piątek, 12 października 2012

VIII

It's just like the love
The one that's never been enough.

Tamtej nocy nie wróciłam do galerii, chociaż Claire usilnie starała się ze mną skontaktować, zostawiając mi na poczcie głosowej chyba dziesięć wiadomości. Nie miałam jednak siły nawet napisać jej, że źle się poczułam i poszłam do domu, czy coś w tym stylu. Wiedziałam, że nie jest ona jedyną osobą, przed którą przyjdzie mi się tłumaczyć ze swojego niespodziewanego zniknięcia, ale nie było to moim zmartwieniem, przynajmniej nie tym największym.
Nie zmrużyłam oka ani na chwilę, myśląc o Brandonie. Kto by przypuszczał, że sprawy między nami przybiorą tak niespodziewany obrót? Było to zaskakujące, biorąc pod uwagę to, jak zaczęła się nasza znajomość. Może wyolbrzymiałam i za bardzo się przejmowałam, w końcu przytrafił się nam tylko jeden moment, w którym na szczęście w porę zdołałam się powstrzymać. Ale to, co mnie martwiło, nie było tylko kwestią momentu. Prawda była taka, że nawet przed tym incydentem darzyłam Brandona szczególnymi uczuciami i zaskoczyło mnie, że umiałam się tak otworzyć przed kimś, kogo tak krótko znałam. Po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że było to kwestią spotkania go w takim, a nie innym momencie mojego życia. W jego osobie znalazłam wszystko, czego potrzebowałam. Dał mi wsparcie, na które nie mogłam liczyć u przyjaciół i właśnie z tego powodu tak szybko zagościł w moim sercu.
Mogłam znajdować sobie tysiące tłumaczeń, dlaczego stało się tak, a nie inaczej, lecz nic nie zmieniało tego, że jakkolwiek nazwać uczucie, które żywiłam do Brandona, było ono złe. Złe przede wszystkim dlatego, że przez całą znajomość starałam się przekonać go by walczył o żonę, a teraz moje zachowanie wcale tego nie odzwierciedlało. Wręcz przeciwnie. Jakaś część mnie  podpowiadała mi, że tak naprawdę chcę go teraz dla siebie. Chcę tego uczucia, które zostało już zarezerwowane dla innej kobiety. Nic nie mogłam na to poradzić, chociaż może było to jedynie kwestią tego, że nie starałam się wystarczająco. Tak czy inaczej, fakty były takie, że Brandon nie był już dla mnie jedynie znajomym z Gilbert’s. Stał się kimś, kogo myślałam, że James nigdy nie zastąpi. A jednak.
Znałam tylko jeden sposób, by powstrzymać się od zrobienia tego, czego mogłabym, a wręcz na pewno, bym żałowała. Musiałam odizolować się od Brandona, bo pozostanie w kontakcie nie dość, że w byłoby ciężkie zważając na uczucia względem niego, to w końcu wiadomo, do czego by doprowadziło.  
Wiedziałam, że nie będzie to proste i bezbolesne, bo brak kontaktu z Brandonem był dla mnie równoznaczny z brakiem kontaktu z najbliższą osobą, jaką w tamtym momencie miałam. Starałam tłumaczyć sobie, że powinnam teraz całą energię włożyć w próbę  pokazania Jamesowi, że mogę być dla niego kimś więcej, niż przyjaciółką, ale kiedy myślałam o nim i zestawiałam go z Flowersem, ten drugi kompletnie przyćmiewał pierwszego. Nie wiedziałam, dlaczego zawsze musiałam mieć takiego pecha i obdarowywałam uczuciem mężczyzn, których nie mogłam mieć z takich czy innych przyczyn.
W każdym razie, zaprzestałam mojego rytuału spędzania wieczorów w Gilbert’s. Trzy dni nie postawiłam tam stopy i trzy dni nieustannie towarzyszyło mi uczucie, że czegoś mi brakuje. Wiedziałam czego, czy może raczej kogo. To było oczywiste, lecz walczyłam ze sobą, koncentrując się na pracy w galerii, która polegała tylko na siedzeniu za biurkiem i byciu miłym dla osób, które sporadycznie wchodziły do środka, bardziej by pooglądać dzieła, niż je kupić.
Nie miałam pojęcia, ile jeszcze dam radę tak funkcjonować, ale to było jedyne słuszne rozwiązanie. I tego chciałam się trzymać.

Siedziałam w galerii popijając karmelową kawę ze Starbucks, którą Claire przyniosła niedawno, wpadając na chwilę poplotkować.
-No to jak, powiesz mi w końcu, dlaczego tak zniknęłaś z otwarcia?- wypytywała, nie dając wiary w historyjkę o moim złym samopoczuciu.
-Daj spokój. Ile jeszcze masz zamiar drążyć ten temat?
-Aż powiesz mi prawdę- odparła, uśmiechając się do mężczyzny w średnim wieku, który zaglądał do środa przez witrynę.
-Jeśli tak bardzo cię to męczy, to ci powiem. Skłamałam, że źle się poczułam, bo wynikły pewne okoliczności i musiałam zareagować, okej?
-Więcej szczegółów proszę.
-Jezu, Claire. Ty się nigdy nie poddasz, prawda?
-Chodzi o tego faceta, którego kazałaś mi wypatrywać?
-A dasz mi spokój, jeśli odpowiem?
-Zastanowię się.
-Tak, chodzi o niego. I uprzedzając twoje kolejne pytania, on jest tylko moim znajomym, nikim więcej.
-Jasne, zawsze się tak mówi. James też jest ponoć tylko twoim przyjacielem.
-Nie mam ochoty o tym rozmawiać- ucięłam. Myślenie o nich dwóch na raz, to zdecydowanie nie było to, czego potrzebowałam.
-Okej, do niczego cię przecież nie zmuszam.
-Skoro widzisz to w ten sposób...
-Czepiasz się, jakby było o co.
-Jest. Bo ty zawsze musisz wszystko wiedzieć, nie wspominając o tym, jak zachowujesz się za każdym razem, kiedy jesteśmy gdzieś w trójkę.
-A jak niby się wtedy zachowuję?
-Ciągle robisz jakieś głupie aluzje, nie próbuj udawać, że tak nie jest.
-Chyba jesteś na tym punkcie przewrażliwiona, Millie. Poza tym, nie sądzisz, że on przez te lata zdążył zrozumieć, że coś do niego czujesz? Wiem, że nie jest geniuszem, ale do idiotów też nie należy. I może to najlepszy argument na to, że powinnaś skończyć o nim myśleć.
-Łatwo tak dawać rady, co? Powiedzieć, żebym dała sobie z nim spokój, żebym w jeden dzień zapomniała o tym, co się wydarzyło- odparłam, będąc bliska wyproszenia jej z galerii. Jej obecność, której jeszcze całkiem niedawno tak chciałam, teraz stała się wysoce niepożądana.
-Tylko, że nic się nie wydarzyło i o to chodzi.
-Nie wiesz tego, Claire. Nie wiesz.
-Tak? No to mnie w końcu oświeć.
-Cokolwiek nie powiem, ty i tak wiesz swoje, więc to mija się z celem. Jak z resztą cała ta rozmowa.
-Skoro tak twierdzisz. W sumie to twoje życie, nie wiem po co się wtrącam.
-No właśnie.
-Już nie będę, i nie będę też tego robić, kiedy po raz kolejny cię odrzuci. A teraz chyba już pójdę, bo najwyraźniej mnie nie potrzebujesz. Cześć. -Wzięła swoją torebkę i kawę, i wyszła, trzaskając drzwiami najmocniej, jak tylko się dało .
Nie przejęłam się tym ani trochę, wręcz przeciwnie. Ucieszyłam się,  że sama postanowiła wyjść, a ja nie musiałam bezpośrednio przykładać do tego ręki. Miałam wystarczająco dużo spraw na głowie, żeby dokładać do nich jeszcze ją, tym bardziej, że wszystko co powiedziałam o jej stosunku do mojego niestety nieistniejącego związku z Jamesem, było prawdą. Claire ostatnio zachowywała się, jakby chciała zrobić wszystko, żebym w końcu odpuściła, ale ja nie mogłam, kiedy był tak blisko. Po prostu nie mogłam przepuścić takiej okazji, nawet w obliczu ostatnich wydarzeń. Byłam pewna, że żałowałabym tego bardziej, niż czegokolwiek innego, na co nie miałam wystarczającej odwagi.

Byłam bardzo naiwna sądząc, że unikanie pewnych ludzi sprawi, że wszystko powróci na właściwe tory. Właściwie to, że znowu byłam praktycznie sama, jeszcze bardziej komplikowało sytuację.  Czułam, jak z każdym mijającym dniem cofam się wstecz, wracając do punktu wyjścia, i tym razem nie miałam już nikogo, kto pomógłby mi znowu ruszyć naprzód. Miałam wrażenie, że moje życie zaczyna staczać się po równi pochyłej, coraz niżej i niżej, i jeżeli czegoś z tym nie zrobię, nie będę już miała możliwości powrotu na szczyt. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że sama do tego doprowadziłam i nie było nikogo oprócz mnie, kogo mogłabym winić za to, co się zdarzyło. Ale nawet zdając sobie z tego sprawę, brakowało mi odwagi na jakiekolwiek działanie. Bałam się nawet stanąć twarzą w twarz z Brandonem, żeby przekonać si czy pamiętam cokolwiek z tamtej nocy, którą tak bardzo się przejmowałam. I czy to wszystko zdarzyło się naprawdę, czy może rozegrało jedynie w mojej wyobraźni.
W końcu nadszedł ten moment, kiedy nie mogłam już dłużej ze sobą walczyć i zdecydowałam się pójść do Gilbert’s, porozmawiać z Brandonem, jakby nigdy nic się nie stało, bo może taka była prawda, i zrzucić z siebie ten ciężar, który nosiłam stanowczo za długo.
Wybrałam ciepły wieczór, prawie tydzień od otwarcia galerii, i stanęłam przed dobrze mi znanymi drzwiami, nad którymi wisiał zielony szyld. Miałam jeszcze czas, a przede wszystkim ochotę, żeby się wycofać, zrezygnować z tego pomysłu i wrócić do mieszkania, pogrążając się coraz bardziej w samotności. Musiałam jednak zebrać się w sobie i wejść do środka, zanim się na dobre rozmyślę. Nacisnęłam na klamkę, i z sercem chcącym wyskoczyć mi z piersi, szybko przebiegłam wzrokiem po jakże znajomym mi wnętrzu. Nie wiedziałam, co właściwie powinnam poczuć, gdy okazało się, że Brandona nie ma na naszym miejscu, ani też nigdzie indziej. Nie było to w każdym razie uczucie ugi, na które tak bardzo liczyłam. To był najwyraźniej ostateczny dowód na to, że muszę z nim porozmawiać, jeśli chcę uwolnić się od dręczących mnie pytań i wątpliwości.
Żałowałam tylko, że skoro już zdecydowałam się przyjść, zabrakło jego. Wyszłam z baru, podejmując decyzję o wieczornym spacerze do domu. Gdzieś w głębi duszy liczyłam, że może niespodziewanie wpadnę na niego na ulicy, chociaż to prawdopodobieństwo oscylowało gdzieś w granicach zera. Szkoda, że nigdy pomyśleliśmy o tym, by wymienić się numerami telefonów. Wiedziałam co prawda, gdzie Brandon mieszka, ale odwiedzenie go w domu byłoby chyba lekką przesadą, na którą i tak nigdy bym się nie zdecydowała.
Idąc ulicą, zaczęłam zastanawiać się, dlaczego Brandona nie było w Gilbert’s. Od kiedy go poznałam, wydawało mi się, że tak jak dla mnie, również dla niego był to pewien rodzaj rutyny, tak jak poranna kawa. Przychodząc do baru miałam znaleźć odpowiedzi, tym czasem jego nieobecność spowodowała, że przybyło jedynie pytań. Miałam tylko nadzieję, że nic poważnego się nie wydarzyło, że po prostu nie miał czasu przyjść, albo, chociaż byłoby to dla mnie ciosem, wrócił do Las Vegas walczyć o swoje małżeństwo.
Weszłam do mieszkania, rzuciłam klucze na szafkę w przedpokoju i miałam zamiar pójść się położyć, ale wciąż mając w myślach Brandona, naszła mnie nagła potrzeba malowania, której już dawno nie miałam okazji poczuć. W mojej głowie pojawił się pomysł, który wymagał natychmiastowej realizacji, więc od razu chwyciłam za farby. Wybrałam odpowiednie kolory, i pociągnięciami pędzla przenosiłam na płótno to, co widziałam oczami wyobraźni. Czułam, jak zapełniając białą powierzchnię, zaczęły ulatywać ze mnie nagromadzone przez cały dzień negatywne emocje. I to była właśnie magia malarstwa.

Po kilku dniach spędzonych w galerii, doszłam do wniosku, że ta praca jest tylko stratą czasu. Zdawałam sobie sprawę, że to w zamian za nią, moje obrazy zostały w końcu wystawione, ale nawet ta myśl, nie dawała mi ani cienia satysfakcji. Brakowało mi poczucia, że coś zaczyna się w końcu w mojej karierze dziać. Wciąż tkwiłam w tym samym punkcie i zaczynało mnie to męczyć. Oczywiście, że nie spodziewałam się cudów, ale sądziłam, że będzie po prostu inaczej. Nie ukrywam, że lepiej.
Są jednak w życiu rzeczy, na które nie można do końca wpłynąć, więc musiałam pogodzić się z tym, że moja kariera jest jedną z nich. Niestety, ostatnio to samo odnosiło się również do mojego życia uczuciowego i rodzinnego, i właściwie wyglądało na to, że nie mam niczego, czym nie musiałabym się przejmować.
Tamtego ranka, jak zawsze jedyną rzeczą, jaką miałam do zrobienia w galerii było wpatrywanie się w ekran komputera i czekanie, aż zjawi się ktokolwiek zainteresowany wystawą. Moje myśli nieustannie krążyły wokół niedokończonego obrazu, nad którym pracowałam od dwóch nocy, i który powoli stawał się najlepszym dziełem, jakie kiedykolwiek wyszło spod mojego pędzla.
Starałam się jakoś wykorzystać czas, który musiałam przesiedzieć jeszcze w galerii, dlatego zaczęłam czytać i kasować stare wiadomości od James, przechowywane z sentymentu na telefonie. Zanim jednak zdążyłam pogrążyć się we wspomnieniach, które te smsy przywoływały, ktoś wszedł do galerii. A zanim zdążyłam podnieść wzrok, żeby sprawdzić kto to, znajomy głos zadał pytanie.
-Jesteś teraz bardzo zajęta?
Podobno, jeśli dużo myśli się lub rozmawia o jakieś osobie, która z jakiegoś powodu nie jest już w naszym życiu tak często, jak kiedyś, nagle się pojawia, jakby podświadomie przywołana. Właśnie tak poczułam się, kiedy stanął przede mną Brandon, a ja nie mogłam się na jego widok nie uśmiechnąć. Kamień spadł mi z serca, bo oznaczało to, że nie wyjechał do Vegas, czego tak bardzo się obawiałam.
-Nie- odparłam. -Co tu robisz?
-A co można robić w galerii?- Obdarzył mnie szelmowskim uśmiechem, choć miałam wrażenie, że nie do końca szczerym. Coś było nie tak. -Przyszedłem zobaczyć twoje obrazy.
-To bardzo miłe- stwierdziłam. -Chodź,zaprowadzę cię.
Wyszłam zza biurka i stanęłam obok niego, chcąc przekonać się czy bycie blisko wywoła jakieś dziwne uczucia. Nic specjalnego się jednak nie wydarzyło, co uznałam za dobry znak. Widocznie w jego mieszkaniu to był tylko moment słabości.
-Byłaś wczoraj w Gilbert’s- To nie zabrzmiało jak pytanie, a w jego głosie wyczułam nutkę niepewności.
-Za to ciebie nie było- odparłam, odwracając się do niego i patrząc prosto w ciemne oczy, w których krył się smutek.
-Przyszedłem później. Barman powiedział mi, że zajrzałaś na chwilę, ale szybko wyszłaś.
-Najwyraźniej nie miałam dobrego powodu, żeby zostać.
-Millie, moglibyśmy porozmawiać?- zapytał, robiąc jeszcze bardziej zmartwioną minę, co przyprawiło mnie o niepokój.
-Chyba właśnie to robimy- zauważyłam.
-Ale ja chciałbym porozmawiać o tamtym wieczorze- wyjaśnił.
-No tak.
-Przepraszam cię, Millie. Tamten dzień nie miał tak wyglądać. Wiem, że zależało ci na tym, żeby mieć przy sobie kogoś, kto cię wspiera, a zamiast tego, stałem się  tylko kłopotem. I po raz kolejny, to ja potrzebowałem wsparcia. Mam nadzieję, że istnieje jakiś sposób, żebyś mi wybaczyła. Naprawdę nie chciałem, żeby tak to się skończyło. Coś takiego nigdy mi się nie zdarzyło, pewnie dlatego, że żona nigdy wcześniej nie dała mi tak wyraźnie do zrozumienia, że to koniec naszego małżeństwa. Zrozum, kiedy dostałem ten list, cały mój świat runął. Chciałem chociaż na chwilę przestać o tym myśleć, dlatego się tak upiłem. Wiem, że przeprosin nie powinno się rujnować wymówkami, ale...
-Nie musisz się przede mną tłumaczyć.
-Zepsułem ci twój wielki wieczór, więc czuję, że jednak muszę.
-Gdybym chciała na nim zostać, zostałabym. Przestańmy to roztrząsać.
-Coś się jednak musiało stać, skoro od tamtej pory mnie unikasz.
-Jak doszedłeś do takiego wniosku?
-Przestałaś pojawiać się w Gilbert’s.
-Może najzwyczajniej byłam zajęta i nie miałam na to czasu.
-Zawsze miałaś. Millie, czy powiedziałem ci wtedy coś, co cię zraniło? Czy dlatego mnie unikasz?
-Nic nie pamiętasz?
-Nie wszystko.
-Rozumiem.
-Więc jak było? Powiedziałem coś? Proszę, to nie daje mi spokoju.
Ciężko westchnęłam.
-Brandon, posłuchaj. Naprawdę byłam ostatnio zajęta- skłamałam. -I przestań się martwić, nie powiedziałeś mi nic, czym mógłbyś mnie urazić. Wszystko jest w porządku.
-Na pewno? Nie chciałbym stracić tak wspaniałej osoby, jaką jesteś.
-Och przestań. -Poczułam, jak oblewam się rumieńcem.
-W takim razie pozwól, że zapytam. Jakie masz plany na wieczór?
-Chyba dość oczywiste- odparłam szczęśliwa, widząc szeroki uśmiech na twarzy Brandona.
-Tak?
-Gilbert’s o 19.
-Dokładnie to chciałem usłyszeć...

poniedziałek, 24 września 2012

VII

Turn me into someone like you
Find a place that we can go to
Run away and take me with you
Don't let go I need your rescue 

 

Tym oto sposobem, w moim życiu nadszedł moment stabilizacji. Może wkradła się do niego również rutyna i w pewnej chwili spostrzegłam, że nie potrafię już odróżnić dnia od dnia, lecz nieszczególnie mi to przeszkadzało.
Wpadłam w wir pracy, ale w absolutnie pozytywnym znaczeniu tego stwierdzenia. Spędzałam godziny na malowaniu, albo stojąc przed sztalugą i pociągnięciami pędzla uwieczniając moje pomysły na płótnie, albo w galerii, pokrywając ściany świeżą warstwą farby. I tu, i tu, wszystko szło idealnie i zgodnie z planem. Już po dwóch tygodniach galeria była odnowiona i urządzona w minimalistycznym stylu, a jedna ze ścian tylko czekała, aby zawisły na niej moje obrazy. Mama dbała o to, by zaproszenia na wielkie otwarcie trafiły do odpowiednich osób, podczas gdy mnie nic nie stresowało tak, jak konieczność pojawienia się na tym wydarzeniu. Nie miałam pojęcia, co powinnam ubrać, jak zachowywać się pośród tych wszystkich ludzi, których uwaga będzie skupiona również na mnie i moich pracach. Paradoksalnie, najgorzej czułam się z myślą, że ktoś kupi któryś z obrazów. Te, które dotychczas sprzedałam, nie miały dla mnie zbyt wielkiego znaczenia, a co za tym idzie, zupełnie nie przejęłam się tym, że zamiast u mnie, będą wisieć na ścianie u kogoś innego. Wiedziałam, że na wystawę muszę wybrać najlepsze prace, a te były równocześnie moimi ulubionymi, i w duchu miałam nadzieję, że nikt nie pokusi się na ich kupno. Albo przynajmniej, że nie stanie się to zbyt szybki i zdążę nacieszyć się jeszcze ich widokiem w galerii.
Oprócz malowania i pomaganie mamie oraz jej, z czym wciąż bardzo ciężko było mi się pogodzić, przyszłemu mężowi, pod koniec każdego dnia znajdowałam czas, aby pójść do Gilbert’s. Od kiedy Brandon postanowił skorzystać z mojej rady i przestał wydzwaniać do żony, również w naszych rozmowach już o niej prawie wcale nie wspominał. Wiedziałam, że nie było to dla niego łatwe i cały czas myślał o niej i dzieciach. Widziałam to w jego stale smutnym spojrzeniu i im dłużej go znałam, tym bardziej pragnęłam móc zrobić coś, aby mu w jakiś sposób pomóc. Przez te kilka tygodni tak się do niego przywiązałam, że czasy, gdy obserwowałam go z boku, przesiadującego przy barze, wydawały mi się tak odległe, że nie potrafiłam już nawet przypomnieć sobie, jak się wtedy czułam.
Ale teraz wiedziałam. Wiedziałam, że gdyby nie on, prawdopodobnie nie podjęłabym decyzji o wystawieniu moich obrazów i najpewniej wróciłabym do Las Vegas, zostawiając tu Jamesa i wszystko, o co przyjechałam walczyć. Brandon był, najprościej rzecz ujmując, moim darem od losu. Pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale samą swoją obecnością pomógł mi dużo bardziej, niż bym się tego spodziewała. Najpiękniejsze było w nim to, że zawsze przeczuwał, jakiego zachowania od niego oczekuję. Nawet gdy sama nie byłam pewna, on wiedział. Po prostu wiedział, jakby potrafił przeniknąć do mojej podświadomości, co czasami mnie trochę przerażało, ponieważ był to główny powód, dla którego nie umiałam zrezygnować z jego obecności w moim życiu. Ale kto by potrafił, skoro on zawsze wiedział, czy akurat chcę się tylko wypłakać w jego ramię, czy potrzebuję słów, dzięki którym w końcu wezmę się w garść.  
A co najistotniejsze, podczas tych naszych rozmów, czasem na naprawdę błahe tematy zauważyłam, że Brandon jest jedyną osobą, przy której chociaż na chwilę udaje mi się zapomnieć o Jamesie..

-Co właściwie ubiera się na taką imprezę?- zapytała Claire, kiedy weszłyśmy do centrum handlowego w poszukiwaniu czegoś, co można byłoby założyć na otwarcie galerii, które zbliżało się wielkimi krokami.
-Liczyłam, że ty będziesz miała jakiś pomysł- przyznałam, wchodząc do pierwszego sklepu. -Sądząc po nazwiskach, które widziałam na liście gości, przydałaby się sukienka od projektanta.
-Chcę więcej szczegółów, Millie. Muszę być gotowa na Brada Pitta.
-Obawiam się, że on nie będzie mógł wpaść. Co powiesz na tą?- Pokazałam jej granatową sukienkę z długim rękawem.
-Nudna- stwierdziła, rzucając na nią okiem. -Nie pasuje do ciebie. To też twoja wystawa, musisz błyszczeć.
-Wolałabym, żeby to moje obrazy przyciągały uwagę, nie ja.
-Nie każę ci od razu zakładać lateksowej mini, ale powinnaś przyciągać spojrzenia. Myślisz, że mogłabym przyjść w tej łososiowej?- Wskazała na wieszak ze śliczną sukienką, którą sama z chęcią bym założyła. -Wciąż jest lato, może być coś zwiewnego.
-Powinnaś ją przymierzyć- odparłam.
-Zaraz. Najpierw muszę znaleźć coś dla ciebie. Może ta czerwona?
-Za krótka. To nie jest impreza w klubie, potrzebuję czegoś naprawdę eleganckiego.
-Sądziłam, że wolałabyś założyć jednak coś seksownego...- powiedziała, przyglądając się cekinowej sukience.
-Dlaczego tak myślałaś?- zapytałam zbita z tropu.
-Nie wiem, tak po prostu.
-Rozmawiałaś z Jamesem, tak? Wiesz, że go zaprosiłam.
-No cóż, to chyba nie jest jakaś wielka tajemnica, prawda? Poza tym, on sam o tym wspomniał, ja o nic go nie wypytywałam. Z resztą dobrze wiesz, co o tym wszystkim myślę. Prawda jest taka, że jeszcze będziesz tego żałować.
-Nie martw się, nie będę- zapewniłam.
-Zobaczysz. Miałam nadzieję, że ostatnim razem udało mi się przemówić ci do rozsądku, ale najwyraźniej jego jedna głupia decyzja wszystko zmieniła.
-Zmieniła, bo tą głupią decyzją jest coś poważnego, Claire. James znowu jest na wyciągnięcie ręki.
-Skoro dalej chcesz się łudzić, to twój wybór. Ja tylko mówię, że nie wyniknie z tego nic dobrego i ty doskonale o tym wiesz, tylko wolisz, żeby znowu rozpieprzył ci najpierw życie.
-Wiesz, czasami odnoszę wrażenie, że znasz go zadziwiająco dobrze, jakby był twoim przyjacielem, nie moim.
-Po prostu uważnie obserwuję- wzruszyła ramionami. -I dziwię ci się, że nazywasz go przyjacielem, po tym, jak o tobie zupełnie zapomniał. Chociaż prawda jest taka, że on nigdy się za bardzo tobą nie przejmował, sama przyznaj.
-Może czas wtedy nie był odpowiedni, ale teraz dużo się zmieniło.
-A on ciągle jest taki sam. Daj sobie z nim raz na zawsze spokój, mówię poważnie. Zasługujesz na dużo więcej.
-Ale chcę jego, rozumiesz?- odparłam szorstko, lekko poirytowana tą rozmową. -Nie odpuszczę, nie teraz.
-Zrobisz, jak uważasz. Żeby tylko później nie było, że cię nie ostrzegałam.
-Jeszcze się zdziwisz, Claire.
-Żebyś ty się przypadkiem nie zdziwiła- powiedziała bardziej do siebie, niż do mnie i poszła oglądać sukienki wystawione w głębi sklepu.
Zaczynałam żałować, że ją tu ze sobą zabrałam, bo rozmowa o Jamesie zawsze sprawiała, że rozstawałyśmy się skłócone. Spodziewałam się jednak po niej więcej zrozumienia, ale najwyraźniej jeśli dotyczyło to Jamesa, nie potrafiła mi go okazać. I to właśnie był kolejny powód, dla którego sto razy bardziej wolałam opowiadać o swoich problemach Brandonowi. On nigdy nie narzucał mi swoich opinii.
-Znalazłam coś idealnego dla ciebie!- Usłyszałam Claire, która po chwili podeszła do mnie z długą białą sukienką.
-Nie wychodzę za mąż- odparłam, siląc się na uśmiech, chociaż w świetle ostatnich wydarzeń nic, co kojarzyło mi się ze ślubem nie wprawiało mnie w dobry nastrój.
-No przymierz, co ci szkodzi- nalegała, prawie wpychając mnie do przymierzalni z wybraną przez nią sukienką. -Ja przymierzę tą różową i zaraz ocenimy, okej?
Zaciągnęłam zasłonę i z ciężkim westchnieniem zaczęłam zdejmować z siebie ubrania. Chyba przestało mnie już tak naprawdę obchodzić, w czym przyjdę na otwarcie galerii. Chciałam tylko, żeby wieczór nastał jak najszybciej, i żebym mogła pójść do Gilbert’s, może zabierając ze sobą szkicownik i odpocząć na chwilę od farb, których zapach w ostatnim czasie towarzyszył mi nieustannie.
-Gotowa?- zapytała Claire z kabiny obok.
-Już, jeszcze sekundę- odparłam, zakładając wybraną przez nią sukienkę. Zapięłam zamek, przygładziłam ją na biodrze, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i automatycznie pomyślałam o Jamesie. Czy powiedziałby mi, że pięknie w tej sukience wyglądam? Czy wodziłby za mną wzrokiem? Czy mniej lub bardziej dyskretnie zerkałby w dekolt? Czy w końcu zdjąłby ją ze mnie, stojąc na środku sypialni?
-No pokaż się, Millie.
Odsłoniłam zasłonę i spojrzałam na przyjaciółkę ubraną w kusą różową sukienkę, która idealnie podkreślała jej oliwkową karnację.
-O mój Boże, wyglądasz przepięknie!- stwierdziła, oglądając mnie z każdej strony.- Jakby była szyta specjalnie na ciebie.
-No nie wiem. -Po raz kolejny przejrzałam się w lustrze. -Nie uważasz, że jest zbyt odważna?
-Jest idealna. Mogłabyś w niej pojawić się na czerwonym dywanie, jest olśniewająca. Nawet nie waż się jej nie kupić.
-Widziałaś cenę?- spojrzałam niepewnie na metkę, przerażona kwotą, jaka na niej widniała.
-Nie patrz na to, tylko zdejmuj ją z siebie i idziemy do kasy. Wkrótce zostaniesz przecież sławną malarką i będzie cię stać na setki takich sukienek. Ja też biorę moją, jest genialna- stwierdziła, znikając za zasłoną.
Zrobiłam to samo. Zdejmując z siebie sukienkę, wyobrażałam sobie dłonie Jamesa na moim ciele. Nie mogłam się doczekać, aby mu się pokazać.  

Po raz setny wyjęłam z torebki telefon, sprawdzając czy nikt nie próbował się do mnie dodzwonić albo nie wysłał mi wiadomości i po raz kolejny na wyświetlaczu nie pojawiło się żadne powiadomienie.
-Nie denerwuj się tak. -Mama podeszła do mnie, uspokajająco gładząc po ramieniu. -Twoi znajomi na pewno zaraz przyjdą.
-Mam taką nadzieję- odparłam, wciąż zerkając w stronę drzwi wejściowych do galerii.
Wielki dzień nadszedł, goście powoli napływali, a ja musiałam dodatkowo się stresować, ponieważ mimo zapewnień, Claire nie zjawiła się wcześniej aby mnie wspierać. James miał przyjść razem z nią i powoli zaczynałam popadać w paranoję, że mogło im się coś stać, skoro mnie wysłali mi chociaż wiadomości, że utknęli w korku albo coś ważnego ich zatrzymało.
Nie było również Brandona, którego na dobrą sprawę wcale nie miałam w planach zapraszać, aby uniknąć niewygodnych pytań ze strony Claire, ale on nalegał, że jeśli nie ze względu na mnie, to dla samego zobaczenia moich obrazów, musi przyjść na otwarcie. Nie miałam zamiaru próbować odwieść go od tego pomysłu, bo jakaś część mnie chciała, żeby i on towarzyszył mi w tak ważnym momencie.
Cóż, w tym momencie jego obecność na pewno by mnie uspokoiła, ale póki co musiałam uzbroić się w cierpliwość i uśmiechać do przechodzących obok ludzi, których twarze widziałam pierwszy raz w życiu. Byłam bardzo ciekawa, ile osób ostatecznie się pojawi.
-Hej, wybacz spóźnienie. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale zamknęli jedną z ulic i musieliśmy jechać objazdem. Myślałam, że nie dotrzemy tu do jutra. W ogóle przy wejściu poznałam tego nowego faceta twojej mamy. Miałaś rację, że od razu widać po nim, że jest artystą. -Claire w końcu się pojawiła, i jak zawsze zaczęła zalewać mnie potokiem słów.
-Najważniejsze, że jesteś. Gdzie James?- zapytałam.
-Stoi na zewnątrz i rozmawia z kimś przez telefon. Powiedział, że dołączy do nas za chwilę. O Jezu, nie spodziewałam się tu tylu ludzi. Skąd twoja mama ich wszystkich wytrzasnęła?
-Sama chciałabym to wiedzieć- odparłam, przeglądając się w lusterku i upewniając, że wszystko z makijażem i fryzurą jest w porządku.
-Claire, mam zwidy czy ten facet naprawdę niósł tacę z lampkami wina?
-Tak, pewnie zaraz tu przyjdzie- odparłam. -Tam w głębi są też przekąski, jeśli miałabyś na coś ochotę.- Zanim dokończyłam zdanie, ona już ruszyła we wskazanym przeze mnie kierunku.
Westchnęłam, spoglądając w kierunku drzwi i upewniając się, że Brandon wciąż się nie pojawił.
-Kogo tak wypatrujesz?- Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie pojawił się James.
-Nikogo- skłamałam, uśmiechając się szeroko na jego widok. Wyglądał niesamowicie przystojnie ze starannie ułożonymi włosami i w błękitnej koszuli, której kolor prezentował się na nim bardzo korzystnie, podkreślając barwę jego tęczówek.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Dziękuję- odparłam zadowolona, bo najwyraźniej osiągnęłam zamierzony efekt.
-Stresujesz się?
-Trochę- przyznałam. -W końcu to moja pierwsza wystawa, nie przywykłam do stawania twarzą w twarz z krytykami sztuki.
-Nie martw się, ich opinie na pewno będą tylko pozytywne.
-Tak, z pewnością...
-Hej, trochę więcej wiary w siebie! Cokolwiek by nie mówili, ja dobrze wiem, że świetnie malujesz.
-Zawsze wiesz, jak podnieść mnie na duchu- uśmiechnęłam się szeroko.
-Pokażesz mi teraz obrazy?- zapytał, odwzajemniając uśmiech.
-Tak, jasne. -Zaprowadziłam go pod ścianę, gdzie wywieszone zostały moje prace i wzruszyłam ramionami. -Co myślisz?
-A co mogę myśleć? Są niesamowite. -Zatrzymywał się na chwilę przy każdym obrazie i uważnie go oglądał. -Tylko nie zapomnij o starych znajomych, kiedy już będziesz sławna.
-O tobie na pewno nie zapomnę- zapewniłam chyba zbyt poważnym tonem, bo spojrzał na mnie, jakby chciał o coś zapytać, ale zrezygnował w ostatniej chwili.
-Ten jest mój ulubiony. Pamiętam, jak go malowałaś. -Dotknął ramy obrazu przedstawiającego kobiecą sylwetkę rozpływającą się w różowo-fioletowym dymie.
-Mgła- odparłam.
-Coś takiego sam bardzo chętnie powiesiłbym u siebie w domu- stwierdził, sprawiając, że zaczęłam wyobrażać sobie nasze wspólne mieszkanie.
Gdybym tylko miała odwagę powiedzieć mu o swoich uczuciach...
-Już jestem. -Claire pojawiła się przy nas, popijając wino. -O, widzę, że nie zaginąłeś- zwróciła się do Jamesa. -Millie bardzo się o ciebie martwiła, prawda?
Zgromiłam ją wzrokiem, ale nie skomentowałam jej wypowiedzi.
-I co, Jimmy? Nasza Millie zaczyna robić karierę.
-Właśnie o tym rozmawialiśmy.
-Widzę, że już jesteście w komplecie. -Mama uśmiechnęła się do nas, witając się z moimi przyjaciółmi. -Chodźcie, wszyscy goście przybyli, a Antoine chciałby skierować do wszystkich kilka słów.
Poszliśmy za nią, a ja nie przestawałam wypatrywać Brandona. Żałowałam, że nigdy nie poprosiłam, aby podał mi swój numer telefonu.
-Claire, daj mi znać, gdybyś natknęła się faceta trochę niższego od Jamesa, z ciemnymi włosami i kilkudniowym zarostem, możliwe, że mnie wypatrującego- poprosiłam.
-No proszę, jakaś randka?
-Zaprosiłam go na wystawę, okej?
-Znam go?
-Raczej nie- odparłam, obserwując jak Antoine przytula mamę, mówiąc coś o tym, jaki wpływ miała na jego twórczość. -Wiesz co, muszę się chyba przewietrzyć- wyjaśniłam, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do myśli, że wkrótce przyjdzie mi pojawić się na ich ślubie.
Wyszłam na zewnątrz, gdzie słońce zdążyło już dawno zajść, i wyjęłam z torebki paczkę papierosów i wyjmując jednego. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle łudziłam się, że ten wieczór może być przyjemny, skoro wiedziałam, że Claire nie da mi za bardzo zbliżyć się do Jamesa. A ja pragnęłam tylko móc z nim jak najdłużej przebywać.
Sytuacji nie poprawiał też Antoine i wizja tego, że niedługo zostanie moim ojczymem. Powoli zaczynały ogarniać mnie wątpliwości czy podjęłam słuszną decyzję przystając na jego propozycję. I nie było przy mnie nikogo, kto mógłby te wątpliwości rozwiać.
Po chwili namysłu wsunęłam papierosa z powrotem do paczki i schowałam w torebce. Wiedziałam, że muszę wrócić do środka, przykleić do twarzy sztuczny uśmiech i jakoś to przetrwać. Wiedziałam również, że nie będzie to wcale proste.
Już miałam wchodzić do galerii, gdy na końcu ulicy zamajaczyła mi znajoma sylwetka. Ruszyłam w tamtą stronę, od razu w odrobinę lepszym humorze. Byłam pewna, że obecność Brandona na pewno pozytywnie na mnie wpłynie, nawet jeśli później Claire nie da mi spokoju, dopóki nie opowiem jej ze szczegółami całej historii o tym, jak sławny muzyk został moim przyjacielem.
Kiedy jednak zbliżyłam się na odległość kilku metrów zauważyłam, że coś się w nim zmieniło. Chciałam już zażartować, że dziękuję mu za pozbycie się brody z okazji otwarcia galerii, ale po chwili uświadomiłam sobie, że Brandon jest tak pijany,  że ledwo trzyma się na nogach.
-Brandon. Co się stało?- zapytałam zupełnie zdezorientowana.
-Przyszedłem na wystawę- wybełkotał, idąc wciąż przed siebie.
-Co? Nie, czekaj! Nie możesz tam się pokazać w takim stanie!- Próbowałam go zatrzymać. -Co sobie ludzie pomyślą? Stój!- Zatarasowałam mu drogę.
-Millie, chcę pooglądać twoje obrazy.
-Nie dzisiaj- odparłam stanowczo.
-Daj spokój. -Chciał mnie wyminąć, ale chwyciłam go za ramiona i spojrzałam prosto w oczy.
-Jesteś kompletnie pijany, nie wejdziesz tam. Nie pozwolę, żeby ludzie cię takiego zobaczyli. Co, jeśli Tana się dowie?- Chyba trafiłam w czuły punkt, bo odpuścił. Popatrzył na mnie za to z takim żalem, że myślałam, że pęknie mi serce. -Odwiozę cię do domu, okej? Odwiozę cię i powiesz mi, co się stało. -Tak naprawdę nie miałam pojęcia co z nim zrobić, a to była jedyna rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
-Dobra- zgodził się, dając mi zaprowadzić się do taksówki. Trudniej było za to wyciągnąć od niego adres mieszkania, ale w końcu podał go kierowcy i okazało się, że na szczęście nie jest to daleko.
Przez całą drogę nie odezwał się do mnie ani słowem. Ukrył tylko twarz w dłoniach, a ja zastanawiałam się, dlaczego się tak upił.
-Jesteśmy na miejscu- oznajmił kierowca.
-Dziękuję- odparłam, płacąc mu należność.
-Jezu, jak to było?- Staliśmy pod wejściem do budynku Brandona, który nie mógł sobie przypomnieć kodu do drzwi.
-Czemu doprowadziłeś się do takiego stanu, co?- zapytałam, gdy w końcu udało nam się wejść do środka.
-Wejdziesz?- zapytał, kartą otwierając drzwi do swojego apartamentu. Nie powinnam chyba być tak zaskoczona tym miejscem wiedząc, ile musi mieć pieniędzy.
-Muszę wracać do galerii, wszyscy pewnie zastanawiają się, gdzie zniknęłam- odparłam. -Chciałam tylko mieć pewność, że bezpiecznie dotrzesz do domu. Idź się położyć, zobaczymy się jutro, jak już wytrzeźwiejesz.
-Poczekaj!- zawołał, gdy ruszyłam do wyjścia. -Proszę, nie zostawiaj mnie samego. Nie zostawiaj mnie, jak ona. -Słysząc desperację w jego głosie zawahałam się, czy naprawdę powinnam iść.
Wróciłam się, coraz bardziej zaniepokojona.
-Powiesz mi co się stało?- zapytałam spokojnym tonem.
-To koniec, to już naprawdę koniec. Tana... Dzisiaj dostałem papiery rozwodowe- wyjaśnił ze łzami w oczach.
-Och, tak mi przykro. -Nie byłam gotowa na taką sytuację, nie wiedziałam, co powiedzieć, jak podnieść go na duchu. Weszłam z nim do mieszkania. Miał rację, nie mogłam go w takiej chwili zostawić samego, ale z drugiej strony było jeszcze inne miejsce, gdzie powinnam być.
-Wszystko się wali, całe moje życie...- Usiedliśmy w salonie na beżowej sofie.
-Ne mów tak, na pewno jest jeszcze jakaś szansa, żeby uratować wasze małżeństwo- powiedziałam bez przekonania.
-Dobrze wiesz, że nie ma- odparł gorzko.
-Co ja mam ci poradzić?- zapytałam, przytulając go. To była jedyna rzecz, jaką mogłam dla niego zrobić. Czułam, jakbym przytulała do piersi małego chłopca, nie trzydziestoletniego mężczyznę, był tak zagubiony. -Może powinieneś jeszcze powalczyć o swoje małżeństwo, skoro tak bardzo kochasz żonę?
-Nie wiem, nie mam siły już dłużej walczyć. Nie wiem nawet, czy jeszcze warto i zacząłem już wątpić. Pamiętam dzień naszego ślubu. Mieliśmy być na zawsze razem, w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe. Mieliśmy się wspierać, tworzyć wspaniałą, kochającą się rodzinę. I wiesz, osiągnęliśmy to, ale nawet nie wiem kiedy, to wszystko wyślizgnęło nam się z rąk. Nie czuję się na siłach, żeby to wszystko pozbierać. Winiłem się za to, że się poddałem, ale to ona pierwsza to zrobiła, przypieczętowując to tymi papierami.
-Brandon, chciałabym móc ci jakoś pomóc. Nie oczekuj ode mnie rad, nie potrafię poradzić sobie z własnym życiem, a co dopiero wypowiadać się o innych. Ja, przepraszam, ale najlepiej będzie, jeśli położysz się do łóżka i jutro pomyślisz, co z tym dalej robić.
-Nie przepraszaj, nie masz za co. Jesteś jedyną osobą, naprawdę jedyną, jaką teraz mam.
Uśmiechnęłam się słysząc te słowa, chociaż widząc go tak zdruzgotanego, byłam bliska łez. Nie zasłużył sobie niczym na to wszystko, co go spotkało, na pewno nie. Wręcz przeciwnie, był tak wspaniałym i troskliwym człowiekiem,  że należało mu się przynajmniej tyle samo dobra, które dawał innym.
-I tak poza tym, to ślicznie dziś wyglądasz- dodał, rozchmurzając się trochę.
Zaśmiałam się krótko w odpowiedzi na ten komplement. Niesamowite, że nawet w takiej sytuacji potrafił zrobić coś, żeby druga osoba lepiej się poczuła. Szkoda, że ja nie umiałam się odwdzięczyć.
-Chyba powinieneś iść do łóżka, a ja powinnam wrócić tam, gdzie pewnie myślą, że zaginęłam- powiedziałam, nie mogąc już znieść spojrzenia jego ciemnych oczu, które miałam wrażenie, że przenika w głąb mojej duszy. Jak to się stało, że wcześniej nie zauważyłam jaki jest niesamowicie przystojny? Siedzieliśmy stanowczo za blisko siebie, żeby ustrzec się tych dziwnych i niepoprawnych myśli, które nagle pojawiły się w mojej głowie. Nie chciałam tego. Nie chciałam tego uczucia, którego nie umiałam nazwać, a które pojawiło się znikąd i sprawiało, że im dłużej patrzyłam na Brandona, tym bardziej brakowało mi tchu.
-Tak, powinienem. Ale nie chcę, żebyś szła.
-Muszę.
-Zostań, proszę. Potrzebuję wiedzieć, że jesteś.  
-Brandon, naprawdę...
-Albo chociaż się uśmiechnij. To ja jestem tym przegranym, ty nie musisz z tego powodu być smutna. -Zastygłam w bezruchu, gdy dotknął dłonią mojej twarzy.
Wtuliłam policzek w jego dłoń, tak bardzo brakowało mi bliskości z drugim człowiekiem, tak bardzo pragnęłam fizycznego kontaktu. Spojrzałam na jego usta, które właśnie oblizał. Chciałam go pocałować, chciałam przekonać się, jak smakują. Był tak blisko, coraz bliżej, już niemal stykaliśmy się nosami i czułam jego ciepło, i miałam wielką ochotę również dotknąć jego twarzy, ale wiedziałam, że to co czuję jest złe, bardzo złe i albo ja powiem sobie dość, albo będę żałować tego, co mogłoby się wydarzyć.
-Naprawdę idź do łóżka, Brandon. Proszę cię.
-Ale zostaniesz?
-Zostanę- obiecałam niechętnie. -Zdrzemnę się tutaj i rano porozmawiamy, dobrze?
-Nie pozwolę ci spać na kanapie. -Nie zdążyłam nawet zaprotestować, a już staliśmy w jego sypialni z ogromnym łóżkiem, które wyglądało jak raj w porównaniu do mojego materaca, na którym sypiałam.
-Nawet się nie wygłupiaj, zostaję na kanapie- odparłam stanowczo, gdy w moich myślach już wylądowaliśmy razem w tym łóżku.
-Jak wolisz. -Zrezygnował z dalszych protestów, najwyraźniej już zmęczony tym wszystkim, co się tego dnia wydarzyło.
Zaczął rozpinać koszulę, a ja wróciłam do salonu i skuliłam się na sofie przerażona swoimi własnymi uczuciami. Chciałam móc się ich w jakiś sposób pozbyć, ale wiedziałam, że nie ma już odwrotu. To było takie dziwne. Brandon był pierwszym mężczyzną, który potrafił poruszyć we mnie tą strunę, której od kiedy poznałam Jamesa, nie umiał poruszyć nikt inny. W pewien sposób było to przerażające, ale również uświadomiło mi, że może jest wciąż jakaś część mnie, która potrafiłaby żyć bez Jamesa. Która potrafiłaby czuć coś do innego mężczyzny. Która uwolniłaby mnie od tego, w co wpakowałam się pięć lat temu.
-Tylko sprawdzam, czy się nie wymknęłaś. -Brandon przebrany w szarą koszulkę i bokserki, wyjrzał z sypialni z uśmiechem.
-Przecież obiecałam- odparłam.
-Okej, dobranoc.
-Dobranoc.
Wcale nie poczułam ulgi, kiedy zniknął za drzwiami. Miałam tylko świadomość, że wszystko poszło w najgorszym z możliwych kierunków i liczyłam jedynie, że to wszystko wydarzyło się w mojej głowie. Że źle zinterpretowałam jego zachowanie i wyglądało to tak, jak wyglądało, bo tego chciałam, a nie dlatego, że tak było. Tak czy inaczej, nigdy nie powinno dojść do takiej sytuacji i nie miałam prawa poczuć tego, co poczułam.
Siedziałam w tej kompletnej ciszy, bijąc się z myślami i doszłam do wniosku, że wcale nie powinno mnie tu być. Wstałam z sofy i ostrożnie zajrzałam do sypialni, chcąc przekonać się czy Brandon zasnął. Stanęłam na chwilę w progu, obserwując go wtulonego w poduszkę i ciężko westchnęłam. Tak bardzo bałam się zniszczyć to wszystko, co mieliśmy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę zostać u niego na noc, nieważne, że spędzając ją tylko na kanapie. Rano byłoby zbyt niezręcznie, nie umiałabym stanąć z nim twarzą w twarz, by przekonać się czy to, co czułam było tylko chwilowe.
Starając się być jak najciszej, opuściłam jego apartament z nadzieją, że następnego dnia nie będzie wiele z tej nocy pamiętał...
 

niedziela, 16 września 2012

VI

And I said to her

"Baby baby babe, I got all night to listen to the heart of a girl"


Nie mam pojęcia, dlaczego to właściwie zrobiłam. Wiedziałam, że był to efekt tej nieprzespanej nocy, którą spędziłam na rozmyślaniu o życiu i decyzjach, których nigdy nie miałam odwagi podjąć. To był jeden z tych momentów, kiedy zamiast zasnąć, człowiek przystępuje do wnikliwej analizy każdego zachowania, gestu, słowa, zastanawiając się, co by było, gdyby postąpił inaczej, powiedział coś innego. Nie dało się jednak ukryć, że duży wpływ na zdecydowanie się na ten krok, miał również Brandon i nasze rozmowy. Sporo myślałam o poruszanych przez nas tematach, i w końcu doszłam do wniosku, że może jego pojawienie się na mojej drodze to jakiś znak. Jego sytuacja pokazała mi bowiem, że powinnam skończyć z użalaniem się nad sobą i wziąć sprawy w swoje ręce. Z nas dwóch, to Brandon miał prawdziwe problemy, przy których moje zdawały się nie istnieć. Dlatego też doszłam do wniosku, że skoro mam już mieć złamane serce, to przynajmniej z dobrego powodu.
Mając w pamięci to postanowienie, siedziałam na kocu w Central Parku, popijając mrożoną herbatę i rozkoszując się prawdopodobnie jednym z ostatnich upalnych dni tego lata.
Ramię w ramię z Jamesem.
-Będzie mi brakować tych ciepłych dni -wyznałam, zmieniając pozycję na półleżącą. Słońce przyjemnie muskało moją skórę, kierując moje myśli na wakacje z przyjaciółmi, których wspomnienie miało ciągnąć się za mną jeszcze przez długi czas.
-Przypominają ci o Vegas, co?- zapytał James, kończąc pić swoją herbatę.
Skinęłam twierdząco głową. Jego blond włosy w promieniach słońca mieniły się złotymi refleksami, a ja nie mogłam oderwać wzroku od tej pięknej twarzy, z której uśmiech nie znikał ani na chwilę.
-Patrz, jakie słodkie- wskazał na dwoje małych dzieci, chłopca i dziewczynkę w ślicznej sukieneczce, biegających po parku z labradorem.
-Są urocze- przyznałam nieco zdziwiona. Nigdy nie posądzałabym Jamesa o zachwycanie się takim widokiem.
-Wiesz- spojrzał na mnie, napotykając na moje oczy, wpatrzone w niego. -Chyba się zakochuję.
-Proszę?- wykrztusiłam, nie mogąc uwierzyć w słowa, które przed chwilą padły z ust Jamesa. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak wielkiej ochoty najzwyczajniej w świecie go dotknąć, pocałować namiętnie, wyznając mu tym, co do niego od tylu lat czuję.
-W Nowym Jorku- odparł, a ja poczułam, jak moje wszystkie nadzieje znikają bezpowrotnie, a w ich miejscu pojawia się wściekłość na siebie i swoją bezgraniczną głupotę.
-Jest się w czym zakochać. -Starałam się nie dać po sobie poznać, jaka jestem rozbita. -W jakim innym mieście znajdziesz ogromny park, tak spokojny i kojący, pośród tych wszystkich drapaczy chmur, prawda? 
-Tak. Sporo o tym myślałem, i chyba będę chciał zostać tu na dłużej.
-A co z pracą?- zapytałam, choć tak naprawdę myślałam jedynie o tym, że gdyby James faktycznie został w Nowym Jorku, moje szanse na przemienienie tego, co powiedział na imprezie w czyny, wzrosłyby automatycznie o sto procent.
-Zawsze mogę sobie znaleźć nową. Bycie barmanem w kasynie nie jest szczytem marzeń i zdecydowanie nie trzyma mnie w Vegas. Właściwie nic mnie już tam nie trzyma.
-A co trzymało do tej pory?- odważyłam się zapytać. Byłam najlepsza w robieniu sobie fałszywej nadziei, która wbrew rozsądkowi ciągle tliła się tam głęboko w sercu, czekając na odpowiednią chwilę, nawet pomimo tego, iż mogła nigdy nie nadejść.
-Nieważne- odwrócił wzrok, skubiąc dłonią brzeg koca. Chciałam poznać odpowiedź, chciałam, żeby mi powiedział. Żeby wciąż miał świadomość, że jestem tu dla niego kiedy tylko mnie potrzebuje. I zawsze będę, bo od tego są przyjaciele, chociaż ja zawsze chciałam czegoś więcej, i wiem, że w pewnym momencie swojego życia James też chciał.
-Wiesz, gdybyś nie miał gdzie mieszkać, zawsze znajdzie się u mnie kawałek wolnej podłogi- zaśmiałam się nerwowo, nie mogąc zdecydować się, czy moje słowa powinny zabrzmieć jak poważna propozycja, czy bardziej jak żart.
-Millie, wyobrażasz sobie, jak by to było razem mieszkać?- Po jego szerokim uśmiechu łatwo było wywnioskować, jak odebrał tą propozycję. Miałam ochotę odpowiedzieć, że tak, wyobrażam sobie. Wyobrażam sobie, jak na początku moglibyśmy czuć się odrobinę niezręcznie, przebywając stale w swoim towarzystwie. Jak rano siadalibyśmy wspólnie przy moim plastikowym stoliku w kuchni, pijąc kawę i jedząc tosty, a wieczorem oglądalibyśmy razem telewizję na kanapie tak ciasnej, że nie byłoby możliwości, aby nasze ciała się nie stykały. I dzięki temu, James uświadomiłby sobie, że miłości nie trzeba szukać daleko, bo siedzi tuż obok, i tak pewnego dnia skończylibyśmy na moim materacu pełniącym funkcję luksusowego łóżka, kochając się tak namiętnie, że pewnie naćpany Spike wspomniałby o tym, że nie mógł się przez nas wyspać. A ja odparłabym tylko, że po prostu nam zazdrości.
Jamesowi nie odpowiedziałam jednak nic.
-Miło, że mi to zaproponowałaś. -Popatrzył na mnie, marszcząc brwi i próbując zrozumieć, dlaczego się tak zamyśliłam. -Mam już na oku fajne mieszkanie, ale jakby coś, będę pamiętał, że mam gdzie się podziać.
-Zawsze, James- odparłam pełna powagi. -I jakbyś się nudził, albo chciał pozwiedzać miasto, to możesz na mnie liczyć- dodałam.
-Na pewno skorzystam.W końcu przydałoby się nadrobić jakoś ten ostatni rok.
-Tym bardziej, że znowu jesteśmy w jednym mieście- dodałam. Tak bardzo chciałam wrócić do pewnego tematu, który być może istniał tylko w mojej głowie, ale koniec końców i tak zabrakło mi na to odwagi.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę rozmawiając o Nowym Jorku, po czym pozbieraliśmy nasze rzeczy i wyszliśmy z parku obiecując sobie, że wkrótce znów się zobaczymy.

-Kochanie, jak przepięknie wyglądasz! Ta sukienka jest chyba szyta na miarę, prawda? Cudownie na tobie leży, a kolor podkreśla twoje błękitne oczy. Zawsze wiedziałam, że masz dobry gust, zawsze. Moja mała córcia tak wyrosła i stała się elegancką kobietą, aż łza się w oku kręci, kiedy tak na ciebie patrzę.- Mama zachwycała się mną od dobrych kilu minut, co było samo w sobie niezręczne, a kiedy doda się to, iż stałyśmy na środku jednej ze sławniejszych restauracji na Manhattanie, sytuacja robiła się znacznie gorsza. Z każdą minutą czułam się coraz bardziej zażenowana, tak samo jak towarzyszący nam Antoine, który przyglądał się z boku, czekając aż zechcemy zasiąść do obiadu. Nie miałam jednak serca brutalnie przerywać mamie tego momentu. Widziałam łzy lśniące w jej niebieskich oczach, kiedy kawałek po kawałku oglądała mnie jak rzeźbę w muzeum, chyba dopiero teraz uświadamiając sobie, jak bardzo zmieniłam się przez te lata, które widziała mnie tylko na podsyłanych jej zdjęciach.
-Może usiądziemy? Kelner już czeka, żeby tu podejść- wtrącił w końcu Antoine, sprowadzając tym samym mamę na ziemię.
-Tak, oczywiście. -Zajęliśmy nasze miejsca przy stoliku, oni obok siebie, ja naprzeciwko.
Kelner od razu doskoczył do nas, podając każdemu menu i rozwodząc się nad fantastycznym smakiem dania dnia. Przemknęłam wzrokiem po nazwach potraw, których cen wolałabym z całą pewnością nie poznawać, nawet mimo tego, że nie ja miałam za to płacić. Zamiast tego zerkałam dyskretnie znad karty na mamę i jej partnera. Przy jej gustownym ubiorze i starannie ułożonych włosach, Antoine z gęstą brodą i długimi włosami zebranymi w kok przywodzący na myśl uczesania samurajów, wyglądał dość ekscentrycznie. Zastanawiałam się, co takiego zobaczyła w nim mama, że postanowiłam zostawić dla niego swoją rodzinę i dawne życie. I czy żałowała czasami, że to nie jego spotkała w swoim życiu przed moim ojcem.
-A ty na co masz ochotę, Amelio?- zapytała, wyrywając mnie z zadumy.
-Wezmę to, co ty- odparłam, orientując się, że cała trójka wraz z kelnerem, od dobrej chwili przyglądała mi się, oczekując na decyzję.
-No, kochanie. Mam nadzieję, że przemyślałaś sobie naszą propozycję- podjęła, kiedy czekaliśmy na zamówienie.
-Owszem- odparłam.
-I?
-Zdecydowałam, że warto z tej szansy skorzystać.
-To wspaniale! Antoine, wspaniale, prawda?- Mama porażała swoim entuzjazmem.
-Bardzo się cieszę- potwierdził, uśmiechając się nieśmiało.
-Jutro idziemy obejrzeć lokal, już sobie wszystko mniej więcej rozplanowaliśmy, trzeba będzie jak najszybciej zacząć działać. Do końca tygodnia zostaną dostarczone wszystkie dzieła, tak Antoine? Chyba tak mówili ci mężczyźni z firmy transportowej. W każdym razie, galeria zostanie otwarta do dwóch tygodni. Gdy już ustalimy termin, trzeba będzie oczywiście zająć się poinformowaniem odpowiednich osób, ale to akurat na końcu. A ty, Amelio, będziesz musiała wybrać obrazy, które chciałabyś wywiesić w galerii. Miejsca na to nie będzie niestety za dużo, ale zawsze lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, jak to mówią. Jestem taka podekscytowana, to prawie jak rodzinny biznes, czyż nie?
Skinęłam tylko głową, nie mając zamiaru wytykać jej, że siedzący obok mężczyzna nie był dla mnie w żaden sposób rodziną. I dla niej też nie.
Na szczęście kelner przyniósł nam jedzenie, co chociaż na chwilę zatrzymało słowotok mamy.
Po obiedzie zupełnie odeszliśmy od tematu galerii, zastępując go opowiadaniem mamy o kilku przygodach, jakie ostatnimi czasy przytrafiły się jej w Australii, przeplatane moimi odczuciami co do Nowego Jorku i życiu na własną rękę, na zachwycie nad piękną pogodą skończywszy.
-O, przepraszam was na sekundę. Muszę to odebrać- wyjaśniła, wyciągając z torebki dzwoniący telefon i udając się do toalety, tym samym zostawiając mnie ze swoim partnerem, który na dobrą sprawę odezwał się przez ten cały czas, który spędziliśmy w restauracji, dosłownie dwa razy.
-Naprawdę cieszę się, że przystałaś na naszą propozycję- powiedział w końcu, chyba zrozumiawszy, że cisza która zapanowała, jest dość niezręczna.
-Ja również- odparłam. -Jestem bardzo wdzięczna, że zechciał pan...
-Darujmy sobie- przerwał.-Mów mi po imieniu.
-W takim razie jestem wdzięczna, że w ogóle dałeś mi taką szansę- dokończyłam. Antoine nie musiał od razu stawać się moim najlepszym przyjacielem, ale dziecinnym byłoby go nienawidzić za to, że mama się w nim zakochała. A było to widać, nawet po tych kilku latach.
-No, już jestem. -Wróciła z przepraszającym uśmiechem. -Dzwonił ten facet od transportu, wszystko jest dopięte na ostatni guzik i, tak jak obiecał, dostarczenie twoich rzeźb to kwestia dwóch, może trzech dni.
-Mam nadzieję, że przyjadą w jednym kawałku- odparł.
-Och, oczywiście, że tak. Nie masz się czym przejmować, skarbie. Przewożą je tylko z drugiego końca świata- zaśmiała się, widząc jego zasępioną minę.-Macie ochotę na deser?
-Ja dziękuję -odparłam.
-Ja też.
-No, to skoro już skończyliśmy, chyba mogę przejść do jeszcze jednej rzeczy, o której chcieliśmy ci powiedzieć- zwróciła się do mnie. -Uznaliśmy z Antoinem, że nasza przeprowadzka i otwarcie nowej galerii, to jak kolejny etap w życiu, który trzeba jakoś specjalnie uświetnić, dodać coś w rodzaju wisienki na torcie. Dlatego też uznaliśmy, że tylko jedna rzecz może to jakoś przypieczętować i...-Spojrzała na niego, a ja już wiedziałam, co ma zamiar mi powiedzieć, choć wolałabym się mylić. -Bierzemy ślub! Cieszysz się? Powiedz coś, skarbie.
Patrzyłam na nią, ale jej słowa zupełnie do mnie nie docierały. Czyli jednak przeczucie mnie nie myliło... Nie obchodziło mnie, jak dziecinne to było, miałam ochotę powiedzieć, że jej jedynym mężem powinien być mój ojciec i wyjść jak najszybciej. Wizja mamy w białej sukni, z tym mężczyzną przy boku okropnie mnie bolała. Może nie powinna, może to nie było moje życie, więc powinnam zaakceptować jej decyzję, ale nagle poczułam ogromną lojalność wobec taty.
-Wspaniała wiadomość- wykrztusiłam w końcu, choć te słowa wcale nie chciały przejść mi przez gardło. -Przepraszam, ale przypomniało mi się, że mam coś ważnego do załatwienia i powinnam już iść- dodałam, wstając z krzesła.
-Ale Amelio...
-Naprawdę przepraszam, zupełnie wypadło mi to z głowy. Muszę iść. -Wypadłam z restauracji, jakby się paliło. Na ulicy ludzie zdawali się być tacy rozpromienieni, korzystając z uroków tego słonecznego popołudnia, podczas gdy ja pragnęłam w duchu jakiejś ulewy, która o wiele lepiej oddawałaby mój nastrój. Wiedziałam jednak, że jest jedno miejsce, w którym czułabym się teraz idealnie i bez wahania ruszyłam w tamtym kierunku.

-Wszystko w porządku?-zapytał Brandon, gdy bez słowa dołączyłam do niego, siadając przy naszym stoliku i jednym łykiem wypiłam zamówioną chwilę przedtem whisky.
-Nie bardzo- odparłam zgodnie z prawdą. -Ale potrzebuję chwili, żeby to sobie wszystko poukładać.
-Dzień pełen wrażeń, co?
-Szkoda tylko, że zapowiadał się tak obiecująco, a skończył jak  zawsze- stwierdziłam gorzko.
-Więc może powinniśmy skupić się na tej pozytywnej części- zaproponował, próbując uśmiechem zamaskować to, że od początku wydawał się być zmartwiony. W przypływie egoizmu stwierdziłam, że może to z mojego powodu, i jeśli była to prawda, bardzo wzruszyła mnie jego postawa. Ostatnio to on był jedyną osobą, która zdawała się mną przejmować i właśnie to był główny powód, dla którego zdecydowałam się przyjść tutaj, zamiast zamknąć w mieszkaniu, sam na sam ze swoimi myślami.
-Racja - przytaknęłam. -Ładna dziś pogoda. -Chyba mimo wszystko nie chciałam tak od razu przechodzić do rozmowy o moim życiu, znowu wychodząc na tą nieszczęśliwą.
-Tak, może. Nie miałem okazji się nią nacieszyć, starając się skontaktować z Taną. Ale przynajmniej zrobiłem jakiś postęp, tym razem się do mnie odezwała.
-Naprawdę? To świetnie.
-Chyba niezbyt. Powiedziała, żebym przestał wydzwaniać, bo zmieni numer.
-Och, przykro mi.
-Myślisz, że lepiej byłoby, gdybym przestał do niej dzwonić? Nie chcę, żeby pomyślała, że z niej zrezygnowałem i dlatego się z nią nie kontaktuję.
-Chcesz mojej rady?- zapytałam, nie do końca pewna czy jestem odpowiednią osobą aby mówić ludziom, jak mają postąpić. -Daj jej kilka dni spokoju, a później zadzwoń i poproś, żeby z tobą spokojnie porozmawiała.
-Brzmi rozsądnie- przyznał. -Wiesz, już nie chodzi tylko o Tanę. Bardzo tęsknię za moimi chłopcami, nie widziałem ich już tyle czasu i nie mogę sobie wybaczyć, że teraz mam czas, bo nie jestem w trasie, a tracę go tutaj.
-No tak, zapomniałam, że masz przecież dzieci.
-I nie mogę zrobić nic, żeby się z nimi zobaczyć.
-Chciałabym być w stanie jakoś ci pomóc...
-I tak dużo dla mnie robisz, naprawdę. Właściwie to odnoszę wrażenie, że jesteś jedyną osobą, którą teraz mam.
Spojrzałam mu prosto w oczy i poczułam coś dziwnego. Coś, czego nie potrafiłam nazwać, ale co wywołało we mnie niepokój.
-Zabawne, bo mogłabym powiedzieć to samo- odparłam, wahając się czy powinnam dodać coś jeszcze. A miałam mu do powiedzenia o wiele więcej, jeśli byliśmy już przy szczerych wyznaniach. Wydawało mi się, że może jest jeszcze na to za wcześnie, i że na dobrą sprawę wciąż jesteśmy dla siebie nieznajomymi, ale czasami bywa tak, że spotyka się kogoś po raz pierwszy, a wydaje się, że zna go całe swoje życie. Tak właśnie czułam się w towarzystwie Brandona, przede wszystkim dlatego, że ciągle odnajdywałam w nim swoje cechy. Ale był też inny powód, który do pewnego stopnia zaczynał mnie martwić. Im więcej mówiłam mu o sobie, tym bardziej zaczynałam się uzależniać od jego obecności. Już nie potrafiłam pomyśleć o spędzeniu wieczoru poza Gilbert’s. Może to brzmiało zbyt poważnie, ale to miejsce i siedzący obok mnie mężczyzna, bardzo szybko stali się dla mnie częścią dnia tak oczywistą, jak wstanie rano z łóżka i wypicie kawy. Nie wyobrażałam sobie, żeby tego zabrakło.
I miałam wrażenie, że spotkaliśmy się w najlepszym z możliwych momentów.
-O czym tak rozmyślasz?- zapytał, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
-Przepraszam, tyle się dziś wydarzyło, że na niczym nie potrafię się skupić.
-Mów- uśmiechnął się zachęcająco.
-Nie wiem czy... Kiedy o tym myślę, moja reakcja wydaje mi się mocno przesadzona, ale nic nie potrafię na to poradzić. Moi rodzice są już wiele lat po rozwodzie i zdążyłam już do tego przywyknąć, przełknęłam też to, że mama ma nowego partnera. Dzisiaj miałam w końcu okazję go poznać, byliśmy razem na obiedzie, wszystko szło dobrze, zdawało mi się nawet, że będę w stanie go polubić. Ale później mama postanowiła oznajmić mi...- zrobiłam pauzę, czując jak łzy napływają mi do oczu. -Że wychodzi za niego za mąż. Pewnie powinnam być przygotowana na taką ewentualność, ale gdy mi to powiedziała... Nie sądziłam, że aż tak zaboli.  Mogę się do ciebie przytulić?- zapytałam wiedząc, że zaraz wybuchnę płaczem.
Zamiast odpowiedzieć, otoczył mnie swoimi ramionami, pozwolił wtulić w pierś i gładząc ostrożnie po włosach, dał mi czas na uspokojenie się. Ten jeden prosty gest był dokładnie tym, czego potrzebowałam. Nie potrafiłam sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio czułam takie ukojenie, ale wraz ze łzami wsiąkającymi w koszulę Brandona, pozbyłam się tych wszystkich negatywnych emocji, które tłumiłam w sobie już zbyt długo.
-Przepraszam. To, co teraz powiem jest bardzo głupie, ale przez ten cały czas wciąż liczyłam, że stanie się jakiś cud. Wciąż miałam taką nadzieję, że wszystko potoczy się tak, że pewnego dnia rodzice wrócą do siebie, ale najwyraźniej życie to nie romantyczna komedia, a teraz kiedy mama chce wziąć ślub, to ostatecznie przekreśla wszystkie moje nadzieje. 
-Nie uważam, że to głupie- stwierdził, podając mi chusteczkę, chociaż nie było to konieczne, gdyż zdążyłam otrzeć oczy o jego koszulę, na której widniały teraz dwie mokre plamy. -Każdy pragnie, żeby jego rodzice byli razem, to całkowicie normalne. Dzieciom zawsze jest ciężko patrzeć, jak matka czy ojciec znajdują sobie kogoś innego. I wiek nie ma tu zupełnie znaczenia. Dlatego chciałbym jak najszybciej pogodzić się z żoną, ze względu na naszych chłopców.
-Sądzisz, że warto być z kimś tylko po to, by dzieci wychowywały się w pełnej rodzinie? Oczywiście nie mówię o twoim przypadku.
-Chyba tak, nie wiem. Dużo zależy od sytuacji. Jedyne, czego jestem pewien to to, że miłość zawsze pojawia się wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Może się zdarzyć tak, że nagle się skończy, nie będzie jej przez wiele dni, miesięcy, lat, aż w końcu uczucie zapłonie, silne jak nigdy przedtem. To dlatego warto dawać drugie szanse i dlatego całkowicie rozumiem to, jak zareagowałaś na wiadomość o ślubie swojej mamy. Miłość jest najpiękniejszą, ale zarówno najbardziej zaskakującą rzeczą, jaka może spotkać człowieka. A najcudowniejsze jest właśnie to, że może nas spotkać dosłownie wszędzie. W pracy, na wakacjach, koncercie, ulicy czy nawet w barze takim, jak ten. Możesz sobie nie zdawać z tego sprawy, ale właściwie miłość jest bliżej, niż ci się wydaje...