poniedziałek, 24 września 2012

VII

Turn me into someone like you
Find a place that we can go to
Run away and take me with you
Don't let go I need your rescue 

 

Tym oto sposobem, w moim życiu nadszedł moment stabilizacji. Może wkradła się do niego również rutyna i w pewnej chwili spostrzegłam, że nie potrafię już odróżnić dnia od dnia, lecz nieszczególnie mi to przeszkadzało.
Wpadłam w wir pracy, ale w absolutnie pozytywnym znaczeniu tego stwierdzenia. Spędzałam godziny na malowaniu, albo stojąc przed sztalugą i pociągnięciami pędzla uwieczniając moje pomysły na płótnie, albo w galerii, pokrywając ściany świeżą warstwą farby. I tu, i tu, wszystko szło idealnie i zgodnie z planem. Już po dwóch tygodniach galeria była odnowiona i urządzona w minimalistycznym stylu, a jedna ze ścian tylko czekała, aby zawisły na niej moje obrazy. Mama dbała o to, by zaproszenia na wielkie otwarcie trafiły do odpowiednich osób, podczas gdy mnie nic nie stresowało tak, jak konieczność pojawienia się na tym wydarzeniu. Nie miałam pojęcia, co powinnam ubrać, jak zachowywać się pośród tych wszystkich ludzi, których uwaga będzie skupiona również na mnie i moich pracach. Paradoksalnie, najgorzej czułam się z myślą, że ktoś kupi któryś z obrazów. Te, które dotychczas sprzedałam, nie miały dla mnie zbyt wielkiego znaczenia, a co za tym idzie, zupełnie nie przejęłam się tym, że zamiast u mnie, będą wisieć na ścianie u kogoś innego. Wiedziałam, że na wystawę muszę wybrać najlepsze prace, a te były równocześnie moimi ulubionymi, i w duchu miałam nadzieję, że nikt nie pokusi się na ich kupno. Albo przynajmniej, że nie stanie się to zbyt szybki i zdążę nacieszyć się jeszcze ich widokiem w galerii.
Oprócz malowania i pomaganie mamie oraz jej, z czym wciąż bardzo ciężko było mi się pogodzić, przyszłemu mężowi, pod koniec każdego dnia znajdowałam czas, aby pójść do Gilbert’s. Od kiedy Brandon postanowił skorzystać z mojej rady i przestał wydzwaniać do żony, również w naszych rozmowach już o niej prawie wcale nie wspominał. Wiedziałam, że nie było to dla niego łatwe i cały czas myślał o niej i dzieciach. Widziałam to w jego stale smutnym spojrzeniu i im dłużej go znałam, tym bardziej pragnęłam móc zrobić coś, aby mu w jakiś sposób pomóc. Przez te kilka tygodni tak się do niego przywiązałam, że czasy, gdy obserwowałam go z boku, przesiadującego przy barze, wydawały mi się tak odległe, że nie potrafiłam już nawet przypomnieć sobie, jak się wtedy czułam.
Ale teraz wiedziałam. Wiedziałam, że gdyby nie on, prawdopodobnie nie podjęłabym decyzji o wystawieniu moich obrazów i najpewniej wróciłabym do Las Vegas, zostawiając tu Jamesa i wszystko, o co przyjechałam walczyć. Brandon był, najprościej rzecz ujmując, moim darem od losu. Pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale samą swoją obecnością pomógł mi dużo bardziej, niż bym się tego spodziewała. Najpiękniejsze było w nim to, że zawsze przeczuwał, jakiego zachowania od niego oczekuję. Nawet gdy sama nie byłam pewna, on wiedział. Po prostu wiedział, jakby potrafił przeniknąć do mojej podświadomości, co czasami mnie trochę przerażało, ponieważ był to główny powód, dla którego nie umiałam zrezygnować z jego obecności w moim życiu. Ale kto by potrafił, skoro on zawsze wiedział, czy akurat chcę się tylko wypłakać w jego ramię, czy potrzebuję słów, dzięki którym w końcu wezmę się w garść.  
A co najistotniejsze, podczas tych naszych rozmów, czasem na naprawdę błahe tematy zauważyłam, że Brandon jest jedyną osobą, przy której chociaż na chwilę udaje mi się zapomnieć o Jamesie..

-Co właściwie ubiera się na taką imprezę?- zapytała Claire, kiedy weszłyśmy do centrum handlowego w poszukiwaniu czegoś, co można byłoby założyć na otwarcie galerii, które zbliżało się wielkimi krokami.
-Liczyłam, że ty będziesz miała jakiś pomysł- przyznałam, wchodząc do pierwszego sklepu. -Sądząc po nazwiskach, które widziałam na liście gości, przydałaby się sukienka od projektanta.
-Chcę więcej szczegółów, Millie. Muszę być gotowa na Brada Pitta.
-Obawiam się, że on nie będzie mógł wpaść. Co powiesz na tą?- Pokazałam jej granatową sukienkę z długim rękawem.
-Nudna- stwierdziła, rzucając na nią okiem. -Nie pasuje do ciebie. To też twoja wystawa, musisz błyszczeć.
-Wolałabym, żeby to moje obrazy przyciągały uwagę, nie ja.
-Nie każę ci od razu zakładać lateksowej mini, ale powinnaś przyciągać spojrzenia. Myślisz, że mogłabym przyjść w tej łososiowej?- Wskazała na wieszak ze śliczną sukienką, którą sama z chęcią bym założyła. -Wciąż jest lato, może być coś zwiewnego.
-Powinnaś ją przymierzyć- odparłam.
-Zaraz. Najpierw muszę znaleźć coś dla ciebie. Może ta czerwona?
-Za krótka. To nie jest impreza w klubie, potrzebuję czegoś naprawdę eleganckiego.
-Sądziłam, że wolałabyś założyć jednak coś seksownego...- powiedziała, przyglądając się cekinowej sukience.
-Dlaczego tak myślałaś?- zapytałam zbita z tropu.
-Nie wiem, tak po prostu.
-Rozmawiałaś z Jamesem, tak? Wiesz, że go zaprosiłam.
-No cóż, to chyba nie jest jakaś wielka tajemnica, prawda? Poza tym, on sam o tym wspomniał, ja o nic go nie wypytywałam. Z resztą dobrze wiesz, co o tym wszystkim myślę. Prawda jest taka, że jeszcze będziesz tego żałować.
-Nie martw się, nie będę- zapewniłam.
-Zobaczysz. Miałam nadzieję, że ostatnim razem udało mi się przemówić ci do rozsądku, ale najwyraźniej jego jedna głupia decyzja wszystko zmieniła.
-Zmieniła, bo tą głupią decyzją jest coś poważnego, Claire. James znowu jest na wyciągnięcie ręki.
-Skoro dalej chcesz się łudzić, to twój wybór. Ja tylko mówię, że nie wyniknie z tego nic dobrego i ty doskonale o tym wiesz, tylko wolisz, żeby znowu rozpieprzył ci najpierw życie.
-Wiesz, czasami odnoszę wrażenie, że znasz go zadziwiająco dobrze, jakby był twoim przyjacielem, nie moim.
-Po prostu uważnie obserwuję- wzruszyła ramionami. -I dziwię ci się, że nazywasz go przyjacielem, po tym, jak o tobie zupełnie zapomniał. Chociaż prawda jest taka, że on nigdy się za bardzo tobą nie przejmował, sama przyznaj.
-Może czas wtedy nie był odpowiedni, ale teraz dużo się zmieniło.
-A on ciągle jest taki sam. Daj sobie z nim raz na zawsze spokój, mówię poważnie. Zasługujesz na dużo więcej.
-Ale chcę jego, rozumiesz?- odparłam szorstko, lekko poirytowana tą rozmową. -Nie odpuszczę, nie teraz.
-Zrobisz, jak uważasz. Żeby tylko później nie było, że cię nie ostrzegałam.
-Jeszcze się zdziwisz, Claire.
-Żebyś ty się przypadkiem nie zdziwiła- powiedziała bardziej do siebie, niż do mnie i poszła oglądać sukienki wystawione w głębi sklepu.
Zaczynałam żałować, że ją tu ze sobą zabrałam, bo rozmowa o Jamesie zawsze sprawiała, że rozstawałyśmy się skłócone. Spodziewałam się jednak po niej więcej zrozumienia, ale najwyraźniej jeśli dotyczyło to Jamesa, nie potrafiła mi go okazać. I to właśnie był kolejny powód, dla którego sto razy bardziej wolałam opowiadać o swoich problemach Brandonowi. On nigdy nie narzucał mi swoich opinii.
-Znalazłam coś idealnego dla ciebie!- Usłyszałam Claire, która po chwili podeszła do mnie z długą białą sukienką.
-Nie wychodzę za mąż- odparłam, siląc się na uśmiech, chociaż w świetle ostatnich wydarzeń nic, co kojarzyło mi się ze ślubem nie wprawiało mnie w dobry nastrój.
-No przymierz, co ci szkodzi- nalegała, prawie wpychając mnie do przymierzalni z wybraną przez nią sukienką. -Ja przymierzę tą różową i zaraz ocenimy, okej?
Zaciągnęłam zasłonę i z ciężkim westchnieniem zaczęłam zdejmować z siebie ubrania. Chyba przestało mnie już tak naprawdę obchodzić, w czym przyjdę na otwarcie galerii. Chciałam tylko, żeby wieczór nastał jak najszybciej, i żebym mogła pójść do Gilbert’s, może zabierając ze sobą szkicownik i odpocząć na chwilę od farb, których zapach w ostatnim czasie towarzyszył mi nieustannie.
-Gotowa?- zapytała Claire z kabiny obok.
-Już, jeszcze sekundę- odparłam, zakładając wybraną przez nią sukienkę. Zapięłam zamek, przygładziłam ją na biodrze, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i automatycznie pomyślałam o Jamesie. Czy powiedziałby mi, że pięknie w tej sukience wyglądam? Czy wodziłby za mną wzrokiem? Czy mniej lub bardziej dyskretnie zerkałby w dekolt? Czy w końcu zdjąłby ją ze mnie, stojąc na środku sypialni?
-No pokaż się, Millie.
Odsłoniłam zasłonę i spojrzałam na przyjaciółkę ubraną w kusą różową sukienkę, która idealnie podkreślała jej oliwkową karnację.
-O mój Boże, wyglądasz przepięknie!- stwierdziła, oglądając mnie z każdej strony.- Jakby była szyta specjalnie na ciebie.
-No nie wiem. -Po raz kolejny przejrzałam się w lustrze. -Nie uważasz, że jest zbyt odważna?
-Jest idealna. Mogłabyś w niej pojawić się na czerwonym dywanie, jest olśniewająca. Nawet nie waż się jej nie kupić.
-Widziałaś cenę?- spojrzałam niepewnie na metkę, przerażona kwotą, jaka na niej widniała.
-Nie patrz na to, tylko zdejmuj ją z siebie i idziemy do kasy. Wkrótce zostaniesz przecież sławną malarką i będzie cię stać na setki takich sukienek. Ja też biorę moją, jest genialna- stwierdziła, znikając za zasłoną.
Zrobiłam to samo. Zdejmując z siebie sukienkę, wyobrażałam sobie dłonie Jamesa na moim ciele. Nie mogłam się doczekać, aby mu się pokazać.  

Po raz setny wyjęłam z torebki telefon, sprawdzając czy nikt nie próbował się do mnie dodzwonić albo nie wysłał mi wiadomości i po raz kolejny na wyświetlaczu nie pojawiło się żadne powiadomienie.
-Nie denerwuj się tak. -Mama podeszła do mnie, uspokajająco gładząc po ramieniu. -Twoi znajomi na pewno zaraz przyjdą.
-Mam taką nadzieję- odparłam, wciąż zerkając w stronę drzwi wejściowych do galerii.
Wielki dzień nadszedł, goście powoli napływali, a ja musiałam dodatkowo się stresować, ponieważ mimo zapewnień, Claire nie zjawiła się wcześniej aby mnie wspierać. James miał przyjść razem z nią i powoli zaczynałam popadać w paranoję, że mogło im się coś stać, skoro mnie wysłali mi chociaż wiadomości, że utknęli w korku albo coś ważnego ich zatrzymało.
Nie było również Brandona, którego na dobrą sprawę wcale nie miałam w planach zapraszać, aby uniknąć niewygodnych pytań ze strony Claire, ale on nalegał, że jeśli nie ze względu na mnie, to dla samego zobaczenia moich obrazów, musi przyjść na otwarcie. Nie miałam zamiaru próbować odwieść go od tego pomysłu, bo jakaś część mnie chciała, żeby i on towarzyszył mi w tak ważnym momencie.
Cóż, w tym momencie jego obecność na pewno by mnie uspokoiła, ale póki co musiałam uzbroić się w cierpliwość i uśmiechać do przechodzących obok ludzi, których twarze widziałam pierwszy raz w życiu. Byłam bardzo ciekawa, ile osób ostatecznie się pojawi.
-Hej, wybacz spóźnienie. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale zamknęli jedną z ulic i musieliśmy jechać objazdem. Myślałam, że nie dotrzemy tu do jutra. W ogóle przy wejściu poznałam tego nowego faceta twojej mamy. Miałaś rację, że od razu widać po nim, że jest artystą. -Claire w końcu się pojawiła, i jak zawsze zaczęła zalewać mnie potokiem słów.
-Najważniejsze, że jesteś. Gdzie James?- zapytałam.
-Stoi na zewnątrz i rozmawia z kimś przez telefon. Powiedział, że dołączy do nas za chwilę. O Jezu, nie spodziewałam się tu tylu ludzi. Skąd twoja mama ich wszystkich wytrzasnęła?
-Sama chciałabym to wiedzieć- odparłam, przeglądając się w lusterku i upewniając, że wszystko z makijażem i fryzurą jest w porządku.
-Claire, mam zwidy czy ten facet naprawdę niósł tacę z lampkami wina?
-Tak, pewnie zaraz tu przyjdzie- odparłam. -Tam w głębi są też przekąski, jeśli miałabyś na coś ochotę.- Zanim dokończyłam zdanie, ona już ruszyła we wskazanym przeze mnie kierunku.
Westchnęłam, spoglądając w kierunku drzwi i upewniając się, że Brandon wciąż się nie pojawił.
-Kogo tak wypatrujesz?- Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie pojawił się James.
-Nikogo- skłamałam, uśmiechając się szeroko na jego widok. Wyglądał niesamowicie przystojnie ze starannie ułożonymi włosami i w błękitnej koszuli, której kolor prezentował się na nim bardzo korzystnie, podkreślając barwę jego tęczówek.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Dziękuję- odparłam zadowolona, bo najwyraźniej osiągnęłam zamierzony efekt.
-Stresujesz się?
-Trochę- przyznałam. -W końcu to moja pierwsza wystawa, nie przywykłam do stawania twarzą w twarz z krytykami sztuki.
-Nie martw się, ich opinie na pewno będą tylko pozytywne.
-Tak, z pewnością...
-Hej, trochę więcej wiary w siebie! Cokolwiek by nie mówili, ja dobrze wiem, że świetnie malujesz.
-Zawsze wiesz, jak podnieść mnie na duchu- uśmiechnęłam się szeroko.
-Pokażesz mi teraz obrazy?- zapytał, odwzajemniając uśmiech.
-Tak, jasne. -Zaprowadziłam go pod ścianę, gdzie wywieszone zostały moje prace i wzruszyłam ramionami. -Co myślisz?
-A co mogę myśleć? Są niesamowite. -Zatrzymywał się na chwilę przy każdym obrazie i uważnie go oglądał. -Tylko nie zapomnij o starych znajomych, kiedy już będziesz sławna.
-O tobie na pewno nie zapomnę- zapewniłam chyba zbyt poważnym tonem, bo spojrzał na mnie, jakby chciał o coś zapytać, ale zrezygnował w ostatniej chwili.
-Ten jest mój ulubiony. Pamiętam, jak go malowałaś. -Dotknął ramy obrazu przedstawiającego kobiecą sylwetkę rozpływającą się w różowo-fioletowym dymie.
-Mgła- odparłam.
-Coś takiego sam bardzo chętnie powiesiłbym u siebie w domu- stwierdził, sprawiając, że zaczęłam wyobrażać sobie nasze wspólne mieszkanie.
Gdybym tylko miała odwagę powiedzieć mu o swoich uczuciach...
-Już jestem. -Claire pojawiła się przy nas, popijając wino. -O, widzę, że nie zaginąłeś- zwróciła się do Jamesa. -Millie bardzo się o ciebie martwiła, prawda?
Zgromiłam ją wzrokiem, ale nie skomentowałam jej wypowiedzi.
-I co, Jimmy? Nasza Millie zaczyna robić karierę.
-Właśnie o tym rozmawialiśmy.
-Widzę, że już jesteście w komplecie. -Mama uśmiechnęła się do nas, witając się z moimi przyjaciółmi. -Chodźcie, wszyscy goście przybyli, a Antoine chciałby skierować do wszystkich kilka słów.
Poszliśmy za nią, a ja nie przestawałam wypatrywać Brandona. Żałowałam, że nigdy nie poprosiłam, aby podał mi swój numer telefonu.
-Claire, daj mi znać, gdybyś natknęła się faceta trochę niższego od Jamesa, z ciemnymi włosami i kilkudniowym zarostem, możliwe, że mnie wypatrującego- poprosiłam.
-No proszę, jakaś randka?
-Zaprosiłam go na wystawę, okej?
-Znam go?
-Raczej nie- odparłam, obserwując jak Antoine przytula mamę, mówiąc coś o tym, jaki wpływ miała na jego twórczość. -Wiesz co, muszę się chyba przewietrzyć- wyjaśniłam, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do myśli, że wkrótce przyjdzie mi pojawić się na ich ślubie.
Wyszłam na zewnątrz, gdzie słońce zdążyło już dawno zajść, i wyjęłam z torebki paczkę papierosów i wyjmując jednego. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle łudziłam się, że ten wieczór może być przyjemny, skoro wiedziałam, że Claire nie da mi za bardzo zbliżyć się do Jamesa. A ja pragnęłam tylko móc z nim jak najdłużej przebywać.
Sytuacji nie poprawiał też Antoine i wizja tego, że niedługo zostanie moim ojczymem. Powoli zaczynały ogarniać mnie wątpliwości czy podjęłam słuszną decyzję przystając na jego propozycję. I nie było przy mnie nikogo, kto mógłby te wątpliwości rozwiać.
Po chwili namysłu wsunęłam papierosa z powrotem do paczki i schowałam w torebce. Wiedziałam, że muszę wrócić do środka, przykleić do twarzy sztuczny uśmiech i jakoś to przetrwać. Wiedziałam również, że nie będzie to wcale proste.
Już miałam wchodzić do galerii, gdy na końcu ulicy zamajaczyła mi znajoma sylwetka. Ruszyłam w tamtą stronę, od razu w odrobinę lepszym humorze. Byłam pewna, że obecność Brandona na pewno pozytywnie na mnie wpłynie, nawet jeśli później Claire nie da mi spokoju, dopóki nie opowiem jej ze szczegółami całej historii o tym, jak sławny muzyk został moim przyjacielem.
Kiedy jednak zbliżyłam się na odległość kilku metrów zauważyłam, że coś się w nim zmieniło. Chciałam już zażartować, że dziękuję mu za pozbycie się brody z okazji otwarcia galerii, ale po chwili uświadomiłam sobie, że Brandon jest tak pijany,  że ledwo trzyma się na nogach.
-Brandon. Co się stało?- zapytałam zupełnie zdezorientowana.
-Przyszedłem na wystawę- wybełkotał, idąc wciąż przed siebie.
-Co? Nie, czekaj! Nie możesz tam się pokazać w takim stanie!- Próbowałam go zatrzymać. -Co sobie ludzie pomyślą? Stój!- Zatarasowałam mu drogę.
-Millie, chcę pooglądać twoje obrazy.
-Nie dzisiaj- odparłam stanowczo.
-Daj spokój. -Chciał mnie wyminąć, ale chwyciłam go za ramiona i spojrzałam prosto w oczy.
-Jesteś kompletnie pijany, nie wejdziesz tam. Nie pozwolę, żeby ludzie cię takiego zobaczyli. Co, jeśli Tana się dowie?- Chyba trafiłam w czuły punkt, bo odpuścił. Popatrzył na mnie za to z takim żalem, że myślałam, że pęknie mi serce. -Odwiozę cię do domu, okej? Odwiozę cię i powiesz mi, co się stało. -Tak naprawdę nie miałam pojęcia co z nim zrobić, a to była jedyna rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
-Dobra- zgodził się, dając mi zaprowadzić się do taksówki. Trudniej było za to wyciągnąć od niego adres mieszkania, ale w końcu podał go kierowcy i okazało się, że na szczęście nie jest to daleko.
Przez całą drogę nie odezwał się do mnie ani słowem. Ukrył tylko twarz w dłoniach, a ja zastanawiałam się, dlaczego się tak upił.
-Jesteśmy na miejscu- oznajmił kierowca.
-Dziękuję- odparłam, płacąc mu należność.
-Jezu, jak to było?- Staliśmy pod wejściem do budynku Brandona, który nie mógł sobie przypomnieć kodu do drzwi.
-Czemu doprowadziłeś się do takiego stanu, co?- zapytałam, gdy w końcu udało nam się wejść do środka.
-Wejdziesz?- zapytał, kartą otwierając drzwi do swojego apartamentu. Nie powinnam chyba być tak zaskoczona tym miejscem wiedząc, ile musi mieć pieniędzy.
-Muszę wracać do galerii, wszyscy pewnie zastanawiają się, gdzie zniknęłam- odparłam. -Chciałam tylko mieć pewność, że bezpiecznie dotrzesz do domu. Idź się położyć, zobaczymy się jutro, jak już wytrzeźwiejesz.
-Poczekaj!- zawołał, gdy ruszyłam do wyjścia. -Proszę, nie zostawiaj mnie samego. Nie zostawiaj mnie, jak ona. -Słysząc desperację w jego głosie zawahałam się, czy naprawdę powinnam iść.
Wróciłam się, coraz bardziej zaniepokojona.
-Powiesz mi co się stało?- zapytałam spokojnym tonem.
-To koniec, to już naprawdę koniec. Tana... Dzisiaj dostałem papiery rozwodowe- wyjaśnił ze łzami w oczach.
-Och, tak mi przykro. -Nie byłam gotowa na taką sytuację, nie wiedziałam, co powiedzieć, jak podnieść go na duchu. Weszłam z nim do mieszkania. Miał rację, nie mogłam go w takiej chwili zostawić samego, ale z drugiej strony było jeszcze inne miejsce, gdzie powinnam być.
-Wszystko się wali, całe moje życie...- Usiedliśmy w salonie na beżowej sofie.
-Ne mów tak, na pewno jest jeszcze jakaś szansa, żeby uratować wasze małżeństwo- powiedziałam bez przekonania.
-Dobrze wiesz, że nie ma- odparł gorzko.
-Co ja mam ci poradzić?- zapytałam, przytulając go. To była jedyna rzecz, jaką mogłam dla niego zrobić. Czułam, jakbym przytulała do piersi małego chłopca, nie trzydziestoletniego mężczyznę, był tak zagubiony. -Może powinieneś jeszcze powalczyć o swoje małżeństwo, skoro tak bardzo kochasz żonę?
-Nie wiem, nie mam siły już dłużej walczyć. Nie wiem nawet, czy jeszcze warto i zacząłem już wątpić. Pamiętam dzień naszego ślubu. Mieliśmy być na zawsze razem, w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe. Mieliśmy się wspierać, tworzyć wspaniałą, kochającą się rodzinę. I wiesz, osiągnęliśmy to, ale nawet nie wiem kiedy, to wszystko wyślizgnęło nam się z rąk. Nie czuję się na siłach, żeby to wszystko pozbierać. Winiłem się za to, że się poddałem, ale to ona pierwsza to zrobiła, przypieczętowując to tymi papierami.
-Brandon, chciałabym móc ci jakoś pomóc. Nie oczekuj ode mnie rad, nie potrafię poradzić sobie z własnym życiem, a co dopiero wypowiadać się o innych. Ja, przepraszam, ale najlepiej będzie, jeśli położysz się do łóżka i jutro pomyślisz, co z tym dalej robić.
-Nie przepraszaj, nie masz za co. Jesteś jedyną osobą, naprawdę jedyną, jaką teraz mam.
Uśmiechnęłam się słysząc te słowa, chociaż widząc go tak zdruzgotanego, byłam bliska łez. Nie zasłużył sobie niczym na to wszystko, co go spotkało, na pewno nie. Wręcz przeciwnie, był tak wspaniałym i troskliwym człowiekiem,  że należało mu się przynajmniej tyle samo dobra, które dawał innym.
-I tak poza tym, to ślicznie dziś wyglądasz- dodał, rozchmurzając się trochę.
Zaśmiałam się krótko w odpowiedzi na ten komplement. Niesamowite, że nawet w takiej sytuacji potrafił zrobić coś, żeby druga osoba lepiej się poczuła. Szkoda, że ja nie umiałam się odwdzięczyć.
-Chyba powinieneś iść do łóżka, a ja powinnam wrócić tam, gdzie pewnie myślą, że zaginęłam- powiedziałam, nie mogąc już znieść spojrzenia jego ciemnych oczu, które miałam wrażenie, że przenika w głąb mojej duszy. Jak to się stało, że wcześniej nie zauważyłam jaki jest niesamowicie przystojny? Siedzieliśmy stanowczo za blisko siebie, żeby ustrzec się tych dziwnych i niepoprawnych myśli, które nagle pojawiły się w mojej głowie. Nie chciałam tego. Nie chciałam tego uczucia, którego nie umiałam nazwać, a które pojawiło się znikąd i sprawiało, że im dłużej patrzyłam na Brandona, tym bardziej brakowało mi tchu.
-Tak, powinienem. Ale nie chcę, żebyś szła.
-Muszę.
-Zostań, proszę. Potrzebuję wiedzieć, że jesteś.  
-Brandon, naprawdę...
-Albo chociaż się uśmiechnij. To ja jestem tym przegranym, ty nie musisz z tego powodu być smutna. -Zastygłam w bezruchu, gdy dotknął dłonią mojej twarzy.
Wtuliłam policzek w jego dłoń, tak bardzo brakowało mi bliskości z drugim człowiekiem, tak bardzo pragnęłam fizycznego kontaktu. Spojrzałam na jego usta, które właśnie oblizał. Chciałam go pocałować, chciałam przekonać się, jak smakują. Był tak blisko, coraz bliżej, już niemal stykaliśmy się nosami i czułam jego ciepło, i miałam wielką ochotę również dotknąć jego twarzy, ale wiedziałam, że to co czuję jest złe, bardzo złe i albo ja powiem sobie dość, albo będę żałować tego, co mogłoby się wydarzyć.
-Naprawdę idź do łóżka, Brandon. Proszę cię.
-Ale zostaniesz?
-Zostanę- obiecałam niechętnie. -Zdrzemnę się tutaj i rano porozmawiamy, dobrze?
-Nie pozwolę ci spać na kanapie. -Nie zdążyłam nawet zaprotestować, a już staliśmy w jego sypialni z ogromnym łóżkiem, które wyglądało jak raj w porównaniu do mojego materaca, na którym sypiałam.
-Nawet się nie wygłupiaj, zostaję na kanapie- odparłam stanowczo, gdy w moich myślach już wylądowaliśmy razem w tym łóżku.
-Jak wolisz. -Zrezygnował z dalszych protestów, najwyraźniej już zmęczony tym wszystkim, co się tego dnia wydarzyło.
Zaczął rozpinać koszulę, a ja wróciłam do salonu i skuliłam się na sofie przerażona swoimi własnymi uczuciami. Chciałam móc się ich w jakiś sposób pozbyć, ale wiedziałam, że nie ma już odwrotu. To było takie dziwne. Brandon był pierwszym mężczyzną, który potrafił poruszyć we mnie tą strunę, której od kiedy poznałam Jamesa, nie umiał poruszyć nikt inny. W pewien sposób było to przerażające, ale również uświadomiło mi, że może jest wciąż jakaś część mnie, która potrafiłaby żyć bez Jamesa. Która potrafiłaby czuć coś do innego mężczyzny. Która uwolniłaby mnie od tego, w co wpakowałam się pięć lat temu.
-Tylko sprawdzam, czy się nie wymknęłaś. -Brandon przebrany w szarą koszulkę i bokserki, wyjrzał z sypialni z uśmiechem.
-Przecież obiecałam- odparłam.
-Okej, dobranoc.
-Dobranoc.
Wcale nie poczułam ulgi, kiedy zniknął za drzwiami. Miałam tylko świadomość, że wszystko poszło w najgorszym z możliwych kierunków i liczyłam jedynie, że to wszystko wydarzyło się w mojej głowie. Że źle zinterpretowałam jego zachowanie i wyglądało to tak, jak wyglądało, bo tego chciałam, a nie dlatego, że tak było. Tak czy inaczej, nigdy nie powinno dojść do takiej sytuacji i nie miałam prawa poczuć tego, co poczułam.
Siedziałam w tej kompletnej ciszy, bijąc się z myślami i doszłam do wniosku, że wcale nie powinno mnie tu być. Wstałam z sofy i ostrożnie zajrzałam do sypialni, chcąc przekonać się czy Brandon zasnął. Stanęłam na chwilę w progu, obserwując go wtulonego w poduszkę i ciężko westchnęłam. Tak bardzo bałam się zniszczyć to wszystko, co mieliśmy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę zostać u niego na noc, nieważne, że spędzając ją tylko na kanapie. Rano byłoby zbyt niezręcznie, nie umiałabym stanąć z nim twarzą w twarz, by przekonać się czy to, co czułam było tylko chwilowe.
Starając się być jak najciszej, opuściłam jego apartament z nadzieją, że następnego dnia nie będzie wiele z tej nocy pamiętał...
 

niedziela, 16 września 2012

VI

And I said to her

"Baby baby babe, I got all night to listen to the heart of a girl"


Nie mam pojęcia, dlaczego to właściwie zrobiłam. Wiedziałam, że był to efekt tej nieprzespanej nocy, którą spędziłam na rozmyślaniu o życiu i decyzjach, których nigdy nie miałam odwagi podjąć. To był jeden z tych momentów, kiedy zamiast zasnąć, człowiek przystępuje do wnikliwej analizy każdego zachowania, gestu, słowa, zastanawiając się, co by było, gdyby postąpił inaczej, powiedział coś innego. Nie dało się jednak ukryć, że duży wpływ na zdecydowanie się na ten krok, miał również Brandon i nasze rozmowy. Sporo myślałam o poruszanych przez nas tematach, i w końcu doszłam do wniosku, że może jego pojawienie się na mojej drodze to jakiś znak. Jego sytuacja pokazała mi bowiem, że powinnam skończyć z użalaniem się nad sobą i wziąć sprawy w swoje ręce. Z nas dwóch, to Brandon miał prawdziwe problemy, przy których moje zdawały się nie istnieć. Dlatego też doszłam do wniosku, że skoro mam już mieć złamane serce, to przynajmniej z dobrego powodu.
Mając w pamięci to postanowienie, siedziałam na kocu w Central Parku, popijając mrożoną herbatę i rozkoszując się prawdopodobnie jednym z ostatnich upalnych dni tego lata.
Ramię w ramię z Jamesem.
-Będzie mi brakować tych ciepłych dni -wyznałam, zmieniając pozycję na półleżącą. Słońce przyjemnie muskało moją skórę, kierując moje myśli na wakacje z przyjaciółmi, których wspomnienie miało ciągnąć się za mną jeszcze przez długi czas.
-Przypominają ci o Vegas, co?- zapytał James, kończąc pić swoją herbatę.
Skinęłam twierdząco głową. Jego blond włosy w promieniach słońca mieniły się złotymi refleksami, a ja nie mogłam oderwać wzroku od tej pięknej twarzy, z której uśmiech nie znikał ani na chwilę.
-Patrz, jakie słodkie- wskazał na dwoje małych dzieci, chłopca i dziewczynkę w ślicznej sukieneczce, biegających po parku z labradorem.
-Są urocze- przyznałam nieco zdziwiona. Nigdy nie posądzałabym Jamesa o zachwycanie się takim widokiem.
-Wiesz- spojrzał na mnie, napotykając na moje oczy, wpatrzone w niego. -Chyba się zakochuję.
-Proszę?- wykrztusiłam, nie mogąc uwierzyć w słowa, które przed chwilą padły z ust Jamesa. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak wielkiej ochoty najzwyczajniej w świecie go dotknąć, pocałować namiętnie, wyznając mu tym, co do niego od tylu lat czuję.
-W Nowym Jorku- odparł, a ja poczułam, jak moje wszystkie nadzieje znikają bezpowrotnie, a w ich miejscu pojawia się wściekłość na siebie i swoją bezgraniczną głupotę.
-Jest się w czym zakochać. -Starałam się nie dać po sobie poznać, jaka jestem rozbita. -W jakim innym mieście znajdziesz ogromny park, tak spokojny i kojący, pośród tych wszystkich drapaczy chmur, prawda? 
-Tak. Sporo o tym myślałem, i chyba będę chciał zostać tu na dłużej.
-A co z pracą?- zapytałam, choć tak naprawdę myślałam jedynie o tym, że gdyby James faktycznie został w Nowym Jorku, moje szanse na przemienienie tego, co powiedział na imprezie w czyny, wzrosłyby automatycznie o sto procent.
-Zawsze mogę sobie znaleźć nową. Bycie barmanem w kasynie nie jest szczytem marzeń i zdecydowanie nie trzyma mnie w Vegas. Właściwie nic mnie już tam nie trzyma.
-A co trzymało do tej pory?- odważyłam się zapytać. Byłam najlepsza w robieniu sobie fałszywej nadziei, która wbrew rozsądkowi ciągle tliła się tam głęboko w sercu, czekając na odpowiednią chwilę, nawet pomimo tego, iż mogła nigdy nie nadejść.
-Nieważne- odwrócił wzrok, skubiąc dłonią brzeg koca. Chciałam poznać odpowiedź, chciałam, żeby mi powiedział. Żeby wciąż miał świadomość, że jestem tu dla niego kiedy tylko mnie potrzebuje. I zawsze będę, bo od tego są przyjaciele, chociaż ja zawsze chciałam czegoś więcej, i wiem, że w pewnym momencie swojego życia James też chciał.
-Wiesz, gdybyś nie miał gdzie mieszkać, zawsze znajdzie się u mnie kawałek wolnej podłogi- zaśmiałam się nerwowo, nie mogąc zdecydować się, czy moje słowa powinny zabrzmieć jak poważna propozycja, czy bardziej jak żart.
-Millie, wyobrażasz sobie, jak by to było razem mieszkać?- Po jego szerokim uśmiechu łatwo było wywnioskować, jak odebrał tą propozycję. Miałam ochotę odpowiedzieć, że tak, wyobrażam sobie. Wyobrażam sobie, jak na początku moglibyśmy czuć się odrobinę niezręcznie, przebywając stale w swoim towarzystwie. Jak rano siadalibyśmy wspólnie przy moim plastikowym stoliku w kuchni, pijąc kawę i jedząc tosty, a wieczorem oglądalibyśmy razem telewizję na kanapie tak ciasnej, że nie byłoby możliwości, aby nasze ciała się nie stykały. I dzięki temu, James uświadomiłby sobie, że miłości nie trzeba szukać daleko, bo siedzi tuż obok, i tak pewnego dnia skończylibyśmy na moim materacu pełniącym funkcję luksusowego łóżka, kochając się tak namiętnie, że pewnie naćpany Spike wspomniałby o tym, że nie mógł się przez nas wyspać. A ja odparłabym tylko, że po prostu nam zazdrości.
Jamesowi nie odpowiedziałam jednak nic.
-Miło, że mi to zaproponowałaś. -Popatrzył na mnie, marszcząc brwi i próbując zrozumieć, dlaczego się tak zamyśliłam. -Mam już na oku fajne mieszkanie, ale jakby coś, będę pamiętał, że mam gdzie się podziać.
-Zawsze, James- odparłam pełna powagi. -I jakbyś się nudził, albo chciał pozwiedzać miasto, to możesz na mnie liczyć- dodałam.
-Na pewno skorzystam.W końcu przydałoby się nadrobić jakoś ten ostatni rok.
-Tym bardziej, że znowu jesteśmy w jednym mieście- dodałam. Tak bardzo chciałam wrócić do pewnego tematu, który być może istniał tylko w mojej głowie, ale koniec końców i tak zabrakło mi na to odwagi.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę rozmawiając o Nowym Jorku, po czym pozbieraliśmy nasze rzeczy i wyszliśmy z parku obiecując sobie, że wkrótce znów się zobaczymy.

-Kochanie, jak przepięknie wyglądasz! Ta sukienka jest chyba szyta na miarę, prawda? Cudownie na tobie leży, a kolor podkreśla twoje błękitne oczy. Zawsze wiedziałam, że masz dobry gust, zawsze. Moja mała córcia tak wyrosła i stała się elegancką kobietą, aż łza się w oku kręci, kiedy tak na ciebie patrzę.- Mama zachwycała się mną od dobrych kilu minut, co było samo w sobie niezręczne, a kiedy doda się to, iż stałyśmy na środku jednej ze sławniejszych restauracji na Manhattanie, sytuacja robiła się znacznie gorsza. Z każdą minutą czułam się coraz bardziej zażenowana, tak samo jak towarzyszący nam Antoine, który przyglądał się z boku, czekając aż zechcemy zasiąść do obiadu. Nie miałam jednak serca brutalnie przerywać mamie tego momentu. Widziałam łzy lśniące w jej niebieskich oczach, kiedy kawałek po kawałku oglądała mnie jak rzeźbę w muzeum, chyba dopiero teraz uświadamiając sobie, jak bardzo zmieniłam się przez te lata, które widziała mnie tylko na podsyłanych jej zdjęciach.
-Może usiądziemy? Kelner już czeka, żeby tu podejść- wtrącił w końcu Antoine, sprowadzając tym samym mamę na ziemię.
-Tak, oczywiście. -Zajęliśmy nasze miejsca przy stoliku, oni obok siebie, ja naprzeciwko.
Kelner od razu doskoczył do nas, podając każdemu menu i rozwodząc się nad fantastycznym smakiem dania dnia. Przemknęłam wzrokiem po nazwach potraw, których cen wolałabym z całą pewnością nie poznawać, nawet mimo tego, że nie ja miałam za to płacić. Zamiast tego zerkałam dyskretnie znad karty na mamę i jej partnera. Przy jej gustownym ubiorze i starannie ułożonych włosach, Antoine z gęstą brodą i długimi włosami zebranymi w kok przywodzący na myśl uczesania samurajów, wyglądał dość ekscentrycznie. Zastanawiałam się, co takiego zobaczyła w nim mama, że postanowiłam zostawić dla niego swoją rodzinę i dawne życie. I czy żałowała czasami, że to nie jego spotkała w swoim życiu przed moim ojcem.
-A ty na co masz ochotę, Amelio?- zapytała, wyrywając mnie z zadumy.
-Wezmę to, co ty- odparłam, orientując się, że cała trójka wraz z kelnerem, od dobrej chwili przyglądała mi się, oczekując na decyzję.
-No, kochanie. Mam nadzieję, że przemyślałaś sobie naszą propozycję- podjęła, kiedy czekaliśmy na zamówienie.
-Owszem- odparłam.
-I?
-Zdecydowałam, że warto z tej szansy skorzystać.
-To wspaniale! Antoine, wspaniale, prawda?- Mama porażała swoim entuzjazmem.
-Bardzo się cieszę- potwierdził, uśmiechając się nieśmiało.
-Jutro idziemy obejrzeć lokal, już sobie wszystko mniej więcej rozplanowaliśmy, trzeba będzie jak najszybciej zacząć działać. Do końca tygodnia zostaną dostarczone wszystkie dzieła, tak Antoine? Chyba tak mówili ci mężczyźni z firmy transportowej. W każdym razie, galeria zostanie otwarta do dwóch tygodni. Gdy już ustalimy termin, trzeba będzie oczywiście zająć się poinformowaniem odpowiednich osób, ale to akurat na końcu. A ty, Amelio, będziesz musiała wybrać obrazy, które chciałabyś wywiesić w galerii. Miejsca na to nie będzie niestety za dużo, ale zawsze lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, jak to mówią. Jestem taka podekscytowana, to prawie jak rodzinny biznes, czyż nie?
Skinęłam tylko głową, nie mając zamiaru wytykać jej, że siedzący obok mężczyzna nie był dla mnie w żaden sposób rodziną. I dla niej też nie.
Na szczęście kelner przyniósł nam jedzenie, co chociaż na chwilę zatrzymało słowotok mamy.
Po obiedzie zupełnie odeszliśmy od tematu galerii, zastępując go opowiadaniem mamy o kilku przygodach, jakie ostatnimi czasy przytrafiły się jej w Australii, przeplatane moimi odczuciami co do Nowego Jorku i życiu na własną rękę, na zachwycie nad piękną pogodą skończywszy.
-O, przepraszam was na sekundę. Muszę to odebrać- wyjaśniła, wyciągając z torebki dzwoniący telefon i udając się do toalety, tym samym zostawiając mnie ze swoim partnerem, który na dobrą sprawę odezwał się przez ten cały czas, który spędziliśmy w restauracji, dosłownie dwa razy.
-Naprawdę cieszę się, że przystałaś na naszą propozycję- powiedział w końcu, chyba zrozumiawszy, że cisza która zapanowała, jest dość niezręczna.
-Ja również- odparłam. -Jestem bardzo wdzięczna, że zechciał pan...
-Darujmy sobie- przerwał.-Mów mi po imieniu.
-W takim razie jestem wdzięczna, że w ogóle dałeś mi taką szansę- dokończyłam. Antoine nie musiał od razu stawać się moim najlepszym przyjacielem, ale dziecinnym byłoby go nienawidzić za to, że mama się w nim zakochała. A było to widać, nawet po tych kilku latach.
-No, już jestem. -Wróciła z przepraszającym uśmiechem. -Dzwonił ten facet od transportu, wszystko jest dopięte na ostatni guzik i, tak jak obiecał, dostarczenie twoich rzeźb to kwestia dwóch, może trzech dni.
-Mam nadzieję, że przyjadą w jednym kawałku- odparł.
-Och, oczywiście, że tak. Nie masz się czym przejmować, skarbie. Przewożą je tylko z drugiego końca świata- zaśmiała się, widząc jego zasępioną minę.-Macie ochotę na deser?
-Ja dziękuję -odparłam.
-Ja też.
-No, to skoro już skończyliśmy, chyba mogę przejść do jeszcze jednej rzeczy, o której chcieliśmy ci powiedzieć- zwróciła się do mnie. -Uznaliśmy z Antoinem, że nasza przeprowadzka i otwarcie nowej galerii, to jak kolejny etap w życiu, który trzeba jakoś specjalnie uświetnić, dodać coś w rodzaju wisienki na torcie. Dlatego też uznaliśmy, że tylko jedna rzecz może to jakoś przypieczętować i...-Spojrzała na niego, a ja już wiedziałam, co ma zamiar mi powiedzieć, choć wolałabym się mylić. -Bierzemy ślub! Cieszysz się? Powiedz coś, skarbie.
Patrzyłam na nią, ale jej słowa zupełnie do mnie nie docierały. Czyli jednak przeczucie mnie nie myliło... Nie obchodziło mnie, jak dziecinne to było, miałam ochotę powiedzieć, że jej jedynym mężem powinien być mój ojciec i wyjść jak najszybciej. Wizja mamy w białej sukni, z tym mężczyzną przy boku okropnie mnie bolała. Może nie powinna, może to nie było moje życie, więc powinnam zaakceptować jej decyzję, ale nagle poczułam ogromną lojalność wobec taty.
-Wspaniała wiadomość- wykrztusiłam w końcu, choć te słowa wcale nie chciały przejść mi przez gardło. -Przepraszam, ale przypomniało mi się, że mam coś ważnego do załatwienia i powinnam już iść- dodałam, wstając z krzesła.
-Ale Amelio...
-Naprawdę przepraszam, zupełnie wypadło mi to z głowy. Muszę iść. -Wypadłam z restauracji, jakby się paliło. Na ulicy ludzie zdawali się być tacy rozpromienieni, korzystając z uroków tego słonecznego popołudnia, podczas gdy ja pragnęłam w duchu jakiejś ulewy, która o wiele lepiej oddawałaby mój nastrój. Wiedziałam jednak, że jest jedno miejsce, w którym czułabym się teraz idealnie i bez wahania ruszyłam w tamtym kierunku.

-Wszystko w porządku?-zapytał Brandon, gdy bez słowa dołączyłam do niego, siadając przy naszym stoliku i jednym łykiem wypiłam zamówioną chwilę przedtem whisky.
-Nie bardzo- odparłam zgodnie z prawdą. -Ale potrzebuję chwili, żeby to sobie wszystko poukładać.
-Dzień pełen wrażeń, co?
-Szkoda tylko, że zapowiadał się tak obiecująco, a skończył jak  zawsze- stwierdziłam gorzko.
-Więc może powinniśmy skupić się na tej pozytywnej części- zaproponował, próbując uśmiechem zamaskować to, że od początku wydawał się być zmartwiony. W przypływie egoizmu stwierdziłam, że może to z mojego powodu, i jeśli była to prawda, bardzo wzruszyła mnie jego postawa. Ostatnio to on był jedyną osobą, która zdawała się mną przejmować i właśnie to był główny powód, dla którego zdecydowałam się przyjść tutaj, zamiast zamknąć w mieszkaniu, sam na sam ze swoimi myślami.
-Racja - przytaknęłam. -Ładna dziś pogoda. -Chyba mimo wszystko nie chciałam tak od razu przechodzić do rozmowy o moim życiu, znowu wychodząc na tą nieszczęśliwą.
-Tak, może. Nie miałem okazji się nią nacieszyć, starając się skontaktować z Taną. Ale przynajmniej zrobiłem jakiś postęp, tym razem się do mnie odezwała.
-Naprawdę? To świetnie.
-Chyba niezbyt. Powiedziała, żebym przestał wydzwaniać, bo zmieni numer.
-Och, przykro mi.
-Myślisz, że lepiej byłoby, gdybym przestał do niej dzwonić? Nie chcę, żeby pomyślała, że z niej zrezygnowałem i dlatego się z nią nie kontaktuję.
-Chcesz mojej rady?- zapytałam, nie do końca pewna czy jestem odpowiednią osobą aby mówić ludziom, jak mają postąpić. -Daj jej kilka dni spokoju, a później zadzwoń i poproś, żeby z tobą spokojnie porozmawiała.
-Brzmi rozsądnie- przyznał. -Wiesz, już nie chodzi tylko o Tanę. Bardzo tęsknię za moimi chłopcami, nie widziałem ich już tyle czasu i nie mogę sobie wybaczyć, że teraz mam czas, bo nie jestem w trasie, a tracę go tutaj.
-No tak, zapomniałam, że masz przecież dzieci.
-I nie mogę zrobić nic, żeby się z nimi zobaczyć.
-Chciałabym być w stanie jakoś ci pomóc...
-I tak dużo dla mnie robisz, naprawdę. Właściwie to odnoszę wrażenie, że jesteś jedyną osobą, którą teraz mam.
Spojrzałam mu prosto w oczy i poczułam coś dziwnego. Coś, czego nie potrafiłam nazwać, ale co wywołało we mnie niepokój.
-Zabawne, bo mogłabym powiedzieć to samo- odparłam, wahając się czy powinnam dodać coś jeszcze. A miałam mu do powiedzenia o wiele więcej, jeśli byliśmy już przy szczerych wyznaniach. Wydawało mi się, że może jest jeszcze na to za wcześnie, i że na dobrą sprawę wciąż jesteśmy dla siebie nieznajomymi, ale czasami bywa tak, że spotyka się kogoś po raz pierwszy, a wydaje się, że zna go całe swoje życie. Tak właśnie czułam się w towarzystwie Brandona, przede wszystkim dlatego, że ciągle odnajdywałam w nim swoje cechy. Ale był też inny powód, który do pewnego stopnia zaczynał mnie martwić. Im więcej mówiłam mu o sobie, tym bardziej zaczynałam się uzależniać od jego obecności. Już nie potrafiłam pomyśleć o spędzeniu wieczoru poza Gilbert’s. Może to brzmiało zbyt poważnie, ale to miejsce i siedzący obok mnie mężczyzna, bardzo szybko stali się dla mnie częścią dnia tak oczywistą, jak wstanie rano z łóżka i wypicie kawy. Nie wyobrażałam sobie, żeby tego zabrakło.
I miałam wrażenie, że spotkaliśmy się w najlepszym z możliwych momentów.
-O czym tak rozmyślasz?- zapytał, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
-Przepraszam, tyle się dziś wydarzyło, że na niczym nie potrafię się skupić.
-Mów- uśmiechnął się zachęcająco.
-Nie wiem czy... Kiedy o tym myślę, moja reakcja wydaje mi się mocno przesadzona, ale nic nie potrafię na to poradzić. Moi rodzice są już wiele lat po rozwodzie i zdążyłam już do tego przywyknąć, przełknęłam też to, że mama ma nowego partnera. Dzisiaj miałam w końcu okazję go poznać, byliśmy razem na obiedzie, wszystko szło dobrze, zdawało mi się nawet, że będę w stanie go polubić. Ale później mama postanowiła oznajmić mi...- zrobiłam pauzę, czując jak łzy napływają mi do oczu. -Że wychodzi za niego za mąż. Pewnie powinnam być przygotowana na taką ewentualność, ale gdy mi to powiedziała... Nie sądziłam, że aż tak zaboli.  Mogę się do ciebie przytulić?- zapytałam wiedząc, że zaraz wybuchnę płaczem.
Zamiast odpowiedzieć, otoczył mnie swoimi ramionami, pozwolił wtulić w pierś i gładząc ostrożnie po włosach, dał mi czas na uspokojenie się. Ten jeden prosty gest był dokładnie tym, czego potrzebowałam. Nie potrafiłam sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio czułam takie ukojenie, ale wraz ze łzami wsiąkającymi w koszulę Brandona, pozbyłam się tych wszystkich negatywnych emocji, które tłumiłam w sobie już zbyt długo.
-Przepraszam. To, co teraz powiem jest bardzo głupie, ale przez ten cały czas wciąż liczyłam, że stanie się jakiś cud. Wciąż miałam taką nadzieję, że wszystko potoczy się tak, że pewnego dnia rodzice wrócą do siebie, ale najwyraźniej życie to nie romantyczna komedia, a teraz kiedy mama chce wziąć ślub, to ostatecznie przekreśla wszystkie moje nadzieje. 
-Nie uważam, że to głupie- stwierdził, podając mi chusteczkę, chociaż nie było to konieczne, gdyż zdążyłam otrzeć oczy o jego koszulę, na której widniały teraz dwie mokre plamy. -Każdy pragnie, żeby jego rodzice byli razem, to całkowicie normalne. Dzieciom zawsze jest ciężko patrzeć, jak matka czy ojciec znajdują sobie kogoś innego. I wiek nie ma tu zupełnie znaczenia. Dlatego chciałbym jak najszybciej pogodzić się z żoną, ze względu na naszych chłopców.
-Sądzisz, że warto być z kimś tylko po to, by dzieci wychowywały się w pełnej rodzinie? Oczywiście nie mówię o twoim przypadku.
-Chyba tak, nie wiem. Dużo zależy od sytuacji. Jedyne, czego jestem pewien to to, że miłość zawsze pojawia się wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Może się zdarzyć tak, że nagle się skończy, nie będzie jej przez wiele dni, miesięcy, lat, aż w końcu uczucie zapłonie, silne jak nigdy przedtem. To dlatego warto dawać drugie szanse i dlatego całkowicie rozumiem to, jak zareagowałaś na wiadomość o ślubie swojej mamy. Miłość jest najpiękniejszą, ale zarówno najbardziej zaskakującą rzeczą, jaka może spotkać człowieka. A najcudowniejsze jest właśnie to, że może nas spotkać dosłownie wszędzie. W pracy, na wakacjach, koncercie, ulicy czy nawet w barze takim, jak ten. Możesz sobie nie zdawać z tego sprawy, ale właściwie miłość jest bliżej, niż ci się wydaje... 

sobota, 8 września 2012

V

If you don't bring up those lonely parts
This could be a good time 

-To już ostatnie z tych ważniejszych. -Wraz z Claire załadowywałyśmy pudełka z jej rzeczami do samochodu. -Resztę zabiorę przy okazji, chyba nie będzie ci to bardzo przeszkadzać?
-Nie- zapewniłam, obserwując, jak układa kartony w pojemnym bagażniku. -Idziemy w piątek do jakiegoś klubu?- zapytałam. Wieki minęły od kiedy razem gdzieś byłyśmy, a wiedziałam, że Claire nigdy nie odmówi, jeśli w grę miała wchodzić dobra zabawa. Poza tym po cichu liczyłam, iż uda mi się namówić na wyjście również Jamesa, o czym oczywiście wolałam na razie nie wspominać.
-Cóż, nie wiem, Millie. Na dzień dzisiejszy jakoś nie mam ochoty na zabawę w klubach. Pewnie będę zmęczona przeprowadzką, sama rozumiesz- odparła. Odkąd wróciła, wydawało mi się, że nie jest już tą samą Claire, którą znałam z Vegas i z każdym dniem dawała mi więcej powodów, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że faktycznie się zmieniła. 
-Jasne, tak tylko zaproponowałam. Pomyślałam, że masz rację i dobrze byłoby kogoś poznać, zamiast siedzieć w czterech ścianach, a może przy okazji i tobie byśmy kogoś znalazły...
Zatrzasnęła bagażnik i spojrzała na mnie odrobinę zbita z tropu.
-Tak właściwie to mam już kogoś na oku- wyjaśniła, odwracając wzrok.
-Naprawdę? Szybko się pozbierałaś.
-Wiedziałam, że tak powiesz, więc nawet o tym nie wspominałam.
-Nie, bardzo się cieszę. Zdradź mi chociaż, jak ma na imię ten szczęśliwiec.
-Jeszcze nie teraz, okej? Nie chcę zapeszać, to naprawdę początek znajomości i zapowiada się zbyt obiecująco, żeby to zmarnować.
-Sekretny chłopak, rozumiem- uśmiechnęłam się.
-Tobie też jakiegoś znajdę, nie martw się o to- puściła mi oczko, wsiadając do samochodu. -A może sam się znajdzie, w najmniej oczekiwanym miejscu i czasie.
Pomachałam jej na pożegnanie, poczekałam, aż auto zniknie za zakrętem i wróciłam do mieszkania, które od teraz należało już tylko do mnie. Mimo to, nie miałam ochoty na przeprowadzanie drastycznych zmian w wystroju wnętrza. Z resztą na zrobienie czegokolwiek, potrzebne były pieniądze, których nie miałam i pewnie jeszcze długo nie miałam mieć. Moje fundusze topniały z dnia na dzień i wiedziałam, że wkrótce nadejdzie ten moment, kiedy będzie trzeba rozejrzeć się za prawdziwą pracą, zamiast spełniać się artystycznie. Cudownie byłoby robić to, co się kocha i jeszcze na tym zarabiać, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, jak wielkie trzeba mieć szczęście, aby żyć ze swojej pasji.
Zrobiłam sobie mocną kawę i rozłożyłam się na fotelu w salonie, włączając telewizję. Chwilę poskakałam po kanałach, decydując się w końcu obejrzeć jakiś dokument o handlarzach ludźmi w Europie Wschodniej. Szybko jednak złapałam się na tym, że zamiast skupiać się na programie, moje myśli błądziły wokół tego, co wydarzyło się ostatnio w barze. Wciąż ciężko było mi uwierzyć, że naprawdę spotkałam samego Brandona Flowersa, muzyka, do którego na świecie wzdychało tysiące nastolatek, o czym miałam okazję się przekonać, czytając o nim trochę w sieci. Nie chodziło jednak o sam fakt, kim był. Bardziej zaskakiwało mnie to, że im dłużej o nim myślałam, tym mniejsze znaczenie miało to, że jest sławny. Może gdyby pierwsze mi się przedstawił,albo jeśli sama bym go rozpoznała, bardziej odczuwałabym ten dreszczyk podniecenia, który towarzyszy zawsze spotkaniom z osobami znanymi. Jednak najpierw poznałam go jako anonimowego człowieka ze smutną historią, która kazała mi na niego spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Za każdym razem, kiedy o nim myślałam, nie miałam przed oczami mężczyzny z teledysków emitowanych w stacjach muzycznych. Nie, ten aspekt jego życia właściwie mnie nie obchodził. Wiedziałam, że dla mnie zawsze będzie on tym zamyślonym facetem przy barze, którego portrety zajmowały tak wiele stron mojego szkicownika.
Ale mimo to, gdzieś głęboko czułam, że dziwnie będzie usiąść naprzeciwko niego i udawać, że ta znajomość nie budzi we mnie fascynacji.

Nie mogłam skupić się na malowaniu. Stałam przed sztalugą, po raz kolejny zamalowując całą powierzchnię płótna na inny odcień zieleni, nie potrafiąc zastanawiać się, czy dobrze zrobiłabym, dzwoniąc do Jamesa. Wiedza, że jest gdzieś tam, w tym samym mieście sprawiała, że myślałam o nim stanowczo za często i za dużo.
Odłożyłam paletę z farbami na bok i sięgnęłam w końcu po telefon, odszukując na liście kontaktów jego imię. Tak bardzo kusiło mnie, aby wcisnąć przycisk połączenia, umówić się na kawę, żeby porozmawiać i wyjaśnić sobie wszystko, co powiedzieliśmy sobie podczas imprezy. Bez problemu potrafiłam wyobrazić sobie, jak to by wyglądało. Usiedlibyśmy naprzeciwko siebie, nachyleni nad stolikiem, on, patrząc mi prosto w oczy, wyjaśniłby, że musiał wtedy wyjść, bo nie przypuszczał, że jego uczucie do mnie jest takie silne, że uświadomił sobie, jak przez te wszystkie lata bardzo mnie krzywdził. Wybaczyłabym mu wszystko, jakżeby inaczej. I wyszlibyśmy z tej kawiarni, już jako coś więcej, niż tylko przyjaciele.
Zanim jednak zdążyłam podjąć decyzję, na wyświetlaczu pojawił się jakiś nieznany  numer.
-Tak?- odebrałam.
-Amelia, to ja- usłyszałam ciepły głos mamy, który sprawił, ż automatycznie się rozpromieniłam.
-Znowu zmieniłaś numer- zauważyłam, czekając na jakieś wyjaśnienie.
-Ja i Antoine jesteśmy w Ameryce, skarbie- odparła. Antoine był jej nowym partnerem, przez którego zostawiła tatę i wyjechała do Australii.
-Gdzie?
-Aktualnie w okolicach Filadelfii, ale kierujemy się do ciebie. Cieszysz się?- zapytała, jak zawsze wesoła. Jedno było pewne, charakteru po niej niestety nie odziedziczyłam.
-Tak, ale poczekaj mamo, bo nie bardzo rozumiem, co się w ogóle dzieje. Co robicie w Stanach?- Połowy świata nie przemierza się tylko po to, by odwiedzić córkę, więc byłam ciekawa, na jaki pomysł dała się namówić swojemu facetowi tym razem.
-Antoine zdecydował się na zamknięcie swojej galerii w Melbourne i przeniesieniu jej do Nowego Jorku, więc wyobraź sobie, jak blisko znowu będziemy.
-Fantastycznie -odparłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego nagle wszystkich wzięło na masową przeprowadzkę, i to dziwnym trafem właśnie teraz, kiedy ja zdecydowałam się przenieść do NY. Czekałam jeszcze tylko na dzień, kiedy mój ojciec, wraz z sąsiadami zawitają w moich progach.
-A teraz opowiadaj mamie o swoich sukcesach. -Pałała takim entuzjazmem, że aż zrobiło mi się przykro, bo na dobrą sprawę nie miałam o czym opowiadać. -Jak farby, które ci ostatnio podesłałam? Przydały się?
-Już dawno je zużyłam- zaśmiałam się nerwowo.
-Czyli nie przestajesz malować? Bardzo dobrze to słyszeć.
-Oczywiście, że nie. To jest to, czego chciałam.
-Nawet nie masz pojęcia, jaka jestem z ciebie dumna, moja artystko. Zawsze wierzyłam, że dopniesz swego i pójdziesz właściwą drogą, skarbie. Wyprowadza od ojca pomogła, prawda?
-Tak- odparłam krótko, nie chcąc poruszać tego tematu.
-Oni nigdy nie rozumiał pewnych rzeczy- westchnęła ciężko. -Wychodzi z założenia, że albo jest się naukowcem, jak twoi bracia, albo nikim- powiedziała na głos to, co zawsze myślałam.
-Może kiedy zobaczy, że z tego, co robię też da się żyć...- zasugerowałam.
-Jeszcze w to wierzysz, kochanie? Nie licz, że twój ojciec się zmieni. Nawet gdybyś została milionerką, powiedziałby, że to przez naiwność ludzi, a nie twój talent. Skończony idiota.
-Mamo- upomniałam ją. Ja i tata nie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach i musiałam przyznać, że nie przepadałam za jego towarzystwem, ale mimo wszystko był jedną z najbliższych mi osób i to on wychowywał mnie przez te wszystkie lata, kiedy mama postanowiła nas zostawić i przeżyć drugą młodość.
-Przepraszam, skarbie. W każdym razie cieszę się, że w końcu nie stoi nad tobą i możesz się w pełni realizować. A teraz powiedz mi, jak sobie radzisz. Pokazywałaś już gdzieś swoje prace?- Doszliśmy do kolejnego pytania, na które wolałam nie musieć udzielać odpowiedzi.
-Właściwie to nie- odparłam, wyobrażając sobie zawód, jaki teraz poczuła mama. -Przez pewien czas miałam zastój twórczy i stwierdziłam, że najpierw należy się z tym uporać, a dopiero później zacząć działać- wytłumaczyłam się. Jak miałam przekonać kogoś do swoich obrazów, kiedy sama w nie nie wierzyłam?
-Może to nawet dobrze się składa- stwierdziła, najwyraźniej po chwili namysłu. -Ja i Antoine mamy dla ciebie pewną propozycję, ale lepiej będzie porozmawiać o tym twarzą w twarz, kiedy już przyjedziemy.
-Mamo- spojrzałam na zegarek. -Pewnie nie będzie mnie w domu, kiedy przyjedziecie. Naprawdę nie możesz teraz wyjaśnić mi, o co chodzi?
-Powiedz jej, Helen- usłyszałam w tle. Był to zapewne Antoine, którego, jak sobie uświadomiłam, jeszcze nigdy nie miałam okazji poznać osobiście, mimo tego, że był partnerem mamy już od wielu lat.
-No dobrze- uległa w końcu. -Nigdzie obecnie nie pracujesz, prawda?
Potwierdziłam.
-Zależy nam na tobie, Amelio. Antoine widział obrazy, których zdjęcia mi wysłałaś i jest pod wrażeniem twojego talentu. Co byś powiedziała, gdyby pozwolił ci wystawić kilka dzieł w swojej galerii?
-Naprawdę?- Zaskoczyła mnie ta niecodzienna propozycja.
-Zgódź się, skarbie. Nowa galeria będzie miała doskonałą lokalizację na Manhattanie. Masz pewność, że przewinie się przez nią wiele osobistości i ktoś na pewno doceni twoje zdolności. I znajdą się też kupcy, jestem pewna. Wszystko, co będziesz musiała zrobić w zamian to po prostu tam pracować. Ładnie wyglądać, uśmiechać się i być miłą dla potencjalnych klientów. Potrzebujemy kogoś zaufanego, a ja nie będę mogła siedzieć tam codziennie. Co ty na to?
-Mamo, to brzmi fantastycznie i jestem bardzo wdzięczna za danie mi takiej szansy, ale będę musiała to przemyśleć- odparłam. Miałam mętlik w głowie, nie chciałam pochopnie podejmować decyzji, której mogłabym później żałować. Czułam, że w pewnym sensie wyrażenie zgody byłoby pójściem na łatwiznę, a tego przecież obiecywałam sobie unikać.
-Dobrze, zastanów się. Przyjedziemy i wtedy na spokojnie wszystko omówimy. Wciąż mamy sporo do zrobienia z urządzeniem galerii, na zdjęciach wyglądało na to, że przydałby się mały remont. Na szczęście znaleźliśmy umeblowany apartament i chociaż o to nie muszę się martwić.
-Zawsze mogę pomóc- zaoferowałam.
-Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć. Widzimy się jutro na obiedzie?
-Jasne. Jeszcze się zdzwonimy.
-W takim razie do zobaczenia. Kocham cię, skarbie.
-Ja ciebie też, mamo- odparłam, odkładając telefon.
Uświadomiłam sobie, że od pewnego czasu, w moim życiu zaczęło się niesamowicie wiele dziać. Ale może to dobrze, pomyślałam, może to był znak, że w końcu coś się zmieni.
Na lepsze.

Weszłam do Gilbert’s, od razu przyciągając spojrzenie Brandona, który tym razem, zamiast swojego stałego miejsca przy barze, zajął lożę pod ścianą, naprzeciwko wejścia. Pomyślałam, że chyba na mnie czekał i uśmiechnęłam się do niego serdecznie.
-Cieszę się, że przyszłaś-powiedział, gdy usiadłam obok niego. Mimo, że na jego ustach również gościł uśmiech, smutne oczy ukazywały, co naprawdę czuje.
Miałam rację, że będę czuła się przy nim bardziej niezręcznie, niż zanim dowiedziałam się, kim jest. Moje kontakty z płcią przeciwną zawsze ograniczałam do koniecznego minimum. Nie byłam typem dziewczyny, która potrafi podjąć luźną rozmowę z dopiero co poznanym facetem, a z resztą nawet przy tych bardziej znajomych, nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Prawda była taka, że najlepiej czułam się w swoim własnym towarzystwie.
-Zamówię sobie tylko drinka.- Sięgnęłam do torebki po portfel, ale Brandon już stał, pytając czy chcę to, co zwykle. Skinęłam w odpowiedzi głową, zaskoczona tym, że najwyraźniej własna szklanka whisky nie była wszystkim, na co wydawał się zwracać uwagę.  
Nie spuszczałam z niego wzroku, kiedy czekał przy barze na zamówienie i postukiwał placami o drewniany blat. Brandon Flowers. Mężczyzna na życiowym zakręcie, który zupełnie nieświadomie przyczynił się do tego, że pokonałam mój zastój twórczy.
-Proszę. -Położył przede mną truskawkowe mojito, a ja odwdzięczyłam się szerokim uśmiechem.
Patrzyliśmy na siebie przed długą chwilę, a ja rozpaczliwie starałam się poruszyć jakiś neutralny temat dla przełamania ciszy.
-Chyba nie masz nic przeciwko...?- Wyjęłam szkicownik.
-Nie, oczywiście, nie przeszkadzaj sobie- odparł. -A zamierzasz mnie narysować?- zaśmiał się nerwowo.
-Może nie tym razem- odparłam, starając się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem. To było urocze, że siedzący przede mną mężczyzna zupełnie nie przypominał tego pewnego siebie gwiazdora, w którego zamieniał się po wyjściu na scenę. Tutaj był tylko nieśmiałym facetem szukającym kogoś, komu mógłby się zwierzyć z nękających go problemów.
-Zadzwoniłem dziś do żony- oznajmił, i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to było właśnie to, co chciał mi powiedzieć od kiedy tylko weszłam do baru.
-I co powiedziała?
Westchnął.
-Zupełnie nic- odparł. -To był mój jeden wielki monolog, w którym powiedziałem jej, że chciałbym wszystko naprawić, a ona w pewnej chwili po prostu się rozłączyła. Już chyba lepiej bym się poczuł, gdyby stwierdziła, że nie chce mnie widzieć na oczy. Przynajmniej wiedziałbym, na czym stoję, a tak...
-Może potrzeba jej więcej czasu, żeby wszystko przemyśleć- zasugerowałam. Nie miałam pojęcia, co mam mu doradzić, nigdy nie będąc w podobnej sytuacji. Nie wiedziałam, co robić w takich przypadkach. Ja umiałam jedynie przyzwyczajać się do tkwienia w beznadziejności, oswajać się z tym, że pewne rzeczy nigdy się nie zdarzą, pewne osoby nigdy nie staną się częścią mojego życia, a inne szybko zapomną, że kiedykolwiek w nim były. Tak, w tym byłam dobra. W zatapianiu się w smutku i czynieniu z niego mojego nieodzownego towarzysza. Łatwiej było go bowiem oswoić, niż starać się zrobić coś, aby z nim walczyć.
-Tak, to na pewno kwestia czasu- przytaknął, jakby bardzo chciał wmówić sobie, że mam rację. -A jak tobie minął dzień?
-Nic szczególnego. Pomagałam przyjaciółce w przeprowadzce.
-Gdzie się przeprowadzała?
-Cóż, na pewno z dala ode mnie- odparłam, stanowczo za głośno zamykając szkicownik.
-Dotychczas razem mieszkałyście, tak?
-Tak, i chodzi o to, że... Nie chcę się nad sobą użalać.
-Jeśli któreś z nas się nad sobą użala, to z pewnością nie jesteś to ty. Obiecuję, że nie potraktuję tego w ten sposób.
-Gdybym opowiedziała ci o tym, musiałabym również poruszyć kilka innych tematów. Nie jestem pewna, czy naprawdę chcesz marnować na mnie swój czas.
-Spójrz na mnie. Od miesiąca spędzam każdy mój wieczór siedząc tutaj i bijąc się z własnymi myślami. I to jest prawdziwe marnowanie czasu. Nigdzie mi się nie spieszy, mogę tu siedzieć to rana, jeśli zajdzie taka potrzeba. Mów.
Wlepiłam wzrok w moją szklankę.
-Przecież to ty stwierdziłaś, że czasami dobrze wygadać się komuś obcemu- zachęcił, przez co pozbyłam się resztek niepewności i wzięłam głęboki oddech.
-W porządku, masz rację- przyznałam.
Opowiedziałam mu wszystko o mojej przyjaźni z Claire, o tym, jakie snułyśmy razem plany na przyszłość i jak zmieniła się od chwili przeprowadzki do Nowego Jorku. Wyznałam mu, jak fatalnie czuję się nie mając nawet pojęcia, jaka była prawdziwa przyczyna tego, że zdecydowała się znaleźć sobie inne mieszkanie, i że tak mnie od siebie odsunęła. Wspomniałam też co nieco o Jamesie, nie dałam mu jednak bezpośrednio do zrozumienia, ile ten człowiek dla mnie znaczy. Mimo to, przy Brandonie łatwiej było mi mówić o swoich uczuciach i wątpliwościach, jakie mnie ciągle nachodziły. Może to dlatego, że byliśmy dwiema zagubionymi duszami w tym wielkim mieście, w którym całkowicie niemożliwym wydaje się bycie samotnym.
-Najgorsze w tym wszystkim jest to, że za dużo wydarzeń nałożyło się na siebie w czasie. Ta wyprowadzka Claire, pojawienie się Jamesa, dzisiaj ten telefon od mamy i propozycja wystawienia moich obrazów w galerii jej nowego partnera... Nie wiem, co mam myśleć, co robić. Nic nie wiem.
-Nie chcesz skorzystać z tej szansy?
-Jeszcze nie podjęłam decyzji. Nie jestem pewna, czy to będzie w porządku.
-W stosunku do twojego ojca?- zapytał, a ja poczułam, jakby czytał mi w myślach. Wytrącił mnie tym pytaniem z równowagi. Ale być może znaczyło to, że nie tylko ja to dostrzegam.
-Też. -Nie było sensu zaprzeczać. -Zawsze chciałam być niezależna, sama na wszystko zapracować i nie iść na łatwiznę. A czuję, że jeśli przystanę na tą propozycję, to wybiorę najprostszą drogę. I to już nie będzie smakowało jak sukces, który zawdzięczam tylko sobie.
-Nie będę cię pouczał ani doradzał, nie powiem ci nawet, jak zachowałbym się na twoim miejscu. Nie od tego tu jestem. Ale jest jedna rzecz, którą mogę zrobić. Może mój przypadek nie jest najlepszy, żeby to zobrazować, bo mieliśmy to szczęście, że udało mi się osiągnąć sukces już z pierwszym zespołem. Mimo to, dobrze wiem, jak to wygląda. Nieistotne czy śpiewasz, grasz, piszesz, malujesz, w tym wszystkim chodzi o wykorzystywanie szans, jakie dostajesz. Ludzie gotowi są zrobić okropne rzeczy, żeby ich imię pojawiło się na plakatach. Sprzedają siebie w najgorszy z możliwych sposobów. Niestety, tak to działa i albo się na to godzisz, albo wciąż jesteś nikim. Pamiętaj, że każda decyzja należy tylko do ciebie, ale ja widzę to w ten sposób. O tym, co ci zaproponowano, na pewno marzy wielu młodych artystów. Nic dwa razy się nie zdarza, taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć. Oczywiście, tak samo możesz kiedyś trafić na lepszą, ale co masz teraz tak naprawdę do stracenia? Zupełnie nic, a pomyśl o ty, co byś zyskała. Czy sądzisz, że za kilka lat, kiedy będziesz już znana, ktokolwiek wytknie ci to, jak zaczynałaś? Jestem pewien, że nawet nie skojarzy faktów, przecież macie inne nazwiska. A nawet jeśli, to co z tego? Przecież to w żaden sposób nie neguje tego, że masz talent i umiesz go wykorzystać.
Potrzebowałam chwili, żeby zastanowić się nad jego niewątpliwie mądrymi słowami.
-Dziękuję. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że słusznie będzie przyjąć tą propozycję, ale najwyraźniej potrzebowałam kogoś, kto potrafiłby przekonać mnie do tego, że nie ma w tym nic złego.  
-Absolutnie nic złego- potwierdził, dopijając swoje piwo. -Chcesz już iść do domu? Odprowadzę cię na przystanek.
-Tak, byłoby miło.
-Mam jedynie nadzieję, że masz w zanadrzu jeszcze kilka ciekawych historii ze swojego życia...
-Nie wiem, czy można je nazwać ciekawymi- przyznałam. -Ale jeśli tam masz zamiar zapytać się, czy jutro też przyjdę, to odpowiedź brzmi tak.
Zauważyłam, że w końcu w jego ciemnych oczach pojawił się cień uśmiechu, który już od jakiegoś czasu gościł na ustach. Oczywiście, że miałam zamiar kolejny wieczór spędzić w jego towarzystwie. A potem następny, i następny, i tak już zawsze, kiedy tylko będzie chciał. Bo okazało się, że zwykłym wysłuchaniem historii drugiego człowieka i okazaniem mu wsparcia, można pomóc nie tylko jemu, ale również i sobie.