydatniając mięśnie ramion ukryte pod cienką koszulą, opalone przedramiona, duże dłonie i palce owinięte wokół szklanki z whisky. Postanowiłam, że właśnie tej części jego ciała poświęcę kolejną stronę szkicownika, i już miałam sięgać po odpowiedni ołówek, kiedy usłyszałam dzwoniący w mojej torebce telefon.
James.
Poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić, a dłonie stają się mokre od potu. Jego imię na wyświetlaczu było jak promień słońca przedzierający się przez ciemne chmury wszystkich przykrych wydarzeń tego dnia.
-Tak?- Głos mi zadrżał.
-Cześć, Millie- usłyszałam tą charakterystyczną chrypkę i mimowolnie się uśmiechnęłam. -Dobrze, że jeszcze nie śpisz.
-Żartujesz? To Nowy Jork, tu się nie śpi- odparłam, zerkając z dezaprobatą na ludzi siedzących przy sąsiednim stoliku i śpiewających ‘Sto lat’. Że też akurat w takim momencie...
-Właśnie słyszę, że dobrze się bawisz.
-Poczekaj chwilę- poprosiłam. -Muszę wyjść na zewnątrz.
Błyskawicznie chwyciłam za torebkę i szybkim krokiem opuściłam lokal. Byłam tak bardzo podekscytowana tym, że James do mnie zadzwonił, że nie wiedziałam nawet jak się nazywam.
-Już możemy rozmawiać- oznajmiłam.
-Świetnie. No, to opowiadaj co słychać.
-Wszystko po staremu.
-Nie jesteś zadowolona z przeprowadzki?
-Jestem- zapewniłam. -Nowy Jork jest fantastyczny i nie żałuję, że tu mieszkam, tylko czasami tęsknię za domem, za wami.
-Jasne, rozumiem. Właściwie skoro już o tym mówisz, to chciałem ci coś powiedzieć.
-Tak?- Poczułam, jak zasycha mi w gardle. Bardzo liczyłam na jakieś wyznanie, że jemu też mnie brakuje, że nie może przestać o mnie myśleć.
-Mam dwa tygodnie urlopu i postanowiłem go dobrze wykorzystać. Przylatuję do was jutro na imprezę.
-Naprawdę?- Tylko tyle byłam z siebie w stanie wykrztusić.
-Nie mogę doczekać się, aż znowu się zobaczymy.
-Tak, ja też- odparłam, czując jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy.
James nie był jak promień słońca, przebijający się przez chmury. Był rozganiającym je z prędkością światła huraganowym wiatrem.  

Nie wspomniałam Claire o telefonie od Jamesa. Od kiedy wróciła z Las Vegas, nie zamieniłam z nią więcej niż pięciu zdań na jakikolwiek temat, ale tego w szczególności wolałam nie poruszać. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że moja przyjaciółka doskonale wiedziała, że on przyjedzie, ale mimo to nie chciałam informować jej, że ja dowiedziałam się z pierwszej ręki.
James od zawsze był pewnego rodzaju tematem tabu, czułam to, ilekroć wspominałam o nim przy Claire. Nie było się chyba jednak czemu dziwić. Po tylu latach płakania jej w ramię z jego powodu, mogło w końcu stać się uciążliwe. Co prawda nigdy nie dawała tego po sobie poznać i zawsze, kiedy tego potrzebowałam, była przy mnie i pocieszała, ale w głębi duszy na pewno wielokrotnie przeklinała ten dzień, w którym James stanął na mojej drodze. Od kiedy go poznałam, nic nie było już takie samo. A Claire od początku ostrzegała mnie, że jeśli szybko czegoś z tym nie zrobię, to nie da mi to spokoju przez długi czas.
Teraz, patrząc na nią witającą kolejnych gości na progu naszego mieszkania, myślałam o tym, jak bardzo żałuję, że się nie pomyliła.
Powoli sączyłam wódkę z colą, niecierpliwie czekając na pojawienie się Jamesa. Czas mijał, zbierało się coraz więcej osób tańczących na środku salonu w rytm pulsującej muzyki, ja obserwowałam ich, czując jak zaczyna mi już szumieć w głowie. Nie chciałam się szybko upić, nie przed jego przyjściem. Miałam zamiar nacieszyć się jego obecnością, a nie przespać pół imprezy na kanapie, zupełnie nie kontaktując z rzeczywistością. Jednak ciężko było robić cokolwiek innego, kiedy, póki co, ze wszystkich osób w mieszkaniu znałam jedynie i Claire i Spike’a. I ani z jednym, ani drugim, nie miałam specjalnej ochoty się bawić.
Poszłam do kuchni zrobić sobie jeszcze jednego drinka i sprawdzić, czy nie trzeba donieść więcej alkoholu. W końcu, jak stwierdziła Claire, byłam współorganizatorką tej imprezy i też powinnam jakoś zadbać o gości. Nalałam do szklanki sok pomarańczowy i po chwili wahania zrezygnowałam z dolewania do niego czegoś mocniejszego. Jeszcze dwa drinki i byłoby po mnie. A ja naprawdę chciałam być w stanie porozmawiać z Jamesem na poważnie i z nadzieją, że nie weźmie moich słów za pijacki bełkot.
-Co tak na trzeźwo? Kumple wrobili cię w bycie kierowcą, co?- zagadnął wysoki blondyn, obserwujący mnie od kiedy weszłam do kuchni.
-Nie- odparłam z uśmiechem. -Tak się składa, że tutaj mieszkam.
-Claire, tak? Ja jestem Keith.
Uścisnęłam jego wyciągniętą dłoń.
-Nie, ja jestem ta druga. Amelia.
-Wybacz, znajomy mnie ze sobą przyprowadził i nie bardzo się orientuję. W każdym razie, miło poznać chociaż jedną z was. Może z tej okazji się ze mną napijesz?
-Właściwie to nie miałam zamiaru...-Chciałam się wymigać, i prawie by mi się to udało, gdyby w tamtym momencie do kuchni nie wszedł Spike.
-Millie!- Podszedł do mnie rozweselony. -Widzę, że mamy wspólnych kumpli. Jak leci, Keith?- Przybili sobie piątkę.
-Właśnie proponowałem koleżance, żeby się z nami bawiła- oznajmił blondyn.
-A, to się dobrze składa, prawda?- Spike objął mnie ramieniem i przeniósł wzrok na znajomego. -Millie obiecała mi, że razem dziś zajaramy. I niech sobie nie myśli, że się od tego wywinie. Chyba nie masz tego w planach, nie?
-Ja dotrzymuję słowa- odparłam, cały czas myślami będąc przy drzwiach, którymi w każdej chwili mógł wejść mój James.
-No to na co jeszcze czekamy? Wszystko co najlepsze szybko się kończy, pamiętajcie.
Poszłam za nimi, notując w głowie, że przydałoby się w końcu popracować nad asertywnością, której brak mógł mnie bardzo szybko i pewnie zgubić.

-Jeszcze jedna kolejka. -Butelka wódki wylądowała w mojej dłoni i nie miałam innego wyjścia, napiłam się i podałam dalej do siedzącego obok mnie Keitha. Poczułam, że to był o jeden łyk za dużo i zaraz cała zawartość mojego żołądka wyląduje na tanim dywanie w salonie Spike’a, do którego to mieszkania przenieśliśmy się razem z jego ekipą.
-Za chwilę wrócę- obiecałam, gdy ktoś zapytał gdzie się wybieram. Musiałam jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem.
Wyszłam na schody przeciwpożarowe, przeciskając się obok całującej się przy oknie pary i od razu zrobiło mi się lepiej, gdy poczułam na twarzy powiew wiatru. Stopień po stopniu, starając się utrzymać równowagę, zeszłam piętro niżej i jakimś cudem wślizgnęłam się do mieszkania. Ludzie tutaj wciąż mieli siłę tańczyć, szczerze ich za to podziwiałam.
Nawet nie myślałam o zostaniu w mojej sypialni, z góry zakładając, że materac zajmują już co najmniej dwie pary urządzające sobie małą orgię. Naprawdę by mnie to nie zdziwiło. Gdzieś jednak musiałam się podziać i wybór padł na wolny skrawek podłogi w rogu salonu, do którego jednak najpierw trzeba było się przedrzeć przez wciąż tańczące osoby. Że też musiałam doprowadzić się dzisiaj do takiego stanu.
-Hej. -Poczułam, jak ktoś stuka mnie w ramię. Odwróciłam się i w momencie wytrzeźwiałam.
-James. -Wtuliłam się w niego, wdychając przyjemny zapach jego koszuli i rozkoszując się bijącym od jego ciała ciepłem. Dopiero teraz naprawdę uświadomiłam sobie, jak bardzo mi go fizycznie brakowało. -Myślałam, że już nie przyjdziesz.
-Jestem tu od dawna. -Odkleiłam się od niego i spojrzałam w błękitne oczy. Był kompletnie wstawiony. -Szukałem cię nawet i pytałem Claire, ale powiedziała, że nigdzie cię nie widziała. Ale to już nieważne, przecież tu jesteś.
-Jestem. I ty też. - W tej euforii nie mogłam nawet pozbierać myśli i ułożyć logicznego zdania.
-Razem, w Nowym Jorku. Możesz w to uwierzyć?
-Nie- odparłam. -Kto by pomyślał...
-To szalone. Chcesz?-Podał mi skręta.
Zaciągnęłam się mocno i uśmiechnęłam się do niego. Był tak niewyobrażalnie przystojny, a przy tym tak namacalny, że aż bolało.
-Rozkręćmy tą imprezę, jak za dawnych lat. -Chwycił mnie za dłoń i wyciągnął na środek salonu, w tłum tańczących ludzi. Jeszcze chwilę temu nie miałam siły żyć, a teraz nie potrafiłam ustać w miejscu, jakby James tajemniczym sposobem dodał mi energii samą swoją obecnością. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, napawając się każdą cenną sekundą spędzoną razem.
Nie mam pojęcia, ile tak przetańczyliśmy, śmiejąc się do siebie i nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła, ale w końcu nadszedł taki moment, że kompletnie opadliśmy z sił. Wtedy też, nawet nie pamiętam jak, znaleźliśmy się  na górze w mieszkaniu Spike’a. Tutaj było nieporównywalnie ciszej  i mniej tłoczno, udało nam się nawet znaleźć kawałek wolnego miejsca na kanapie.
Gdy tylko usiadłam, zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie byłam jednak w stanie powiedzieć, czy jest to spowodowane nadmierną ilością alkoholu, czy może tym, że James i ja jesteśmy do siebie praktycznie przyklejeni. Jego bliskość zawsze tak dziwnie na mnie działała.
-Tęskniłam za tobą- wyszeptałam. -Wiem, że ostatni rok był dziwny i bardzo się od siebie oddaliliśmy, ale to nie zmieniło tego, co do ciebie czuję.
-Dużo się przez ten czas wydarzyło.
-Tak- potwierdziłam.
-Ciągle wydaje mi się, jakby minął miesiąc od naszych wspólnych wakacji. A kiedy to było...
-Trzy lata temu.
-Trzy lata, właśnie. Pamiętasz ognisko na plaży?
-A ty pamiętasz?- spojrzałam na niego zaskoczona. To podczas tego ogniska pierwszy raz się pocałowaliśmy. Jeszcze niedawno sama wspominałam tamten dzień, będąc święcie przekonaną, że on nie zaprząta sobie głowy takimi epizodami.
-To były dobre czasy- przyznał, niespodziewanie obejmując mnie ramieniem, a dłonią drugiej ręki biorąc mnie pod brodę. Wstrzymałam oddech.
-James. -Nie miałam pojęcia, jak zareagować.
-Chciałbym z tobą być-wyznał, nachylając się jak do pocałunku. Zatrzymał się jednak w pół drogi i patrzyliśmy sobie w oczy, tak głęboko, jak nigdy przedtem. Czułam, jakby czas stanął w miejscu, a jedynym dźwiękiem było równe bicie naszych serc.
-Co?- Uśmiechnęłam się. To był sen, to musiał być sen, ale jeśli tak, to ja rozpaczliwie nie chciałam się z niego obudzić.
-Ale wiesz jak jest...- Wstał z kanapy.
-Gdzie idziesz?- Czar prysł jak bańka mydlana. Już północ, Kopciuszku, wszystko co dobre, szybko się kończy.
-Zaraz wrócę- odparł.
-W porządku. -Uspokoiłam się, lecz wciąż nie mogłam pozbierać myśli. Wszystkie moje uczucia do Jamesa, tłumione przez te długie lata przybrały na sile i nie mogłam już dłużej się przed nimi bronić. Kochałam go tak bardzo, bardziej niż kogokolwiek przed nim i, jak dobrze o tym wiedziałam, kogokolwiek po nim.
Czekałam na niego, obiecał. Nie wrócił...

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

II

You've been up all night, and the night before
You've lost count of drinks and time


Od kilkudziesięciu minut leżałam w wannie, nie zważając na to, że woda dawno zdążyła wystygnąć, a po pachnącej pianie nie było już śladu. W tle Bon Iver śpiewał mi kolejną piosenkę o bolesnej miłości, a ja szeptałam znajome słowa, myśląc o Jamesie. Przeprowadzka do Nowego Jorku miała mi pomóc o nim zapomnieć, pozwolić odciąć się od przeszłości, zostawić ją za sobą i iść naprzód, ku lepszej przyszłości bez Jamesa. Póki co, działo się jednak zupełnie odwrotnie. Od kiedy zabrakło mi tego cienia nadziei, że miniemy się gdzieś na ulicy czy przez przypadek spotkamy na tej samej imprezie, co czasami miało miejsce w Las Vegas, zaczęłam za nim tęsknić bardziej, niż kiedykolwiek przedtem. Nie miał racji ten, kto powiedział, że najgorszą rzeczą na świecie jest siedzieć koło ukochanej osoby i wiedzieć, że ona nigdy nie będzie twoja. Nie, dużo gorszym uczuciem było przebywać setki kilometrów od niej, nie mogąc pozbyć się myśli, że może gdyby siedziałoby się przy niej dostatecznie długo, coś by się zmieniło. Tak właśnie czułam się w tym momencie, będąc sam na sam z tymi wszystkimi wspomnieniami. Nigdy nie twierdziłam, że bycie przy Jamesie z  wiedzą, że dla niego jestem w najlepszym razie przyjaciółką, było dla mnie łatwe, ale mogłam się z nim spotykać, słyszeć jego wiecznie zachrypnięty głos, widzieć ten promienny uśmiech, sposób, w jaki oblizuje wargi i przeczesuje dłonią włosy w odcieniu piaskowego blondu, czasami doświadczyć nawet dotyku jego ciepłych dłoni, poczuć zapach, a to wszystko sprawiało, że w głębi serca wciąż tliła się nadzieja. I nawet jeśli była jedyną rzeczą, jaka mi pozostała, to wolałam mieć ją będąc przy nim.
Podjęłam jednak decyzje, czy może raczej popełniłam błędy, jakkolwiek by je nazwać, dały się odczuć tak samo. Zdawałam sobie sprawę, że jest stanowczo za wcześnie na wyciąganie wniosków i zastanawianie się, co dalej zrobić z życiem. Od przeprowadzki minął zaledwie miesiąc. Po takim czasie nie należało spodziewać się cudów, tym bardziej, że cały zapał, jaki w sobie miałam przyjeżdżając tutaj, stanowczo za szybko ze mnie uleciał. Wiedziałam jednak, że wkrótce trzeba będzie się pozbierać, przestać zastanawiać się, co by było, gdyby i zająć się sobą. Liczyłam, że może powrót Claire jakoś zmotywuje mnie do działania i sprawi, że skupię się na tym, po co tu jestem, zamiast spędzać całe dnie w czterech ścianach, wpatrując się w obrazy, których nigdy nie będę w stanie dokończyć.
Nagle muzyka ustała i zrozumiałam, że leżałam w wodzie tak długo, że zdążyłam odsłuchać wszystkie piosenki z płyty. Cóż, to był chyba najwyższy czas, aby zakończyć kąpiel.  Leniwie wyszłam z wanny, wycierając się puszystym ręcznikiem i zakładając szarą, rozwleczoną bluzę. Zbliżał się już wieczór, ale wciąż było za wcześnie, żeby pójść do baru, więc musiałam znaleźć sobie zajęcie na najbliższą godzinę lub dwie. Nie miałam zamiaru spędzić tego czasu przed szafą, zastanawiając się co ubrać. Nie zależało mi na wyglądzie. Nie tam.
Weszłam do pokoju i od razu natrafiłam na  tą przeklętą sztalugę z czymś, czego nie dało się nazwać obrazem. Stanęłam przed nią uświadamiając sobie, że nawet nie pamiętam, jaki był mój zamysł, kiedy kładłam na płótno pierwszą warstwę farby. Jakikolwiek by nie był, teraz te bohomazy zupełnie do mnie nie przemawiały.Wpatrywałam się w kolorowe plamy, wspominając tych wszystkim malarzy, którzy nie zostali docenieni za swojego życia i umarli w przeświadczeniu, że są nikim. Nie chciałam tak skończyć, żaden artysta by nie chciał.
Usiadłam na fotelu, sięgając po torebkę, którą miałam ze sobą zeszłego wieczoru i wyjęłam z niej szkicownik. Spojrzałam krytycznym okiem na dwa rysunki wykonane w barze. Wyglądały dość niedbale z małą ilością detali, ale za to podobał mi się fakt, że udało mi się dość dobrze uchwycić światło i cień. Może to był właśnie pierwszy krok do pozbycia się niemocy, która mnie ostatnio ogarnęła. Szczerze na to liczyłam, bo pierwszy raz od długiego czasu byłam tak podekscytowana wizją tworzenia. Chciałam już siedzieć w barze, przy kuflu piwa z malinowym sokiem, i rysować wszystko po kolei. Uwieczniać  na papierze trudną do uchwycenia atmosferę tego wyjątkowego miejsca, dla którego czas zatrzymał się gdzieś w połowie zeszłego stulecia.
Trzeba naostrzyć ołówki...


Idąc do baru w poniedziałkowy wieczór, byłam przekonana, że będzie on świecił pustkami, a moimi jedynymi towarzyszami zostaną emeryci znudzeni przesiadywaniem przed telewizorem. Jednak z momentem wejścia do środka zobaczyłam, jak bardzo byłam w błędzie. Oczywiście, przy swoim stoliku dziadkowie grali w karty, zupełnie jakby byli stałym elementem wystroju tego miejsca, ale jak na moje oko, wokół siedziało jeszcze więcej osób niż poprzedniej nocy. Szybko spostrzegałam, że mój stolik z wczoraj zajęli jacyś ludzie, więc po zamówieniu drinka musiałam rozejrzeć się za innym miejscem. Znalazłam je na lewo od baru, tuż przy ścianie i z doskonałym widokiem na cały lokal. Wprost wymarzone miejsce dla kogoś, kto niekoniecznie przyszedł tu tylko na piwo. Usiadłam na miękkim krześle obitym czerwoną tapicerką i wyjęłam z torby szkicownik.
Nie od razu chwyciłam za ołówek. Na początku jeszcze raz przyglądnęłam się temu, co narysowałam dzień wcześniej i zastanowiłam się, na których elementach wnętrza warto byłoby się skupić. Miałam dużo czasu i pustych kartek do zapełnienia, dlatego mogłam siedzieć tutaj dopóki właściciel nie dojdzie do wniosku, że najwyższa pora zamykać.
Podniosłam wzrok znad szkicownika i od razu go zauważyłam. Stał tam, jak wczoraj, oparty o bar i ze szklanką whisky, mieszając w niej i sprawiając, że kostki lodu postukiwały o jej ścianki. Światło padało idealnie na jego twarz z profilu. Był wpatrzony w trzymaną w dłoni szklankę i nie dało się oprzeć wrażeniu, że coś go trapi.  Zastanawiałam się czy też jest stałym bywalcem tego baru, jednak trudno było to oceni, gdyż nikt nie zwracał tu na nikogo uwagi. Każdy miał swój powód, by tu przebywać, i każdy zdawał się szanować to, że są ludzie, którzy nie lubią dzielić się swoimi zmartwieniami z innymi. Nie ukrywam, że bardzo mi się to podobało. Mogłam spokojnie rysować, nie przejmując się natrętami koniecznie chcącymi zobaczyć, co robię.
Sięgnęłam w końcu po odpowiedni ołówek, spojrzałam na mojego modela i zaczęłam szkicować. Perfekcyjnie prosty nos, wąskie usta, trzydniowy zarost na policzkach, niedbale ułożone włosy. Miał w sobie coś intrygującego, coś co sprawiało, że nie mogłam przestać mu się przyglądać.
Coś, co kazało mi wierzyć, że jeśli przyjdę tu następnego dnia, on także będzie stał przy barze czekając, aż zapełnię mój szkicownik jego portretami.


I faktycznie tak było. Już kolejny wieczór z rzędu spędzałam w Gilbert’s, popijając kolorowe drinki i rysując. Od dawna nie czułam takiej chęci, nie, potrzeby tworzenia, że ołówek wręcz sam sunął po kartce. A mój model wciąż siedział w tym samym miejscu, sącząc whisky i zachęcając mnie do poświęcania mu kolejnych stron mojego szkicownika.
Tym razem, chociaż ciężko było mi się skupić na kimkolwiek innym, postanowiłam wykonać rysunek starszych panów grających w karty, którzy zauważyli, że pojawiam się często w barze i zapytali czy nie chciałabym do nich dołączyć. Odmówiłam jednak grzecznie, bo gdybyśmy zagrali w pokera, musieliby mi oddać całą swoją emeryturę. Tak to jest, kiedy pochodzi się z Las Vegas.
Kiedy jednak wypiłam drinka i spojrzałam na szkic, doszłam do wniosku, że potrzebuję chwili przerwy. Po tylu dniach intensywnego rysowania zaczynał boleć mnie nadgarstek. Rozmasowałam go drugą dłonią, lecz niewiele to pomogło. Sięgnęłam do torebki i odszukałam w niej paczkę papierosów. Na co dzień raczej nie paliłam, raczej tylko na imprezach, ale zawsze miałam przy sobie paczkę marlboro, tak na wszelki wypadek. Czasami podczas malowania nachodziła mnie chęć na papierosa, i tak samo czułam się w tej chwili, dlatego wyszłam na zewnątrz. Wspięłam się po tych kilku stopniach i oparłam o balustradę. Znowu było zimno, a ulica, nie licząc kilku osób stojących na przystanku autobusowym, praktycznie pusta. Tym razem poszłam jednak po rozum do głowy i byłam ubrana zdecydowanie bardziej odpowiednio do pogody. Wyjęłam z paczki papierosa i spostrzegłam, że moja cała prawa dłoń jest brudna od ołówka. Cholera, pewnie nawet nie miałam przy sobie chusteczek. Znowu wsunęłam dłoń do torebki, przeszukując kieszonki w poszukiwaniu zapalniczki. Znalazłam ją po dłuższej chwili, lecz szybko okazało się, że nie działa. Z papierosem w ustach rozejrzałam się dookoła. Mogłam podejść i zapytać kogoś na przystanku czy nie mógłby mi pożyczyć swojej, ale byłam typem osoby, która jeśli naprawdę nie musi, nie wchodzi w interakcje z obcymi ludźmi. Zdecydowałam się zatem jeszcze raz spróbować, oczywiście bez rezultatu.
-Palenie szkodzi zdrowiu- usłyszałam w momencie, kiedy przed moim nosem pojawiła się dłoń z zapalniczką.
-O, dzięki- wykrztusiłam, zrozumiawszy, że gapię się na mojego wybawcę stanowczo za długo. Nie było jednak łatwo przestać, zważając na fakt, że stał przede mną mój model z baru, a ja, jak zwykle w takich sytuacjach, nie miałam pojęcia co powiedzieć. Dlatego też usilnie starałam się patrzeć na cokolwiek innego, byle nie jego twarz i próbowałam wyjaśnić niezręczną ciszę tym, że jestem zajęta zaciąganiem się papierosem.
On, stanąwszy obok, również zaczął palić, a ja zerkałam ukradkiem, nie mogąc do końca uwierzyć. Nie chodzi tylko o fakt, że dopóki siedział wpatrzony w swoją szklankę whisky, wydawał mi się taki nierealny. Bardzo mi kogoś przypominał, ale za nim nie mogłam przypomnieć sobie kogo. Nie miałam pamięci do twarzy.
-Trochę chłodno, co?- zagaił, chcąc najwyraźniej pozbyć się dziwnego napięcia wiszącego w powietrzu.
-Trochę- potwierdziłam dyskretnie lustrując go od góry do dołu. Miał na sobie czarne buty, jeansy i jasną koszulę z krótkim rękawem. Faktycznie, mogło mu być chłodno.
Wydmuchałam dym w ciemność nocy i oblizałam usta. Ciągle wydawało mi się, że mężczyzna stara się nawiązać ze mną kontakt wzrokowy, ale nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Czułam się onieśmielona, jak zawsze w towarzystwie osobników przeciwnej płci.
-Nie przywykłem do tego- wyznał, gasząc papierosa o balustradę.
-Cóż, to tak, jak ja. Jestem przyzwyczajona do bardziej pustynnego klimatu. -Nie mam pojęcia, dlaczego cokolwiek mu o sobie powiedziałam. W końcu byliśmy dla siebie obcymi ludźmi, chociaż w pewnym sensie był mi bliższy, niż mógłby przypuszczać.
-Daj mi zgadnąć, jesteś z Arizony, tak?
Zgasiłam papierosa i pierwszy raz spojrzałam mu prosto w oczy.
-Pudło. Nevada.- Zeszliśmy po schodach, a on przepuścił mnie w drzwiach jak prawdziwy dżentelmen. -Las Vegas, dokładniej rzecz ujmując.
-To ciekawie się złożyło- stwierdził, nie rozwijając jednak myśli.
Korzystając z tego, że staliśmy już przy barze postanowiłam zamówić jeszcze jednego drinka. On usiadł na swoim miejscu, ja wzięłam szklankę i wróciłam na swoje. Nie odezwaliśmy się do siebie już słowem.
Raz tylko, gdy oderwałam się na chwilę od rysowania zauważyłam, że na mnie zerknął, uśmiechając się przy tym serdecznie. Odwzajemniłam uśmiech. Jedyne czego się obawiałam, to że pewnego razu podejdzie do mnie pytając, czy mógłby się przysiąść lub postawić mi drinka.
Nie chciałam tego, nie chciałam, żeby ktoś zakłócał mi spokój w tym miejscu. Tutaj byłam tylko ja, szkicownik i ołówki. Nikogo więcej w tym trójkącie nie potrzebowałam.


Wróciłam do domu w środku nocy, pierwszy raz od dłuższego czasu z poczuciem, że naprawdę chce mi się spać. Szybko umyłam się i przebrałam w luźną koszulkę, gotowa położyć się na moim tak zwanym łóżku i w końcu zasnąć.
A może nawet śnić, co nie zdarzyło mi się już od miesięcy.
Zapaliłam światło w sypialni i oczywiście pierwszą rzeczą, jaką ujrzałam, byłam sztaluga rozstawiona na samym środku pomieszczenia. Stanęłam przed nią i spojrzałam zrezygnowana na nic nie przedstawiające plamy farby rozsmarowane na płótnie.
Tym razem jednak było inaczej, jakby gdzieś w mojej głowie w końcu zaświtała idea, co z tym zrobić. To było coś silniejszego ode mnie, coś, co kazało mi natychmiast sięgnąć po farby i chociaż spróbować.
I tak, z pierwszym pociągnięciem pędzla nagle zapomniałam, jak bardzo chciało mi się spać.